Skąd pomysł na projekt „Kultura w krajobrazie - krajobraz w kulturze”?
Pomysł na projekt i wystawę wziął się stąd, że mamy bardzo brzydkie otoczenie. Wszyscy niszczymy Polskę, jej krajobraz. Moim zdaniem to efekt przede wszystkim źle rozumianej wolności. Po 1989 roku stwierdziliśmy, że trzeba wprowadzić trochę koloru w szarą przestrzeń, ale podeszliśmy do tego bez jakiegokolwiek przygotowania i analizy. Każdy zrobił, jak chciał i co chciał. Ująłbym to w dwóch przysłowiach: „Polak na zagrodzie równy wojewodzie” i „O gustach się nie dyskutuje”. W efekcie nastąpił destrukt krajobrazu, otacza nas kakofonia bałaganu. Nie pomaga również fakt, że jesteśmy ograniczeni w edukacji z zakresu sztuki, piękna, estetyki. Pojawił się też biznes i nadrzędna wartość pieniądza, pęd po niego.
Czy po latach uciśnienia ludzie powinni czuć się winni, że postawili na własny dobrobyt?
Absolutnie nie. To zrozumiałe i normalne. Problem leży we wspomnianym braku wrażliwości estetycznej - przestrzeni, krajobrazu, tego, co nas otacza, a także tego, co nosimy, jak się ubieramy. Spójrz, takie doświadczenie: wchodząc do sklepu z odzieżą, widzimy mnóstwo koloru, ciekawych ubrań itp. Jednak po przekroczeniu ściany budynku na ulicy otaczają nas te same szare monochromatyczne sylwetki. No i wspominany bałagan w przestrzeni, tak zwanej „nie naszej przestrzeni”.
Czyli to nie kwestia priorytetów?
Dokładnie. Wspomniany priorytet pieniądza i dobrobytu pomyliliśmy z dobrostanem. Czyli tym, co inni nazywają szczęściem. W dobrostanie „zdrowe” otoczenie jest priorytetem, daje szczęście i równowagę. A u nas, jak tak dalej pójdzie, jak już się nazarabiamy, nie będzie jak stworzyć dobrostanu. Zniszczymy swoje otoczenie do stopnia, w którym już nie da się go odbudować. Spójrz chociażby na zjawisko patodeweloperki. Kupując mieszkanie, nie zwracamy uwagi na to, co jest dookoła. Interesują nas tylko metry kwadratowe. Nie to, w jakiej przestrzeni będziemy spędzać kolejne lata, a jest ona nijak. Nie ma w niej na przykład zieleni, jest jałowy trawnik, tuje i niewielka huśtawka dla dziecka za paskudnym ogrodzeniem otoczonym parkingiem na 600 samochodów.
Piaskarze, Aleksander Gierymski
Starsze pokolenia często pozostają przesiąknięte mentalnością czasów PRL-u, ale co sądzisz o młodych ludziach, którzy wyrywają się z tych okowów? Stają się bardziej otwarci i odważni w wyrażaniu siebie i swoich poglądów.
To bardzo pozytywne zjawisko, ale wciąż dotyczy głównie „ja”. Nie ma tej zmiany na poziomie „ja i przestrzeń wokół mnie”. Przestrzeń pozostaje niczyja i może być byle jaka. Widząc, że coś jest niszczone, przechodzimy obok tego obojętnie, bo „to nie nasza sprawa”. W wielu innych krajach na widok nielegalnie zaadaptowanej pod „reklamę” przestrzeni przypadkowa osoba natychmiast reaguje, zgłasza to odpowiednim służbom. Wciąż nie mamy poczucia, że przestrzeń publiczna jest nasza. Kolejne pokolenia walczyły o wolność, a gdy w końcu się to udało, zdewastowaliśmy wszystko wokół nas. Urbanistyka, sprawy planistyczne - wszystko podporządkowano pieniądzom i eksploatacji przestrzeni. W innych krajach można efektywnie łączyć pieniądz z estetyką, u nas lobby dewolopperskie i reklamowe jest tak silne, że samorządy sobie z tym problemem nie radzą, nawet jeśli urzędnicy czują, że coś jest nie tak.
Tylko poprzez edukację. Przepisami się nie da, bo gdy tylko powstają nowe, zaraz pojawiają się rozwiązania pozwalające je ominąć. Ciekawe jest też to, że natłok banerozy i bilbordozy ma miejsce, mimo że obecnie reklama jest w Internecie. Gdy pytam moich studentów [architektury krajobrazu - przyp. red.], jakie reklamy widzieli na trasie między akademikiem a uczelnią, odpowiadają, że nie wiedzą, nie pamiętają. Nie są w stanie zapamiętać mijanych billboardów, nie zwracają uwagi na ich treść. Stały się tłem. Więc po co tam są i szpecą?
Można by również przyjąć, że skoro przechodnie nie zwracają uwagi na billboardy, to są nośnikiem odchodzącym do lamusa.
Byłoby świetnie, gdyby odeszły. Przechodnie nie zwracają na nie uwagi, ale reklamodawcy wciąż pakują w nie pieniądze, co napędza ten rynek. Biznes pozostaje najważniejszy.
Skąd czerpać wiedzę z zakresu estetyki?
Brakuje u nas systemowych rozwiązań. Za edukację wciąż odpowiadają ludzie, dla których ten temat jest mało istotny. Powinno to być elementem składowym budowania społeczeństwa obywatelskiego. W takim procesie udział biorą rodzice, nauczyciele w szkołach, ale też inicjatywy oddolne (NGO-sy, fundacje).
Jak najbardziej też, ponieważ najsilniej dociera do młodych. Dla mnie wasza działalność jest pod względem estetyki istotna. Internet jest szczególnie ważny z perspektywy mniejszych miejscowości. Polska to nie tylko duże miasta takie jak Warszawa czy Lublin. Weźmy na przykład Zakopane - miejscowość z ogromnym potencjałem krajobrazowym, pełna atrakcji turystycznych, których nie widać przez zalewające ją banery. Przepiękny krajobraz jest świadomie niszczony przez jego mieszkańców. Dzięki Internetowi do młodych dociera, że coś tam jest nie tak. Są też miejscowości mniej zniszczone i to dzięki aktywności w Internecie możemy przekazywać sobie informacje, jak zawczasu realizować projekty i działania zabezpieczające przestrzeń. Problemem jest też komercja i przerośnięty konsumpcjonizm.
Kościuszko z kosynierami, Wojciech Kossak
Wynajem lokalu firmie telekomunikacyjnej czy bankowi wciąż pozostaje bardziej opłacalny z punktu widzenia dewelopera. Z drugiej strony świadomość wzrasta, duża część społeczeństwa coraz bardziej chce widzieć na parterach budynków kawiarenki, galerie sztuki, miejsca „dla ludzi”. Czy znajdziemy złoty środek?
Osobiście złoty środek widzę w czasie. Budowanie dobrobytu powoduje, że ludzie poszukują alternatywnych rozwiązań spędzania czasu niż tylko robienie zakupów, takich jak pójście do tej kawiarenki, galerii sztuki czy parku wypoczynku. Jeszcze 10 lat temu takie miejsce nie miałoby prawa przetrwać, ale dzisiaj w dużym stopniu spełniliśmy piramidę swoich „podstawowych” potrzeb i szukamy czegoś nowego. Tylko nadal mylimy dobrobyt z dobrostanem. Potrzebny jest czas. Zmiany się dzieją, wciąż bardzo wolno, ale się dzieją. Ważne, żeby zwracać uwagę na brzydotę, uwypuklać ją, by stała się zauważalna i zaczynała nam przeszkadzać. To ma na celu projekt „Krajobraz w kulturze - kultura w krajobrazie”, w którym pojawia się czas. Pejzażyści, a konkretnie ich dzieła, zostały zderzone z naszą rzeczywistością, to powoduje refleksję.