"Lubię mądry feminizm". Joanna Przetakiewicz twierdzi, że z wiekiem kobietom wolno więcej
06-09-2018


Przeczytaj takze
Bizneswoman, ceniona projektantka mody i osobowość medialna. Joanna Przetakiewicz to kobieta sukcesu obdarzona wrażliwością. Od ośmiu lat prowadzi jedną z czołowych polskich marek modowych, La Mania.
/tekst: Karol Owczarek/
W przestrzeni publicznej brakuje ludzi z twoim charakterem.
Niedawno szłam ulicą w Dubaju, gdy nagle podeszła do mnie polska rodzina, pytając: „Pani Asiu, czy możemy się do pani przytulić? Pani jest taka pozytywna”. Jak do misia w Zakopanem… To było bardzo zabawne. Rzeczywiście, jestem osobą bardzo pozytywnie nastawioną do świata. Dużo więcej można zbudować na dobrych emocjach, dostrzeganiu zalet i wartościowych zachowań u innych niż bazując na krytyce. Ta jest konieczna tylko w niektórych sytuacjach.
Nietrudno wpaść w samozachwyt, gdy wszyscy dookoła chwalą. To problem ludzi znajdujących się na wysokiej pozycji, szczególnie polityków – gromadzą wokół siebie potakiwaczy, odrywając się od rzeczywistości.
Jestem realistką i perfekcjonistką we wszystkim, co robię. Dużo wymagam od siebie samej. Gdy coś idzie nie tak, najpierw mam pretensje do siebie, dopiero potem do innych. Nie podoba mi się obarczanie winą za porażkę wyłącznie ludzi dookoła. Wiem, że nie wszystko robię świetnie, że czasem się nie wyrabiam, bo biorę na siebie zbyt wiele. Jedyną rzeczą, której nie potrafię utrzymać w ryzach, jest mój własny kalendarz.
Znalazłaś czas, by odebrać telefon i zaprosić mnie na rozmowę do swojego domu.
Nie wyobrażam sobie, żeby było inaczej. Szanuję czyjś czas, poświęcenie, energię, zapał. Poza tym uwielbiam zawierać nowe znajomości, rozmawiać z ludźmi, bo zawsze wynosimy coś z takich rozmów. Formułując głośno myśli w kontakcie z kimś, kogo dobrze nie znamy, kto ma inny, nieznany nam punkt widzenia, przychodzą nam do głowy wnioski i pomysły, na które nie wpadlibyśmy w innym przypadku.
Stereotyp mówi, że do biznesu potrzeba żelaznej ręki i apodyktyczności.
Uwielbiam pracować w zespole, organizować burzę mózgów, słuchać ludzi, którym ufam. Nie narzucam swojej woli, bo to zabija kreatywność. Gdy przygotowujemy kolekcję, potrzebne jest podejście zarówno praktyczne, jak i niepraktyczne. Jestem osobą wybitnie niepraktyczną. Zdrowy rozsądek i oszczędność są u mnie na ostatnim miejscu. Dlatego potrzebuję kogoś, kto będzie głosem rozsądku i powie, że to się nie sprzeda, a tamto nie uda. Gdy przychodzi czas decyzji, zawierzam instynktowi, nie skrupulatnej analizie. Uważam, że nadmierne analizowanie jest wrogiem skutecznego działania. Gdy sobie coś kupujemy, powinniśmy kierować się bardziej emocjami i sercem, niż kalkulacją.
Mamy dzisiaj dostęp do morza informacji, które bierzemy pod uwagę w procesie decyzyjnym.
Informacje trzeba dawkować. Ich przesyt powoduje, że wpadamy w paraliż decyzyjny, nie jesteśmy w stanie wymyślić niczego nowego. Wydaje nam się wtedy, że wszystko już zostało powiedziane, wymyślone. Przez to tracimy motywację. Wówczas wiedza zamiast nas inspirować – blokuje.
Mówi się, że w Polsce jest problem z mentalnością folwarczną. Osoby niższe w hierarchii często traktuje się bez szacunku czy wręcz pogardliwie.
To dla mnie kwestia numer jeden, jeśli chodzi o relacje międzyludzkie. Gdy poznaję kogoś, kto najprawdopodobniej pozostanie w moim otoczeniu na dłużej, zwracam uwagę na to, jak traktuje swoich pracowników czy ludzi, którzy go obsługują – kelnera, taksówkarza, asystenta, sekretarkę. Patrzę, jak rozmawia z tymi, na których teoretycznie nie musi mu zależeć. Kiedyś miałam mieć nowego wspólnika, którego nie znałam za dobrze, dlatego zapytałam osoby z jego otoczenia, czy go lubią i szanują. Gdy dowiedziałam się, jak potraktował przy rozwodzie swoją byłą żonę i dzieci, powiedziałam: „Nigdy. Nie chcę mieć z nim nic wspólnego”.
Podobno nie chcesz być określana jako feministka i masz tradycjonalistyczne podejście do relacji damsko-męskich. To prawda?
Zdecydowanie tak. Nie uważam się za feministkę. Myślę, że to słowo jest błędnie interpretowane. W tym roku miała miejsce afera z Jennifer Lawrence, która na premierze filmu „Czerwona jaskółka” stała długo na zimnie w wydekoltowanej sukience, pozując fotografom. Ku mojemu zaskoczeniu feministki skrytykowały ją za to, że jako kobieta się uprzedmiotawia. Ich zdaniem Jeremy Irons powinien stać obok z gołym tyłkiem i również pozować. Takimi akcjami feministki dyskredytują się w oczach społeczeństwa. To sprawa Jennifer Lawrence, czy paraduje odsłonięta i gdzie to robi. Może robić ze swoim ciałem, co chce. Jest piękną kobietą, trudno się dziwić, że to ona pozowała w wydekoltowanej sukience, a nie Jeremy Irons bez spodni.
A jakie są twoje zasady?
Lubię mądry feminizm. Nie na zasadzie: „My sobie damy radę ze wszystkim, jesteśmy lepsze od facetów pod każdym względem, wszystko robimy lepiej, jesteśmy bardziej decyzyjne”. Jestem całkowicie przeciwna takim poglądom, choć niestety w takiej formie feminizm jest bardzo popularny. Rewolucja feministyczna jest zasadna, ale nie możemy przy tym wylewać dziecka z kąpielą. Zapominamy, ile szczęścia mogą dać sobie nawzajem kobieta i mężczyzna. Według badań sześćdziesiąt procent kobiet w wieku od dwudziestu pięciu do trzydziestu pięciu lat w dużych polskich miastach to singielki, z czego osiemdziesiąt siedem procent marzy o udanym związku. Coś tu jest nie tak. Poza tym Polki są na czterdziestym drugim, ostatnim, miejscu w Europie pod względem samoakceptacji. To alarmujące dane. A przecież cały świat uważa, że Polki są piękne, mądre, ambitne, ciepłe, kobiece, empatyczne. Myślę, że negatywne postrzeganie własnej osoby przez Polki jest efektem źle pojmowanej skromności. To, że lepiej się nie chwalić czy nie wychylać, jest także pokłosiem komunistycznych czasów. Zawsze będę namawiać kobiety do tego, by wyzwoliły się z poczucia fałszywej skromności, wstydu i strachu.
Masz pięćdziesiąt lat, jesteś aktywną kobietą sukcesu, która robi to, co chce.
Nie potrzebuję się z niczego tłumaczyć. Robiąc okładkę „Playboya”, chciałam publicznie ogłosić, że kończę pięćdziesiąt lat, bo jestem dumna z tego, w jakim momencie życia się znajduję. Jestem świadoma swojej wartości i lubię to manifestować. Chciałam powiedzieć kobietom: „W dojrzałym wieku nie stajemy się przezroczyste, tylko bardziej wyraziste. Wolno nam więcej”. Zrobiłam to, bo chciałam. Kobiety są coraz silniejsze, coraz więcej zarabiają, często więcej niż ich partnerzy. Nie mamy też problemu z tym, żeby kobieta i mężczyzna wspólnie wychowywali dziecko. Musimy z tego korzystać, a nie siedzieć cicho jak mysz pod miotłą.
Nie identyfikujesz się z ruchem feministycznym, ale udostępniłaś na swoim Instagramie grafikę Czarnego Piątku – protestu przeciwko zaostrzeniu ustawy antyaborcyjnej.
Bo taki protest w stu procentach popieram. Tak jak Jennifer Lawrence może pozować nago, kiedy ma ochotę, tak nic nikomu do najważniejszej decyzji w życiu kobiety. Sama jestem matką trójki dzieci i wiem, jaki to gigantyczny obowiązek i odpowiedzialność. Najczęściej to właśnie matka zostaje obarczona ewentualnymi problemami, ojcowie często nie odnajdują się w sytuacji, gdy coś idzie nie tak. Szczególnie, gdy chodzi o chore dziecko, obciążone wadami genetycznymi. Iluzją jest zakładanie, że gdy kobieta rodzi dziecko genetycznie obciążone, może liczyć na pomoc państwa i rodziny, a samo dziecko będzie szczęśliwe.
W projektach swojej marki łamiesz konwencje – obok bardzo eleganckich strojów prezentujesz kolekcję streetwearową. Jak to się ma do twojego wizerunku?
Łamię konwencje, jak się da, i będę je łamała dalej. Ale tylko te niewygodne i niedzisiejsze. Te, które przeszkadzają i uwierają w życiu i w modzie. Na co dzień chodzę w dresach, ale uzupełniam je czymś kobiecym, na przykład butami na wysokim obcasie, obcisłym T-shirtem albo leginsami. Wieczorami jednak zawsze stawiam na totalną zmysłowość. Obcy jest mi styl androgyniczny, uniseksowy. Wolę, żeby płcie nie były tożsame i nie wyglądały tak samo niezależnie od orientacji seksualnej.
A imprezowa spontaniczność?
Jeśli jestem w dobrym towarzystwie, nie ma dla mnie ograniczeń; tańczę na stołach, wskakuję do basenu. Nie trzeba mi dwa razy powtarzać. Gdy jadę do moich synów na wakacje, mówią: „Ta najmłodsza będzie z nami”.
A gdy ktoś w towarzystwie proponuje picie alkoholu w plenerze?
Piję bardzo mało alkoholu. Nie dlatego, że nie lubię czy potępiam, po prostu świetnie się czuję i bawię bez tego. Nie lubię opuszczać rzeczywistości, dla mnie upicie się to nie jest zabawa. Czasem słyszę od znajomych: „kopsnij ten towar, który bierzesz”. Taka się urodziłam, sama dla siebie jestem inkubatorem euforii. Każdy z nas ma problemy, ale wszystko da się naprawić, gdy ma się przyjaciół. Samotność jest dzisiaj jednym z największych problemów świata. W tym roku w Wielkiej Brytanii powołano ministerstwo ds. samotności, ponieważ okazało się, że aż dziewięć milionów mieszkańców jest samotnych, a dwa miliony w ogóle nie mają do kogo się odezwać. To nie sława czy pieniądze czynią nas szczęśliwymi, ale relacje z innymi. Powinniśmy mieć wokół siebie co najmniej trzy bliskie osoby, do których zawsze możemy zadzwonić, by podzielić się problemami, radościami czy smutkami. Policzyłam, że mam wokół siebie dziewięć takich osób. To dla mnie bardzo ważne.
Tęsknisz za tym, co było kiedyś?
Nie myślę w kategoriach, że kiedyś było lepiej. Nigdy niczego nie żałuję. Cenię każdy etap swojego życia.
Powspominajmy twoje szalone imprezy...
Nie muszę wspominać, bo wciąż chodzę na szalone imprezy. Mieszkam głównie w Londynie, a tam zawsze jest gdzie się bawić, ponieważ życie klubowe w tym mieście tętni.
Kiedy zaczęłaś?
Zaczęłam chodzić do klubów jako czternastolatka. Najpierw do Hybryd, Remontu, Parku, SARP-u, później do Zanzibaru i Utopii. Nie znam dobrze współczesnego życia klubowego Warszawy, ale zdaje się, że takich kultowych miejsc już nie ma, przynajmniej tak twierdzą moi synowie. Pamiętam, gdy jako piętnastolatka miałam chłopaka, przekonana, że to już wielka miłość. Pewnego razu poszliśmy na dyskotekę. Przy wejściu ochroniarz nie zauważył, że przyszłam z tym chłopakiem i powiedział do niego: „Możesz spokojnie wchodzić, nie ma Kasi ani Asi [czyli mnie]”. Wtedy zdałam sobie sprawę, jak funkcjonują niektórzy młodzi faceci i że trzeba ich uważniej selekcjonować.
Jesteś bardzo wysportowana.
Od zawsze uprawiałam jakiś sport. W szkole byłam sprinterką i tańczyłam w balecie. Nie nastawiałam się nigdy na karierę sportową, ale nie wyobrażam sobie życia bez sportu. Uważam, że nie ma lepszego ćwiczenia niż taniec. Wiąże się ze wszystkim: muzyką, endorfinami, bliskością i wysiłkiem sportowym.
Wkraczasz jednak nieco bardziej profesjonalnie w świat sportu. Razem z Ewą Chodakowską nagrywacie treningi fitness.
Często spotykam się z zarzutem, że dbam o siebie, bo mnie na to stać. Takie gadanie jest społecznie szkodliwe, bo odejmuje kobietom wiarę w to, że im się uda. Tymczasem można poćwiczyć pół godziny przy programie fitness. Na to stać każdego. Tak samo jak na szybki spacer czy bieganie. Nie musimy być piękni i idealni. Znam wiele kobiet, obiektywnie niezbyt atrakcyjnych, które uwielbiają siebie, uśmiechają się, są seksowne, zmysłowe i przyciągają facetów jak magnes. Znam też piękne kobiety, u których natychmiast da się wyczuć frustrację, przez co tracą siłę przyciągania. Nie kanony piękna są najważniejsze, tylko nasza osobowość.
Czego nie dotkniesz, zamieniasz w złoto…
Stworzyłam sieć prywatnych klinik dentystycznych, miałam dwie restauracje, a od ośmiu lat prowadzę La Manię. Nie mam słomianego zapału, gdy coś postanowię, robię to i poświęcam się temu w pełni. Ważna jest konsekwencja, pracowitość i ambicja. Ale podstawą wszystkiego jest radość życia, fascynacja, ekscytacja. Trzeba robić wszystko, by je w sobie pielęgnować.
Joanna Przetakiewicz – projektantka mody, bizneswoman, założycielka oraz dyrektor kreatywna domu mody La Mania, z wykształcenia radca prawny. W latach 2014-2015 była jurorką polskiej edycji programu „Project Runway” w TVN.
zdjęcia Mateusz Stankiewicz / AFPHOTO
stylizacja Karol Młodziński
makijaż Adrian Świderski
włosy Jarek Młotkowski, Krzysztof Kołodziejak
asystent fotografa Łukasz Kuś
asystentka stylisty Patrycja Śmiechowska
Materiał pochodzi z K MAG 92 SPORTY ISSUE 2018.







