Wielką zasługą w tym przypadku jest wspomniany występ Dwayne'a Johnsona. Choć fizyczna przemiana aktora budzi podziw od pierwszego do ostatniego kadru, to umiejętność pokazania niezwykle szerokiego wachlarzu emocjonalnego jest tym, co zachwyca jeszcze bardziej. Rolą tą, Johnson odsłonił mniej znaną stronę niezłomnego i niemal nigdy nieprzegrywającego zapaśnika. Przedstawiając poza ringowe zmagania Kerra z własnymi słabościami, uzależnieniem i toksycznymi relacjami, twórcy pokazują, że podczas życiowej drogi każdy może się zagubić. Ważnym tylko jest, aby pozwolić sobie na odczuwanie wszelkich emocji i wiedzieć, kiedy odpuścić.
fot. kadr z filmu „Smashing Machine” / materiały prasowe Monolith Films
Przy Johnsonie świetnie wypada także Emily Blunt, którą widzimy w nieznanym dotąd wydaniu. Na tle jej innych ról, ta z pewnością się wyróżnia. Aktorka nadzwyczaj naturalnie odnajduje się w roli życiowej partnerki Kerra, z którym łączy ją niełatwa, choć silna relacja. Związek bohaterów jest dowodem na to, jak wielkim wyzwaniem jest trwanie przy bliskiej osobie i wspieranie jej pomimo przeciwności losu. Często to właśnie relacje z najbliższymi są tymi najbardziej wymagającymi, a szczera rozmowa wcale nie przychodzi tak łatwo.
fot. kadr z filmu „Smashing Machine” / materiały prasowe Monolith Films
Jak na produkcję studia A24 przystało, „Smashing Machine” to także niemała przyjemność dla oczu i uszu. Nieoczywisty, dynamiczny ruch kamery, który znany jest już z poprzednich produkcji braci Safdie („Nieoszlifowane diamenty”, „Good Time”), nie raz sprawia wrażenie śledzenia czy podglądania bohaterów. Tym samym, widzowi znacznie łatwiej skupić się na emocjach postaci, co w przypadku tego filmu wydaje się nadrzędne. Niektóre z kadrów, szczególnie te początkowe z Japonii, przywodzą nawet na myśl „Chungking Express” Wong Kar-Waia.
fot. kadr z filmu „Smashing Machine” / materiały prasowe Monolith Films
Nie można także nie wspomnieć o znakomitej i zaskakującej ścieżce dźwiękowej. Podczas scen walk Safdie zdecydował się na jazzowe utwory autorstwa Nali Sinephro, które kompletnie zmieniają przeżycie oglądania filmu. Sceny te w połączeniu z muzyką zdają się abstrakcyjne, czy wręcz wyalienowane. Zabieg ten, choć ryzykowny, okazał się bardzo udany. Całość tego jakże eklektycznego soundtracku dopełniają utwory Bruce'a Springsteena, Roda Stewarta, Little Suzy, The Alan Parsons Project i The Cleaners from Venus.
Choć film porusza istotne kwestie, reżyser opowiada historię z przymrużeniem oka i humorem. Niemałym zaskoczeniem jest także pojawienie się na końcu samego Marka Kerra, co optymistycznie, choć delikatnie na wyrost, zwieńcza dzieło Safdie'go. „Smashing Machine” ogląda się z wyjątkową przyjemnością, nawet jeśli o sportowej rzeczywistości wie się niewiele.
W polskich kinach od 17 października.