Aleksander Doba pochwalił się okładkowym materiałem w amerykańskim piśmie na swoim Facebooku. Przyznał, że "było warto", bo "powstał materiał, który nawet mnie zaskoczył".
W zeszłym roku w kinach pokazywany był film dokumentalny "Happy Olo", poświęcony dokonaniom Aleksandra Doby.
O Dobie pisał w tekście "Królowie życia" na łamach K MAG-a #90 Aleksander Hudzik:
Niedawno opowiadał Kubie Wojewódzkiemu, jak to jest głaskać rekina. A żeby tego dokonać, przepłynął Ocean Atlantycki w kajaku o długości siedmiu metrów i szerokości jednego metra. I to nie raz! Aleksander Doba to władca słonych wód. W dodatku król sędziwy – ma siedemdziesiąt jeden lat, choć jego zachowanie na to nie wskazuje. Sam wciąż żartuje ze swojego wieku, jest roześmiany i energiczny, a gestykuluje tak, jakby stale chciał wiosłować. Chwali się, że przepłynął już sto tysięcy kilometrów. W wieku pięćdziesięciu czterech lat zdobył tytuł akademickiego mistrza Polski w kajakarstwie górskim. „Sam siebie wtedy zadziwiłem”, wspomina.
Swojego pierwszego wyczynu dokonał niespełna trzydzieści lat temu. W 1989 roku w trzynaście dni przepłynął Polskę na skos – z Przemyśla do Świnoujścia. Ze swojej najdłuższej podróży – samotnej przeprawy przez ocean z Afryki do Ameryki Południowej – nie wracał przez rok i jeden dzień. Marzył jednak jeszcze o przepłynięciu kajakiem z Europy do Ameryki Północnej. Żona prosiła, by po przepłynięciu czterech i pół tysiąca mil morskich przeszedł na sportową emeryturę, ale Doba nie posłuchał. „Stale podnosiłem sobie poprzeczkę, chciałem sprawdzić, jak wysoko mogę ją dźwignąć. Szukałem zimniejszej wody i trudniejszej trasy”, opowiada. Najtrudniejszą wyprawą okazała się ostatnia, gdy postanowił popłynąć w drugą stronę – z Ameryki Północnej do Europy. Na otwartym oceanie aż cztery razy zastał go sztorm, w tym ten najsilniejszy – dziesięć w skali Beauforta. „Fale są wtedy wyższe niż przydrożne drzewa”, obrazuje żeglarz. Ale huraganu Doba się nie boi. Martwił się jedynie, że dostanie zapalenia wyrostka robaczkowego i nikt nie zdąży pospieszyć mu z pomocą. Przetrwał, a za swoje dokonanie odebrał tytuł „Człowieka Roku” National Geographic. Żonie zaś obiecał, że na ocean już nie wypłynie.