„Aktor to żaden mędrzec ani autorytet”. Janusz Chabior o swojej pracy, wychowywaniu społeczeństwa i social mediach
16-11-2019


Przeczytaj takze
Chciał być historykiem albo marynarzem, lecz został aktorem. Janusz Chabior, mroczne widmo polskiego filmu, mówi, co sądzi o Instagramie, Smarzowskim, Papciu Chmielu, diecie pudełkowej, aktorstwie i wychowywaniu społeczeństwa.
Jak to jest raz pracować ze Smarzowskim, a innym razem z Vegą?
Normalnie, po prostu pracuję z najlepszymi.
Vega należy do kategorii „najlepszych”?
On po prostu robi kino rozrywkowe, dla ludzi. I, jak widać, jest w tym świetny. Jego filmy biją rekordy popularności. Gdzie jest napisane, że filmy mają wychowywać społeczeństwo? Może ono nie chce być wychowywane. Może ludzi interesuje tylko to, czy mają co włożyć do garnka lub czy będzie ich stać na wycieczkę nad morze i zjedzenie flądry z frytkami, a nie kino moralnego niepokoju?
A Smarzowski nie chce wychowywać? „Wołyń”, w którym zagrałeś, miał być krytyką nacjonalizmu.
I był. I chwała mu za to. I git, i cymes, i vice versa. Czytając scenariusz, przede wszystkim zastanawiam się, jakie perspektywy daje mi jako aktorowi. Gram w filmach ludzi utożsamianych z prawicą i lewicą, z kinem masowym i artystycznym. Patrzę na to, co mam zagrać, nie na to, co film niesie ze sobą. To mój interes i praca. Jestem aktorem. Mam swoje przekonania, ale nie chcę stawać na trybunie i mówić: „Ci robią dobrze, tamci źle”. Aktorzy nie są od tego, by mówić ludziom, jak mają żyć.
Czyli, jak to sam ująłeś, „aktor jest od grania, a dupa od srania”?
To kiedyś powiedział Dejmek do aktora. Aktorzy mogą się wymądrzać, ale w sprawach, które dotyczą ich pracy. Kazimierz Dejmek zasłynął również z takiego dialogu:
Aktor: „Jak mam to zagrać, panie dyrektorze?”.
Na to Dejmek miał zawsze jedną odpowiedź: „Kurwa, dobrze”.
Aktor nie jest nikim wyjątkowym. To żaden mędrzec ani autorytet. Jest takim samym rzemieślnikiem jak hydraulik czy zdun.
Nie poszedłbyś na manifestację, jak wiele twoich koleżanek i kolegów?
Jaką?
Na przykład na Paradę Równości. Byłeś kiedyś?
Nie. Nie przepadam za imprezami masowymi. Dlatego nie chodzę na mecze piłkarskie, nie jeżdżę na Open’era i omijam pikniki z disco polo. Jestem w mniejszości i mniejszości popieram, bo są słabsze, a słabszemu zawsze trzeba pomagać. Tak zostałem wychowany. Nigdy nie byłem na Paradzie Równości, ale jestem za tym, by każdy miał takie same prawa. Kobieta z brodą, Żyd, rekrut z czterema nogami, gej. Jako obywatel staję przy urnie wyborczej i tam manifestuję długopisem.
Wróćmy do wychowywania społeczeństwa. Taki cel miała reklama OLX, w której wystąpiłeś.
Ktoś wpadł na ten genialny pomysł. Ludzie mi piszą: „Super, że zagrał pan w reklamie społecznej”. Wiadomo, że nie jest społeczna, ale wyszła świetnie. Dobrze, gdy rezygnuje się z tego modelu „kawa na ławę”, pozbawionego metafory. Dzięki temu udało się tutaj wytworzyć inną jakość. Jest zarówno produkt, jak i pozytywny przekaz.
I stałeś się bohaterem memów.
Może jestem średniowiecznym starcem, ale wiem, co to memy. Widziałem te ze sobą, ale mam słabą pamięć do kawałów. Nie pamiętam, czy były śmieszne.
Wolisz Facebooka czy Instagrama?
Instagrama. Jest rock’n’rollem. Facebook jest takim wujem z Chicago. Kochasz go, ale trochę śmierdzi w przepoconej flaneli. Nie lubię rozmów publicznych, a już nie daj Boże wdawać się w dyskusję na Facebooku. Kiedyś mi się to zdarzyło, gdy mojej koleżance, chorej na raka, ktoś napisał, że jest durna i powinna wrócić do szkoły. Zwróciłem tej osobie uwagę, żebyśmy się szanowali, i zaczęła się awantura. Zresztą, szkoda gadać. Jeżeli zapraszam kogoś do stolika, to oceniam, czy chcę z tym kimś siedzieć przy stoliku. I odwrotnie. A Facebook to ogromny stół, do którego przychodzi każdy, rozsiada się i strzela kuflem. A ja nie lubię, gdy piwo się rozlewa.
Banujesz użytkowników?
Nie banuję, po prostu ograniczam swoją aktywność na Facebooku do minimum. Właściwie robię tylko reposty z Instagrama.
A co obserwujesz na Instagramie?
Swoich przyjaciół, czyli historie dzikie, ciekawe i słodkie, oczywiście z punktu widzenia takiego kosmonauty jak ja. Czołgiści robiący relację z każdej minuty swojego życia i pokazujący, jak robią kupę albo że siki są żółte, jak się je dużo pora, a gdy zjemy buraki, to czerwone, muszą jeszcze poczekać.
A ty czym się dzielisz?
Tym, co zostało z chwili.
Odczytujesz wiadomości od fanów?
Zawsze, ale nie zawsze odpisuję.
Które scenariusze odrzucasz?
Żenujące.
Czyli?
Odrzuciłem kiedyś rolę. Jak to ładnie ująć… Dostałem propozycję zagrania bohatera, któremu miał się rozmazywać krem po twarzy. Tak jakby ktoś się na nią spuścił. Miało być śmieszne jak w jakimś „Kac Srata Tata”. Podziękowałem.
Zagrałbyś w „Smoleńsku”?
Nie.
Jeden z twoich fanów napisał na forum: „Zagrałby wampira w przedwojennym kinie bez charakteryzacji”.
No i super, dzięki mojej urodzie produkcja zaoszczędziłaby trochę pieniędzy.
Co myślisz, gdy słyszysz: „aktor charakterystyczny”?
Dla mnie to komplement. Lepiej być aktorem charakterystycznym niż niecharakterystycznym.
Nie blokuje cię to w zawodzie?
Gdybym nie zagrał w prawie dwustu filmach, może by mi to przeszkadzało.
A masz jakąś wymarzoną rolę, na którą czekasz?
Wszystko, co sobie wymarzę, się nie spełnia. Z racji wieku porzuciłem ten rodzaj myślenia.
Jak to?
Normalnie budzisz się rano, bierzesz prysznic i robisz dwa przysiady. Marzyciel zamiast tego wali głową w ścianę i powtarza sobie: „Muszę, chcę, mogę”. Nie wierzę w te wszystkie pierdoły i amerykańskie podręczniki, które wmawiają ci, że jak sto razy powtórzysz sobie, że jesteś milionerem, to nim zostaniesz. Gówno prawda. Może to komuś pomaga, ale u mnie to się nie sprawdziło. Nawet nie planowałem zostać aktorem, chciałem robić inne rzeczy.
A kim chciałeś być?
Marynarzem. Interesowałem się też historią, mógłbym teraz…
…pracować w IPN-ie.
Albo uczyć dziewczyny historii w Technikum Odzieżowym w Wołowie. Ale życie potoczyło się inaczej. Próbuję o siebie dbać, nie poddaję się, nie leżę na hamaku i nie czekam na zbawienie, ale nie mam też w sobie jakiegoś napięcia i niecierpliwości. Wolę nie oczekiwać od życia zbyt wiele. To takie zabezpieczenie przed rozczarowaniem. Wszystko przychodzi w swoim czasie. Nawet miłość niespodziewanie cię dopadnie i już po tobie. Powiem ci coś w tajemnicy – niebawem jadę na Sycylię się zaręczyć. Tylko psss…
Obiecuję, że nikt się nie dowie.
A poza tym uważam się za cholernego szczęściarza. Chłopak z małego miasta, po technikum samochodowym, spotyka na planie Hansa Klossa, swojego idola z dzieciństwa. Gdyby nie aktorstwo, to nie byłoby możliwe. Nie usłyszysz ode mnie słowa narzekania. Mogło być gorzej, mogło być lepiej, jest w sam raz.
W takim razie kiedy pomyślałeś o aktorstwie?
Jak zobaczyłem Misia Colargola, gdy z kulą u nogi płakał w cyrku. Moment, w którym się wyswobodził, był wzruszający. Pomyślałem, że ta osoba, na tej scenie, to jest naprawdę ktoś.
Dzięki Misiowi Colargolowi grasz teraz w kilku, a nawet kilkunastu filmach rocznie.
Może byłoby inaczej, gdybym wychował się na kulturze Batmana, Supermena lub Kapitana Planety, ale ja jestem z szerokości geograficznych Koziołka Matołka, Bolka i Lolka i Misia Uszatka. Biegam z planu na plan, żeby spłacić kredyt na trzydziestokilkumetrowe mieszkanie na Mokotowie. Faktycznie, jeżdżę czarnym Mustangiem, ale jest w leasingu. Pracuję, bo lubię dobrze zjeść, kupić sobie jedną koszulę więcej, niż potrzebuję, pojechać do Czechosłowacji i podzielić się z kimś jakimś pieniądzem. Jak napisał Czechow w „Wujaszku Wani”: „Praca jest po to, żeby pracować”. Pracuję, póki mogę, bo może niedługo to się zmieni.
Nie myślisz o emeryturze?
Nie. I w ogóle nie interesuję się tym, czy wiek emerytalny został obniżony, czy podwyższony. Nie widzę Chabiora na emeryturze. Każdy aktor chciałby umrzeć na scenie. Bez pracy zapadamy się w siebie, przestajemy istnieć. Najważniejsze, żeby głowa nadal pracowała. Bardzo boję się demencji, Alzheimera. Wizja obciętych nóg nie przeraża mnie tak bardzo, jak wizja tego, że kiedyś mogę nie zapamiętać kwestii. Chociaż z drugiej strony mógłbym wtedy zagrać jakiegoś pacjenta na trzecim planie w „Na dobre i na złe”.
Jest jakiś reżyser, z którym chciałbyś współpracować, a jeszcze ci się nie zdarzyło?
Papcio Chmiel.
Skoro zacząłeś od Misia Colargola, to byłaby piękna klamra. Zagrałbyś Tytusa?
Totalnie tak. Chociaż reklamy Media Marktu z Tytusem, Romkiem i A’Tomkiem złamały mi serce.
Kilka lat temu narzekałeś, że polskie seriale są pisane tak, by były dla wszystkich i dla nikogo. „Ślepnąc od świateł” to przełom?
HBO rzuciło pieniądzem, mieliśmy dużo czasu na przygotowania. Chociażby na to, bym mógł przytyć. Grałem Stryja, dużego, starego gangstera. Reżyser, Krzysiek Skonieczny, kazał mi dorzucić piętnaście kilogramów.
Co robiłeś?
Żarłem jak świnia. Dostawałem torby z jakąś dziwną karmą, chodziłem na siłownię. Cały czas pracowałem pod okiem dietetyka i trenera, ale byłem pasiony jak gęś. Patrzyłem tylko, jak przestaję się mieścić w swoje ulubione ciuchy. Dopiero po półtora roku zszedłem do wcześniejszej wagi.
Pomogły ci fit-influencerki z Instagrama?
Nie, chłopaki z KSW. W filmie „Underdog” grałem trenera, który pomaga bohaterowi granemu przez Eryka Lubosa odbić się od dna. Film wyszedł fajnie, nawiązały się przyjaźnie. Potem prawdziwy trener, Karol Kosak, wziął się za mnie. Zacząłem ostro trenować, aż w końcu Chabior się podniósł.
Wróćmy do „Botoksu” Vegi. Był mocno krytykowany. Nie miałeś poczucia, że ten film, to jednak przesada?
Oskar Wilde napisał, że „niezgodność krytyków między sobą dowodzi zgodności artysty ze sobą”. Chodzi ci o to, że kilka aktorek histeryzowało, jaki to szkodliwy film? Że jest pro-life?
Między innymi. W końcu jego fabuła oparta na płodzie płaczącym po aborcji i konającym godzinami była inspirowana fake newsem. W rzeczywistości po rozprzestrzenieniu tej informacji przeprowadzono śledztwo i kontrolę w szpitalu, wszystko odbyło się zgodnie z przepisami. Jakby tego było mało, w filmie pokazano dorodnego noworodka, a nie płód.
Vega powinien odpowiedzieć na to pytanie.
A co z następstwami tego filmu? Kaja Godek, która chce całkowitego zakazu aborcji, powiedziała w radiu: „Tak było. Tak to wygląda. Obejrzyjcie »Botoks«”.
Każda reklama jest dobra. Poza tym to nie jest film dokumentalny, tylko fabularny. A film sam w sobie ma być wstrząsem, ma szokować i sprawiać, że ludzie zwracają uwagę na jakieś zjawisko, mówią o nim.
„Polityka” też ma być takim wstrząsem?
Bardzo bym chciał. Jak są dobre drożdże, to jest dobra fermentacja. Władza, nieważne jaki ma sztandar, niczym się od siebie nie różni. Jest, jak to określił pewien węglarz z Ustrzyk Górnych, tylko „chujnią w żużlu”. I on chyba powiedział wszystko. Tak naprawdę nie wiem, jaki to będzie film, widziałem tylko swoje sceny. Zobaczymy w kinie.
Niedawno na okładce „Super Expressu” pojawiło się zdanie: „Bartłomiej Misiewicz nie uprawiał seksu z Antonim Macierewiczem”. Co myślisz o Macierewiczu?
Następne pytanie proszę.
Myślałam, że będziesz trollował i powiesz, że kochasz się w niego wcielać.
Jest wdzięcznym bohaterem.
Spotkałeś go kiedyś?
Nie.
Ja tak. Na żywo jest eleganckim, spokojnym, starszym panem.
Gdy jeszcze jako nastolatek mieszkałem w Legnicy, Macierewicz był dla mnie takim tajemniczym, zajebistym gościem. Miał długie włosy, był w Komitecie Obrony Robotników, a ja czytałem te ich pierwsze samizdaty. Wyglądał jak Che Guevara.
Ktoś jeszcze ci imponował?
Jacek Kuroń. To był taki rzadki okaz polityka, który potrafił pochylić się nad człowiekiem.
Brakuje takich ludzi.
Jeśli autorytety z tamtych lat jeszcze żyją, to już dawno wysmarowano je gównem. Albo wycięto i wymazano z historii, skazano na zapomnienie.
Janusz Chabior (ur. 1963) – aktor filmowy i teatralny. Pochodzi z Legnicy. W 2002 roku zdał aktorski egzamin eksternistyczny. Od tamtej pory zagrał w blisko dwustu filmach.
materiał pochodzi z K MAG 98 IRONIC ISSUE 2019, tekst: Dominika Sitnicka
asystent fotografaŁukasz Kuś
asystentka stylisty Fozie
podziękowania dla studia Aligator (ul. Mińska 65, Warszawa)







