„Hunter”, trzeci album Anny Calvi, wymyka się wszelkim próbom wtłoczenia go w sztywne stylistyczne ramy. Brytyjka powraca z propozycją jeszcze bardziej odważną, poszukującą i zaskakująco drapieżną. O idei towarzyszącej płycie i jej powstawaniu rozmawiamy z autorką albumu, której oszczędność w słowach jest odwrotnie proporcjonalna do zarządzania emocjami objawiającymi się w jej muzyce.
Trudne pytanie. Wszystko jest względne, ale w muzyce potrzebne jest połączenie obu. Musisz mieć poczucie kontroli, również nad chaosem. Poza tym z niego także wyłania się coś twórczego i treściwego.
„Hunter” jest tego dobrym przykładem. Odkrywa przed nami całkiem nowe muzyczne obszary.
To prawda. Bardzo chciałam, aby ostatecznie ten album był elektryzujący i stwarzał wrażenie integrowania różnych, czasem odległych i dziwnych żywiołów. W taki sposób przejawia się kreatywna wolność. Jej zachowanie samo w sobie jest dużym wyzwaniem, wymagającym wiele siły i troski.
Na nowej płycie wsparło cię ciekawe grono współpracowników.
Po raz kolejny towarzyszył mi Adrian Uttley, który zajął się instrumentami klawiszowymi. Na basie natomiast zagrał Martyn Casey z The Bad Seeds. Bardzo zależało mi na sformowaniu zespołu, który byłby dziki i ekspresyjny, ponieważ muzyka miała zachować pewną prymarną surowość. Dzięki nim udało się ją wytworzyć.
Ty z kolei miałaś okazję wykazać się jako gitarzystka. Na płycie jest sporo ciekawych brzmień i efektów.
Tak, ale nie czułam potrzeby udowadniania komuś, że umiem grać. Chciałam, aby gitara była moim dodatkowym głosem. Zależało mi na wyrażeniu dwóch najważniejszych cech albumu – dzikości i wolności. Brzmienie gitary miało podkreślać je na różne sposoby.
Pamiętam, jak rozmawialiśmy po wydaniu „One Breath”. Ujęło mnie wtedy wyznanie, że jako dziecko marzyłaś o byciu gitarzystą w zespole Davida Bowiego.
O tak, to prawda [śmiech]! Mój pierwszy zespół nazywał się Rock Spiders, co było oczywistym nawiązaniem do „Ziggy Stardust and the Spiders from Mars”. Jako dzieciak miałam kompletnego fioła na punkcie Bowiego.
Nagranie debiutu zajęło ci sporo czasu, podczas gdy „One Breath” powstał w sześć tygodni. Ile pochłonął ich następca?
Około pół roku z przerwami. Jednak paradoksalnie cały proces był bardziej zwarty niż w przypadku drugiej płyty.
Przyznajesz, że tworząc nowy materiał, rozmyślałaś nad „ograniczeniami identyfikacji jako kobieta”. Jakie to ograniczenia?
To ograniczanie dwojakiej natury – zarówno dobre, jak i złe. Do niekoniecznie pozytywnych zaliczam niepisany przymus bycia fizycznie idealną, sprawiający, że mój wygląd staje się ważniejszy od działań. Kobietom wciąż wpaja się takie przekonanie. Ponadto nie możemy ujawniać swojej kruchości ani otrzymać zaufania, dopóki nie udowodnimy, że jesteśmy tego warte. Z mężczyznami jest dokładnie na odwrót – im ufa się do momentu, gdy to zaufanie zawiodą.
Jeden z nowych utworów nosi tytuł „Alpha” – w domyśle chodzi o człowieka-alfę. Kim on/ona jest?
Może nim być każdy. Zazwyczaj to hasło przywołuje na myśl samca-alfę, ale celowo unikałam określenia płci. Ta piosenka dotyczy ludzkiej siły, a zdążyłam się przekonać, że to właśnie kobiety mają jej najwięcej. Dlaczego? Bo po prostu muszą być silne.
Można odnieść wrażenie, że rozpływa się u ciebie podział między silnym a kruchym, męskim a kobiecym. Wszystkie te cechy objawiają się zresztą w twojej muzyce.
Zależy mi na zachowaniu pełnego spektrum nastrojów i emocji. W tym spektrum zawiera się też wszystko, co zwykliśmy utożsamiać z męskością lub kobiecością. Z muzyką jest podobnie, choć ta wydaje się być ponad genderowym podziałem. Myślę, że „Hunter” pokazuje to całkiem wyraźnie.
Czy „Hunter” jest pewnego rodzaju deklaracją? Można go rozpatrywać w oderwaniu od muzyki?
„Hunter” jest zarówno deklaracją, jak i czysto artystycznym projektem. W warstwie tekstowej wyrażam całkiem dosłowne treści, które w połączeniu z muzyką nabierają dodatkowej sugestywności. Zasadniczo przekaz dotyczy wolności, jej poszukiwania i drogi do wyzwolenia. Ale sądzę, że udało mi się tę ideę zawrzeć także w samych dźwiękach.
Zgodzisz się, że muzyka popowa i rockowa są obecnie dosyć wyrazistym medium dla wyrażania poważnego przekazu?
Zdecydowanie. Ogólny klimat panujący na świecie temu sprzyja – wymusza zajmowanie coraz bardziej radykalnych postaw. Muzyka ma siłę wpływania na społeczeństwo, jest coraz silniejsza. I moim zdaniem właśnie tego dzisiaj potrzebują ludzie. Chcą usłyszeć głos, z którym mogą się utożsamiać.
Wolisz koncerty od pracy w studiu. Miałaś już okazję sprawdzić nowe utwory na żywo?
Tak, wykonałam trzy piosenki na letnich festiwalach. Ciekawie było przekonać się o kontraście panującym pomiędzy nimi a utworami z poprzednich płyt. Na scenie staram się kierować w stronę różnych ekstremów, co umożliwiają mi nowe kawałki.
W listopadzie wystąpisz w Polsce.
Bardzo mnie ekscytuje myśl o koncercie w Warszawie. Grałam już w Polsce i było wspaniale. Nie mogę się doczekać ponownego spotkania, abyśmy mogli wspólnie podjąć to ryzyko i zaczerpnąć coś z życia.
I ostatnia rzecz… Skoro jest Łowca, to kim jest Ofiara?
Każdy może być w takim samym stopniu łowcą co i ofiarą. W kontekście albumu łowcą staje się jednak kobieta. Kobiety są obiektem polowania współczesnego społeczeństwa, dlatego pozwoliłam sobie na pewne odwrócenie ról. Moja bohaterka zdobywa się na odwagę, by odkrywać własną przyjemność i pragnienia, bez ciężaru winy czy poczucia wstydu. Dosłownie poluje na swoją radość. Stąd taki, a nie inny tytuł płyty.