Reżyserka spektaklu w Nowym Teatrze zadaje nam pytanie, jak należy odnaleźć się w rzeczywistości, która przesiąknięta jest przejawami absurdu w najczystszej postaci? Gdzie wyobraźnia przenika do sfer naszego życia na ziemi, a wszystko się ze sobą miesza, tworząc tym samym łańcuch paranoidalnych sytuacji — na które nie jesteśmy w stanie jednoznacznie udzielić odpowiedzi sobie i innym. Pozorni mistrzowie sztuki retoryki i manipulacji zgrabnie przechodzą od ironii do groteski, tym samym często zapominając o tym, że sami ulegli swojej grze. Po długiej walce ze sobą, dochodzą do wniosków, że mijanie się z prawdą, prowadzi do klęski. Dlaczego? Otóż prawda opiera się na tych samych podwalinach, co materia. Już w starożytności Platon uważał materię za coś z natury bezkształtnego, nieograniczonego i nieokreślonego, co może przyjmować wszelkie kształty i je realizuje. Nieokreśloność należy do jej natury. Materia jest również niedoskonałością oraz złem i za jej sprawą świat niecałkowicie jest celowy i zgodny z rozumem.
Definicja materii dobrze współgra z synonimem prawdy — ona również wiążę się z czymś niedoskonałym, bo wywodzącym się z naszych myśli, które stanowią chaos dla nas samych. Gdy wypowiadamy prawdę jest ona kanciasta, niezbyt ładna, dużo w niej niedoskonałości. Z natury powinna być dobra, bo prawda żyje w zgodzie z naszymi myślami, tym, co rzeczywiste. Prawda również prowadzi do zła, bo wypowiadając słowa, musimy być przygotowani na ewentualne zranienie innych, ale również nas samych. Prawda także nie jest zgodna z rozumem, bo odrzucamy logiczny ciąg przyczynowo-skutkowy, na rzecz tego, co czujemy. Ale najważniejsze w tym wszystkim jest to, że prawda odzwierciedla naszą rzeczywistość, nie kreśli idealnych scenariuszy tego, co pragniemy przekazać — ona po prostu jest.
Tytuł spektaklu również może stanowić dla nas antonim prawdy. Będąc uśmiechniętym, nie zawsze jesteśmy w stanie odzwierciedlić nasze prawdziwe uczucia. Uśmiechem maskujemy wszelkie bolączki tego świata, a wyrażenie ,,robić dobrą minę, do złej gry” stanowi clou tego, co próbuje przekazać nam reżyserka spektaklu. Jedna ze scen przenosi nas na plan filmowy, a ten, kto choć raz doświadczył atmosfery dziejącej się na planie, wie doskonale, że wyobraźnia scenariusza przenika przez brutalność życia. Nagle przechodzimy do innego świata, właśnie do wspomnianego bytu i materii, który jest nieskończony, a skoro jest nieskończony, to równie dobrze może istnieć lub nie. Teatralizacja planu filmowego, ukazanie mechanizmów rządzących nami stanowi gorzki mianownik smutnej prawdy o świecie, w którym żyjemy. Jest to świat fikcji, sztuczności, a ,,uśmiechnięty” co rusz jest zwodzony przez innych, którzy decydują o jego losie, a raczej o jego bycie lub niebycie.
Na scenie widzimy jednego z początkujących aktorów, przychodzącego na casting do roli. Mówi, że już kiedyś grał, ale mija się z prawdą. Ubrany w zieloną bluzę, sam przyciąga na siebie falę podejrzeń, bo skoro już gdzieś grał, to powinien wiedzieć o tym, że zieleń nigdy dobrze nie współgra z magią ekranu. Dodatkowo obrywa za to, że nosi znamiona tuszu na rękawie. Jest speszony całą sytuacją, ale determinacja nie pozwala mu tak szybko ulec fali krytyki. Kiedy aktor — nowicjusz dostaje scenariusz, stara się wejść w myślenie postaci, ale co rusz ktoś mu przeszkadza. Każdy z członków ekipy filmowej mówi mu, jak powinien się zachowywać, co powiedzieć, w jakiej odległości stać od kamery. Fantazja ponownie wygrywa z rzeczywistością i przeobraża się w niewygodną dla aktora fikcję, której wydaje się nie jest w stanie pojąć rozumem.