Jak co roku zbieram do kupy wszystkie te płyty, które towarzyszyły mi przez ostatnie 12 miesięcy. Jedne mnie motywowały, nakręcały, inne koiły, odpływałem przy nich, przenosiłem się w odległe światy, a jeszcze inne odświeżyły moje już dosyć wyrobione gusta.
Ostatnie tygodnie spędziłem na ponownym słuchaniu tych ulubionych oraz nadrabianiu tych przegapionych, bądź pominiętych w natłoku obowiązków. Bez bicia przyznaję, że pewnie wielu wartych uwagi nie przesłuchałem i ich tu nie ma, ale starałem się mieć uszy dosyć szeroko otwarte i nie jest to kokietowanie. Pewnie kolejność ulubionych płyt roku jeszcze mi się kilka razy zmieni, ale gwarantuję, że wszystkie tu wymienione, niezależnie od pozycji, są godne odnotowania. A pozycja numer jeden to moja faworytka od kilku lat. Już przy poprzednim albumie zapowiedziałem jej wielką przyszłość. Nie zawiodła! I mam nadzieję, że ktoś ją w końcu zaprosi do naszego kraju. Dobrego odsłuchu!
PS: Oprócz 50 albumów mam jeszcze dwa odkrycia: Deafheaven - "Ordinary Corrupt Human Love" i Sophie - "Oil Of Every Pearl’s Un-Insides".