To, co dzieje się w polskim środowisku hip-hopowym, od dawna do mnie nie przemawia. Rap jest dla mnie formą przekazywania tego, co chcę powiedzieć, ale to nie oznacza, że muszę iść w jednym rzędzie z innymi raperami. Uważam, że pewnego rodzaju odcięcie się od tego środowiska dobrze mi zrobiło – zarówno muzycznie, jak i psychicznie. Gram w miejscach, w których inni raperzy się nie pojawiają, trafiam do grup społecznych, do których oni nie trafiają. Szukam nowych, nieodkrytych ścieżek. Poza pisaniem tekstów i rapowaniem tworzę muzykę dla teatru, dostałem też propozycje zrobienia czegoś do filmu. To bardzo rozwijające i motywujące.
Wśród większości hip-hopowców dominuje mentalność plemienna: sztama albo wojna. Często tkwią też w chłopackich, niepoprawnych politycznie i seksistowskich klimatach. Nawet ci doświadczeni i ze starszego pokolenia.
Nie jest mi po drodze z negatywnymi emocjami. Nie ugrzązłem w rapie, w którym rozwój rozumie się wyłącznie jako ulepszanie techniki, zamiast poszerzania granic gatunku i wkraczania na nowe terytoria.
Na rapowej scenie musisz walczyć i bronić się sam. Jak sobie z tym radzisz?
Mam to w dupie, i to tak poważnie. Im dalej jesteś od tego, co ludzie o tobie mówią i piszą, tym bardziej możesz cieszyć się życiem. Moim zdaniem najlepsze, co można zrobić za pomocą hip-hopu, to pokazać swoją rzeczywistość. Nieważne, jaka ona jest. Powinno się pisać o tym, co naprawdę dzieje się w naszym życiu, zamiast snuć wyolbrzymione opowieści o tym, ile ma się czapek, butów czy samochodów.
Przy okazji premiery albumu „POP.” mówiłeś, że odczuwasz dużą potrzebę normalności.
Połowa mojego życia to czas spędzony poza domem, często niezbyt poprawnie. Jestem z żoną dwanaście lat. Policzyłem, że przez ten czas zagrałem około sześciuset koncertów, nie licząc prób i czasu w studiu. Dążenie do normalności jest dla mnie priorytetem, dałbym się pokroić za to, by więcej czasu spędzać z żoną i dzieckiem bez strat dla działalności muzycznej. Staram się przez pół dnia być ojcem i mężem, a przez drugie pół muzykiem.
Mógłbyś zrobić sobie przerwę i wyjechać na wiele miesięcy.
Bałbym się tego i chyba bym nie umiał. Po narodzinach córki w styczniu planowałem do kwietnia nie robić nic związanego z muzyką. Nie udało się. Trzy dni później grałem koncert dla Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy.
To się nazywa pracoholizm.
Jestem pracoholikiem do granic możliwości. Ale mam to szczęście, że nie muszę robić nic poza tym, co kocham. Moi bliscy na pewno trochę na tym cierpią, ale potrafię w odpowiednim momencie się ocknąć. Zawsze byłem niezależny artystycznie, a ponadto prowadziłem własną wytwórnię, co wiązało się z wieloma dodatkowymi obowiązkami. Teraz podjąłem decyzję, że najwyższy czas zacząć wydawać płyty gdzie indziej, nie zajmować się wszystkim, oddać się w ręce firm, które odpowiednio się mną zaopiekują. Czas, który poświęcam sprawom wydawniczym i promocyjnym, wolałbym przeznaczyć dla domu.
Twoja żona od początku akceptowała taki tryb pracy?
Były problemy i duże napięcia, musieliśmy się wszystkiego nauczyć i podocierać. Zawsze jednak była po mojej stronie, dawała mi szansę na poprawę niedociągnięć. Dzięki temu staliśmy się niezniszczalni. Sandra trzyma nasze życie w ryzach, bez niej nie wiedziałbym nawet, w co się ubrać. W niektórych sferach życia jestem zaradny, w innych jestem totalnym zerem. Gdyby nie ona, byłoby źle.
Związałeś się na stałe w młodym wieku, gdy wokół ciebie byli (i pewnie nadal są) zdeklarowani hedoniści i niebieskie ptaki. Nie czułeś nigdy, że omija cię jakiś etap młodości?
Mam wokół siebie ludzi, którzy są na podobnym etapie w życiu, a nawet o wiele dalej. Od niektórych się uczę, innych ja mogę czegoś nauczyć. Różnie bywało. Był okres, gdy miałem przy sobie kilka osób, z którymi kilka razy w tygodniu przepijałem całe noce. W końcu musiałem dojrzeć i zrozumieć, co jest w życiu ważne.
„Przez tyle lat nie przetyrałem nawet dnia”, rapujesz w utworze „Nie” z ostatniej płyty. Muzyka to nie praca?
Odbyłem miesięczny staż w kinoteatrze, tylko to przypominało normalną pracę. Ale przytoczone przez ciebie zdanie jest wyrwane z kontekstu. To raczej pytanie o to, jak trafiać do ludzi, gdy jest się gościem, który może zrobić imprezę w poniedziałek i spać do dwunastej, którego nie dotyczy rytm tygodnia obowiązujący większość ludzi. Niewiele rzeczy jest u mnie unormowanych. Nieraz w pędzie zmieniam plany, bo ktoś zadzwoni lub nagle najdzie mnie wena i zamykam się w sobie na kilka godzin, pisząc teksty na telefonie. Moim zdaniem im bliżej normalnej roboty, tym gorzej dla twórczości, a lepiej dla życia prywatnego. Mogę być z innego świata, ale większość moich problemów zapewne jest uniwersalna i bliska moim słuchaczom. Zacytowany fragment tekstu stawia te dwa światy w kontrze, a jednocześnie podkreśla wspólne cechy odległych od siebie rytmów życia.
Bardzo ważnym miejscem jest dla ciebie dom – zarówno rozumiany dosłownie jako mieszkanie, jak i ten w szerszym znaczeniu, czyli Katowice.
To piękne mieć taki azyl i to szanować. Mieszkam w samym centrum Katowic, gdzie wszystko się zmienia i tętni życiem, a jednocześnie jest poukładane i czyste. Kiedyś to było miasto zardzewiałe, obskurne, obciążone PRL-owskimi błędami. Jednak na przestrzeni lat zaczęło wychodzić na prostą, stawać się wizytówką regionu, a nawet kraju. To fascynujące, że mogę uczestniczyć w tym procesie. Gdy wracam z trasy koncertowej do Katowic, dostaję zastrzyk energii.
Jesteś bardziej romantykiem czy pozytywistą?
Trudno stwierdzić… Jestem Ślązakiem, a w naszych rejonach bardzo źle patrzy się na bumelantów i ludzi, którzy nie potrafią ogarnąć się życiowo. Trzeba chociażby umieć naprawić coś w domu, obsłużyć podstawowe narzędzia bez wołania o pomoc. Chęć bycia niezależnym nauczyła mnie etosu pracy. Nie jestem odklejony i nie lubię odklejonych artystów. W ogóle nienawidzę słowa „artysta”. Uważam, że często stosuje się je jako uzasadnienie braku zaradności i pomysłu na siebie, jako zasłonę dymną dla tych, którzy nie potrafią stworzyć nic sensownego i zrozumiałego.
To jak należy cię określać?
Gościem, który robi muzykę. Nie skończyłem żadnej szkoły muzycznej, jestem samoukiem.
Skończyłeś za to studia doktoranckie. Nie słyszałem jeszcze o przypadku rapera z doktoratem… Na jakim kierunku go robisz?
By lepiej analizować świat wokół i przenieść to do tekstów?
Właśnie nie, bo to kierunek bardziej nastawiony na reklamę.
Czyli lepiej zadbasz o swój PR?
To mi zawsze słabo szło. Jeśli popełniałem błędy, to właśnie w tej dziedzinie.
Jak twierdzisz – mody też nie rozumiesz.
Nie wiem, co jest fajne, a co nie, co normalne, a co dziwne. Gdy świat zaczyna wariować na punkcie czegoś, jest to dla mnie ciekawe, ale do obserwacji z zewnątrz. Jestem pozbawiony części mózgu odpowiedzialnej za poddawanie się wpływom. Nie potrafię ulegać zbiorowym emocjom, wyrażać uwielbienia albo nienawiści wobec głośnych zjawisk. Dotyczy to muzyki, butów, ubrań i tak dalej. Jestem antyzajawkowy.
W młodości nie należałeś do żadnej subkultury?
Jako nastolatek zacząłem słuchać Liroya, Molesty, 2Paca i tak już zostało. W czasach mojej młodości świat dzielił się na wojujących ze sobą skejtów i skinów. Nie rozumiałem tego. Zawsze wolałem pogadać z ludźmi z różnych światów, niż trzymać się subkultur.
Czasem musisz się za czymś opowiedzieć. Jako raper jesteś częścią hip-hopu.
Staram się wymykać szufladkom. Rapuję w teatrze i filharmonii, na płycie „POP.” gościnnie zagrali ludzie z różnych światów – między innymi Katarzyna Nosowska, Organek i Piotr Rogucki. Nie chcę być częścią hip-hopu. Uważam, że ciekawiej jest być częścią polskiej sceny muzycznej.
Jakie były momenty przełomowe w twoim życiu muzycznym i prywatnym?
Muzycznie był to na pewno pierwszy koncert w NOSPR, ponieważ dzięki niemu wyszedłem ze swoją muzyką poza zamkniętą sferę słuchaczy rapu w czapeczkach z daszkiem. Ostatnio wróciłem z tym konceptem razem ze Smolikiem, by pokazać, jak jeszcze inaczej można zagrać z orkiestrą moje nowe numery. Ważnym doświadczeniem było też nawiązanie współpracy z Teatrem Śląskim, gdzie zacząłem grać akustycznie i nauczyłem się koncertowania na nowo. Do tego warto też dodać wszystko, co potem zrobiłem z Robertem Talarczykiem, czyli spektakle „Wujek.81” i „Himalaje”. Natomiast przełomowymi momentami w życiu prywatnym było poznanie mojej dziewczyny, a teraz narodziny córki.
Jaki masz stosunek do swojego wizerunku?
W ogóle o tym nie myślę. Ograniczam do minimum propozycje komercyjne, które mają wykorzystywać mój wizerunek, a nie muzykę. Wolę zarobić pieniądze uczciwą pracą, nie twarzą czy zasięgiem social mediów. Do niedawna jeszcze brałem to pod uwagę, ale życie to zweryfikowało.
A jednak dla wielu fanek i fanów zapewne nie bez znaczenia jest twój wygląd…
Wokół każdego muzyka tworzy się grono odbiorców skupionych między innymi na image’u swojego idola. Ja sam uważam, że mój wygląd nie jest wyjątkowy. Najchętniej schowałbym się za statywem i mikrofonem. Muzyka zawsze jest dla mnie priorytetem, wszystko inne stanowi problem.
Czym jeszcze nas zaskoczysz?
Książką. Chyba. Nie będzie to autobiografia, ale zbiór przemyśleń związanych z moim pochodzeniem i pokoleniem. Muzycznie mam jeszcze sporo do powiedzenia. Pracuję nad albumem „Miłosz/Miuosh”. Napisałem własne teksty na podstawie poezji Czesława Miłosza, jego wiersze odnoszę do swojego życia. To bardzo trudny poeta, ale znalazłem sposób na jego interpretację.
Miuosh, a właściwie Miłosz Borycki – raper, producent i właściciel wytwórni Fandango Records.
Materiał pochodzi z K MAG 93 THE SINGLES ISSUE 2018;
zdjęcia Magdalena Luniewska / Buku Team
stylizacja Andrzej Sobolewski / Buku Team
asystent fotografa Michał Zajączkowski
asystent stylisty Adrian Holc
podziękowania dla Pin Up Studio i Szkoły Podstawowej nr 258 w Warszawie