Spoko, też tak mamy. I jakby tego było, podzielimy się z wami naszymi odkryciami w nowym, K MAG-owym cyklu muzycznym „Ale siada”! Jednym z nich jest Marie, która w piątek 25 lutego wydała swój debiutancki longplay „Babyhands”. Zobaczcie, jak poradziła sobie z naszym kwestionariuszem.
Najsłodszy głos w branży
Jeśli jeszcze nie znacie kawałków „Zero Calorie Cookie", „Chewing gum” czy „Haribo”, to gdzie byliście całe swoje życie? Ich autorka zacięcie artystyczne ma we krwi! Kiedy była mała, to podczas kolędy strasznie popisywała się przed księdzem i żartuje, że tak zostało jej do dzisiaj. Przez dziewięć lat edukacji śpiewała w chórze drugi głos w „Rocie”, ale w pewnym momencie momencie miała tak dość licealnego repertuaru, że... postanowiła zaproponować coś swojego.
Robiła też jednak wiele innych rzeczy. Na przykład z okazji 11 listopada wyreżyserowała sztukę opowiadającą o przejmującym romansie wojennym, a w drodze do Morskiego Oka wymyśliła fabułę powieści na ponad 100 tysięcy słów. Talentów zresztą zdecydowanie jej nie brakuje, bo gra równie na pianinku oraz gitarce.
Marie to tak naprawdę Julita, ale na drugie ma Maria. Zafascynowała ją wymowa tego imienia w pseudofrancuskiej melodyjce i później okazało się, że wszędzie otaczają ją Marie. Nie tylko mieszkała na ulicy Marii, ale także studiowała Produkcję Medialną na Wydziale Politologii i Dziennikarstwa na Uniwersytecie Marii Skłodowskiej Curie. A jakby tego było, mieszkając w Lublinie stołowała się w Café Mari, gdzie serwują najlepszy sernik jagodowy na świecie. Nieprzypadkowo decyzję o przyjęciu tego pseudonimu przyjęła właśnie w rocznicę swojej pierwszej wizyty w Café Mari.
Pierwszą piosenką po polsku, jaką wrzuciła na YouTube była „Amfetamina”. Po jakimś czasie dostała propozycję z wytwórni muzycznej, lecz współpraca z nią zmotywowała ją do założenia własnej – thecutestlabel. Wytwórnia Marie opiera się na tym, że nie wystarczy dobrze śpiewać, ale trzeba też mieć pomysł na swój wizerunek oraz wystarczająco charyzmy, aby ten pomysł przepchnąć. Jej zdaniem problemem wielu artystów jest bezbarwność oraz to, że wytwórnie nie próbują nadać im odpowiedniej identyfikacji.
Kluczowym momentem dla jej twórczości było wypuszczenie kawałka „Miód”, który przepełniony jest słodyczą oraz seksualnymi podtekstami. Już wcześniej wszyscy mówili jej, że jest słodka i urocza, więc stwierdziła, że jest to ciekawy kierunek. – Posłodzić, dopieprzyć i będzie zjadliwe – oceniła Marie. Tak też się stało, a każda kolejna piosenka było rozwinięciem tej estetyki. W ogóle u Marie tworzenie muzyki jest bardzo strategiczne. Jej zdaniem muzyka musi się z czymś kojarzyć i dlatego lubi opisywać ją przymiotnikami takimi jak np. gładki, puszysty czy miły w dotyku.
Uważa, że działalność muzyczna powinna być osadzona w jakiejś estetyce. Pod względem strategicznym (i nie tylko) dużą inspiracją jest dla niej zwłaszcza K-pop, gdzie albumy oraz comebacki tworzone są dookoła jakiegoś konceptu. Obecnie dużą popularnością cieszą się koncepty school girls oraz girl crush, celebrujący siłę i niezależność kobiet. – Aby publiczność mogła odpowiedzieć, trzeba wysłać jakieś bodźce – skwitowała Marie.
Kilka pytań do...
Marie zdecydowanie wie, co robi i kilkakrotnie pokazała już, że wie, jak namieszać na polskiej scenie muzycznej. A jak poradziła sobie w naszym krzyżowym ogniu pytań?
Opisz swoją muzykę w 3 słowach
Różowa, pluszowa i błyszcząca.
Jajko czy kura? Co jest pierwsze: melodia czy tekst?
Razem jednocześnie, bo jak się rozwarstwia to jest problem. Muszę wtedy myśleć, a wolę nie (śmiech). Najtrudniej jest dopasować jedno do drugiego i jak sobie nucę melodię, to od razu z podziałem na sylaby. Bez tego jest straszny przypał!
Jaka była pierwsza piosenka, którą napisałaś?
„Shattered” i to było dawno, dawno temu. To była piosenka o robieniu facetowi śniadania do pracy, kłótni oraz rozwalaniu kieliszków po winie. Strasznie ją lubiłam. Nigdy jednak nie wyszła i nadal jest mi z tego powodu bardzo przykro. Napisałam ją najpierw po angielsku i uważam, że to jedna z fajniejszych piosenek, jakie napisałam. Byłam wtedy w trzeciej gimnazjum albo pierwszej liceum
Wymarzony feat: polski i zagraniczny
Moim wymarzonym featem zagranicznym byłaby Nina Nesbitt. Bardzo ją lubię, choć muzycznie raczej średnio się krzyżujemy. Albo Soyeon, ale to byłoby ciężkie do zrobienia. Jeśli chodzi o polskie, to zrobiłam już featy, które chciałam zrobić (śmiech). Często dostaję w komentarzach prośby o featy z raperami, ale zawsze zastanawiam się, w jakiej konfiguracji miałoby to się wydarzyć. Natomiast jeżeli chodzi o polskich wokalistów, to większość jest pozbawiona jakiejś takiej większej charyzmy. Już łatwiej znaleźć charyzmatycznych raperów, czego świetnymi przykładami są Adi Nowak oraz Jacuś. Jest ich kilku, ale są totalnie z innej bajki i ciężko byłoby się dopasować. Oczywiście można wziąć kogoś, kto jest w miarę neutralny, ale koniec końców wychodzi to dość średnio.
W jakim miejscu i gdzie odbyłby się twój wymarzony koncert? Puść wodze fantazji.
Mam dwie takie miejscówki. Jedna z nich to Coachella, bo jest fajny piasek i bardzo dużo artystów, których chciałabym zobaczyć. Tam jest teraz totalnie fajny line-up i nawet przyjeżdża trochę k-popu. Druga to natomiast Mnet Asian Music Awards. Zagraniczni artyści występują tam często jako gwiazdy wieczoru i byłoby to dla mnie absolutne spełnienie marzeń. O ile w Coachelli lubię to, że odbywa się na otwartej przestrzeni, MaMA zawsze robi na mnie ogromne wrażenie pod względem technicznym. Od 2015 roku oglądam tę galę co roku i budżet na jej zorganizowanie jest absolutnie nie z tej ziemi. Pojawienie się tam nawet na trzy minuty musi być wspaniałym i niezapomnianym przeżyciem. Choć nie wiem, bo nie sprawdzałam (śmiech).
3 kawałki, od których nie możesz się ostatnio oderwać
Jak do was jechaliśmy, to słuchałam całego mojego przekroju Spotifajowego. Ale żeby cię nie oszukać… (śmiech) Ostatnio słucham „Lilac” od IU, „Weapon” Itzy i„Confetti” Little Mix, bo wróciłam ostatnio do brytyjskiego popu. W sumie zapętlam cały ostatni album Little Mix.
Masz możliwość spędzenia dnia ze swoim idolem (żyjącym lub nieżyjącym). Kogo wybierasz i dlaczego?
Kogoś, kto żyje (śmiech). A na serio, to Soyeon, czyli liderkę K-popowej grupy (G)I-dle. Ostatnio jest tam niezły kwas, bo wyrzucili jedną dziewczyną i moje serce płacze (śmiech). Soyeon jest o tyle niesamowita, że jest bardzo wszechstronna. Nie tylko jest główną raperką, ale także zajmuje się produkcją, pisze teksty i ma bardzo duży udział w całej sferze kreatywnej. Ona mi mega imponuje i autentycznie chciałabym nią być. To niesamowite, jak ona tworzy dookoła siebie i całej tej grupy kreatywną przestrzeń. Wydaje mi się, że jest z kimś, z kim spędzenie dnia byłoby na zupełne innym poziomie.
Jaką supermoc chciałabyś posiadać? Dlaczego?
To chyba nie do końca supermoc, ale zawsze chciałam być syrenę. Często mi się śni, że jestem syreną. Kiedy byłam w podstawówce, powiedziałam babci, że chciałabym mieć ogon, a ona zrozumiała, że chciałabym mieć taki ogon jak kot. Potem bardzo dziwnie na mnie patrzyła. Chyba myślała, że jestem jakaś głupia (śmiech). Trochę na mnie nawrzeszczała, podczas gdy ja próbowałam tłumaczyć, że przecież fajnie jest tak sobie pływać. Generalnie wyszło na tym foncie jakieś grube nieporozumienie. Ale tak, często mi się śni, że jestem syreną i że sobie pływam. To musi być najbardziej relaksująca czynność na świecie. Co roku w wakacje mam taką fazę, że wchodzę na YouTube’a i oglądam wszystkie sezony „H20, wystarczy kropla”. Dwa pierwsze są najlepszy. Po raz pierwszy tak mnie wzięło w liceum i stwierdziłam wtedy, że kocham australijski akcent i że zdecydowanie jest on moim ulubionym. Chciałam wtedy pojechać do Australii i być syreną (śmiech). To będzie mój dżob, jeśli nie wyjdzie mi z muzyką!
Co najbardziej w sobie lubisz i czego najbardziej w sobie nie lubisz?
Nie lubię w sobie tego, że potrafię załamać się najmniejszą pierdołą. Czasem wystarczy jeden komentarz od kogoś bez zdjęcia profilowego. Bardzo szybko się za to jednak podnoszę i bardzo to w sobie lubię. Mam bardzo duże doły i bardzo duże góry, z których łatwo spadam. Często się załamuje, ale trwa to bardzo krótko w porównaniu do tego haju. Częściej jestem więc na górze niż na dole (śmiech). Ciągle jestem na huśtawce.
Nie samą muzyką człowiek żyje, czyli pozamuzyczne pasje. Co robisz, kiedy nie zajmujesz się muzyką?
Zawsze pisałam opowiadania, ale traktuję to bardziej jako dodatek do muzyki. Kiedyś nawet publikowałam je w jakichś małych czasopismach. Pisałam też fanficki z „Kuroko’s Basket"! To było takie anime o koszykówce i ono było wspaniałe. Gram też w Genshin Impact. Niestety nie jestem wspaniałym graczem, ale gram w to bez przerwy od ponad roku. Za kilka dni chyba wychodzi nowa postać, więc prawdopodobnie znowu mój portfel ucierpi (śmiech). Kocham grać w Genshina! No i jem! (śmiech) Uwielbiam odwiedzać warszawską gastronomię, bo jest bardzo dużo lokali, w których jeszcze nie byłam. Jeśli coś mi jednak zaskakuje, to koniec końców i tak ciągle wracam do tych samych miejsc…
Co cię najbardziej wkurza?
Czasem zdarza mi się wpisywać mój nick w Google, ale największy błąd popełniłam wpisując go na Twitterze. Ktoś obstawiał czy jestem „konserwatywką” czy „lewatywką”. Dostałam maila z artykułem „Marie to bananowa pułapka globalistów” i aż udało mi się ten tytuł zapamiętać (śmiech). Od tamtego czasu sprawdzam, co tam się dzieje i ludzie na Twitterze naprawdę mnie przerażają. Jeśli chodzi o wkurzające rzeczy, to na pewno denerwuje mnie, jak posprzątam i na drugi dzień jest totalny burdel. Okazuje się, że w ogóle nie ma sensu sprzątać (śmiech). Denerwuje mnie też, kiedy realizuję jakiś swój artystyczny pomysł i ktoś nie do końca łapie o co mi chodzi, a ja nie potrafię mu tego wytłumaczyć. Ja nie wiem, o co mi chodzi, on nie wie, o co mi chodzi i jestem wkurzona, że tego nie rozumie. Nie ma na to lekarstwa niestety, bo często po prostu nie potrafię się odpowiednio uzewnętrznić. No i denerwuje mnie jeszcze polska branża muzyczna. Im dłużej w niej jestem, tym bardziej wkurza mnie, jak to wszystko funkcjonuje.
Facebook, TikTok czy Instagram? Dlaczego?
Zdecydowanie Instagram, bo łatwo można się na nim porozumieć i jest bardzo przejrzysty. Storisy to świetna forma komunikacji, no i w przeciwieństwie do TikToka nie wyświetla mi się na nim tak dużo rzeczy, których nie chcę wiedzieć. Wydaje mi się też, że instagramowe społeczności są dużo bardziej skoncentrowane na jednej osobie i jest w nich dużo mniej przypadkowych osób.
Kiedy coś idzie w viral na TikToku, to trafia to do szerokiego grona, które w pewnym momencie robi się określone, ale któremu nie do końca odpowiada to, co robisz. To grono rozbija się potem na różne, mniejsze grupki i tak to sobie funkcjonuje. Ostatnio w ogóle nie postuję już na TikToku, bo mam wrażenie, że w ostatnich miesiącach ten trend bardzo się nasilił. Jak wypuszczałam „Zero Calorie Cookie” i robiłam mocniejszą kampanię na TikToku to nie było jeszcze tak źle. Teraz, gdy ktoś na przykład popełni błąd, to uruchamiają się kanały commentary oraz zwykli użytkownicy, dzięki czemu idzie to w viral. W ogóle na TikToku najbardziej w viral idą bardzo określone poglądy polityczne, krytyka oraz śmieszki. Kogo jeszcze obchodzą ludzie z talentem? Najszybciej wypływają negatywne treści, a odbiór podrzuca je jeszcze bardziej w górę. Stwierdziłam, że przynajmniej przez jaki czas nie będę brać w tym udziału.
Wybiera...
Monika Kurek, czyli dziennikarka K MAG-a od 2019 roku. Jako nastolatka prowadziła fankluby polskich popowych artystek. Jest maniaczką kina indie rodem z Sundance, popkultury z lat dwutysięcznych, psów corgi oraz kryminałów Joanny Chmielewskiej.