Bezpodstawne używanie wizerunku drag queen jako stracha na wróble jest symbolem lęku przed zakwestionowaniem konserwatywnych schematów dotyczących seksu, seksualności i edukacji. Zamiast zobaczyć w tym szansę na pozytywny wpływ na rozwój dzieci, konserwatywna narracja utrwala przekonanie, że rozmowa o seksie, ciele czy relacjach jest czymś złym, zakazanym, wręcz „zboczonym". Tymczasem to właśnie dorastanie bez wiedzy tworzy realne zagrożenie. Angel Electra została przekształcona w symbol tego lęku – sygnał dla rodziców przeciwnych otwartości: „Twoje dziecko może tak skończyć". Ten krzywdzący obraz redukuje całą złożoność dragu do groźby, że „ktoś taki", „ktoś inny" miałby wychowywać dzieci.
fot. plakat ze strony Fundacji Życie i Rodzina
Kto się boi Gender?
Plakat Kai Godek z wizerunkiem Drag Queen Angel Electra pojawił się jako ostrzeżenie i część kampanii „Nie daj się nabrać na Edukację Zdrowotną", skierowanej do rodziców dzieci w wieku szkolnym, nawołującej do wypisywania pociech ze wspomnianego przedmiotu. Narracja prawicowej aktywistki przedstawia nowy przedmiot szkolny jako zajęcia rzekomo obejmujące zagadnienia takie jak: instruktaże seksualne dla dzieci, normalizacja zboczeń, pomoc w zmianie płci, normalizacja aborcji, propagowanie koncernów farmaceutycznych (czyli namawianie do szczepionek i antykoncepcji), promocja ideologii klimatycznej, a także – co często powtarza – „brak zaufania wobec rodziców" czy „tresowanie dzieci pod dyktando WHO".
Tymczasem sam program nauczania opiera się na 10 blokach tematycznych dostosowanych do wieku uczniów: Wartości i postawy, Zdrowie fizyczne, Aktywność fizyczna, Odżywianie, Zdrowie psychiczne, Zdrowie społeczne, Dojrzewanie, Zdrowie seksualne, Zdrowie środowiskowe, Internet i profilaktyka uzależnień. Treści obejmują m.in. radzenie sobie ze stresem, przygotowanie do samodzielnego życia (np. jak zapisać się do lekarza), wiedzę o chorobach przenoszonych drogą płciową i ich profilaktykę, a także kwestie bezpieczeństwa psychicznego i fizycznego – zarówno w życiu codziennym, jak i w kontekście relacji seksualnych.
Celem zajęć jest budowanie świadomości i wyposażenie młodych ludzi w narzędzia, dzięki którym będą zdrowsi, dojrzalsi i bardziej odpowiedzialni. Program ma wręcz przeciwny efekt do tego, co sugeruje Kaja Godek – jego zadaniem jest zmniejszenie występowania chorób wenerycznych, ograniczenie seksualizacji i pomoc w budowaniu świadomego podejścia do życia i relacji. Wprowadzone zajęcia mają być edukacją bliższą praktyce niż suchym szkolnym teoriom i przygotować młodych ludzi do życia i podejmowania świadomych decyzji.
Burza w sieci
Na temat kontrowersji i przeciwników wprowadzania przedmiotu wypowiedziała się Barbara Nowacka – Ministra Edukacji, odpowiedzialna za przedmiot:
„Przeciwnicy edukacji zdrowotnej działają na rzecz pornolobby i seksualizacji dzieci. My w edukacji zdrowotnej chronimy przed seksualizacją”.
W pierwotnych planach Nowacka zakładała, że edukacja zdrowotna będzie przedmiotem obligatoryjnym. Ostatecznie jednak zajęcia pozostały fakultatywne. Jak tłumaczy rzecznik Naczelnej Izby Lekarskiej Jakub Kosikowski, decydujący był klimat medialnej awantury:
„(...) awantura wokół edukacji zdrowotnej jest tak duża, że wolą, by przedmiot był nieobowiązkowy, żeby sam się obronił. Żeby ludzie zobaczyli, że to dobry pomysł — i zapisali dzieci z własnej woli. Tylko pytanie: jeśli dzieci zostaną wypisane, to czy będą miały szansę się o tym dowiedzieć?”
Kosikowski podkreśla, że martwi go wpływ medialnej nagonki przeciwników reformy. Do 25 września rodzice mają jeszcze czas, by wypisać swoje dzieci z zajęć:
„Pytanie brzmi: na ile te wypisy z zajęć są rzeczywiście uzasadnione, a na ile wynikają z medialnej paniki? Bo przecież pojawiły się absurdalne głosy, głównie w social mediach, że dojdzie do seksualizacji dzieci, co oczywiście nie jest prawdą”.
Stanowisko lekarzy
Mimo sprzeciwu części środowisk i medialnych kontrowersji Naczelna Izba Lekarska jednoznacznie popiera wprowadzenie przedmiotu. Co więcej, podtrzymuje, że zgodnie z pierwotnymi założeniami zajęcia powinny być obowiązkowe. Rzecznik Kosikowski podkreśla wagę programu:
„Uważamy, że korzyści zdrowotne dla populacji są nie do przecenienia. Mówimy o zmniejszeniu kryzysu zdrowia psychicznego wśród dzieci. O ograniczeniu liczby chorób wenerycznych, nowotworowych. To są fakty, nie opinie”.
Lekarze przypominają też, że edukacja zdrowotna nie sprowadza się wyłącznie do edukacji seksualnej. Równie istotna jest wiedza o funkcjonowaniu systemu opieki zdrowotnej, podstawach profilaktyki i dbania o zdrowie. Lekarz Bartosz Fiłak zwraca uwagę na poważny deficyt wiedzy wśród Polaków:
„Pomysł uważam za doskonały, ponieważ polskie społeczeństwo ma znikomą wiedzę na temat swojego zdrowia i funkcjonowania systemu opieki zdrowotnej. Pamiętam, kiedy przyszła do mnie do SOR 19-letnia dziewczyna i powiedziała, że od trzech godzin boli ją gardło. Jakkolwiek nie twierdzę, że nie powinna uzyskać porady, tak na pewno nie powinna z tą dolegliwością szukać pomocy w obszarze szpitalnego oddziału ratunkowego”.
Fiłak dodaje, że właśnie tu ujawnia się istotność takiego przedmiotu:
„Ludzie, także młodzi, błądzą w systemie, ponieważ nikt nie nauczył ich poruszania się w nim. W Polsce nie było dotychczas rzetelnej edukacji zdrowotnej, stąd nie wiemy, jak pomóc sobie w sytuacji zagrożenia zdrowia i życia, a tym bardziej, w jaki sposób pomóc obcej osobie".
Za kotarą milczenia
Opór wobec nowości, tupnięcie obcasem w ziemię to w gruncie rzeczy nie walka o moralność, lecz lęk przed wiedzą, która jeszcze niedawno bywała traktowana jak temat tabu. Lęk rodziców przed rozmową o seksualności przenosi się do szkół: milczenie w domach zamienia się w budowanie i utrzymywanie tabu dzięki niedopowiedzeniom i religijnym zakazom. „Trudne tematy" albo takie, które nie uchodzą za godne rozmowy przy stole — jedynie szeptem zostają za zasłoną milczenia, nie tylko za sprawą konserwatywnych aktywistów w rodzaju Kai Godek, ale też przez utrwalony kościelny zwyczaj wyznaczania tego, co „czyste" i „właściwe". Jeden z dyrektorów małopolskiej szkoły opowiada, jak mocno widać to dziś w praktyce:
„Nie spotkałem się nigdy z czymś takim. Po mszy na rozpoczęcie roku szkolnego wierni mogli w kościele pobrać kartki z wypełnioną odmową udziału swoich dzieci w lekcjach edukacji zdrowotnej. Zalały one nasz szkolny sekretariat. To mała społeczność, każdy każdego zna, zwłaszcza ksiądz kojarzy wszystkich, a że uczy w szkole religii, będzie wiedział, kto posłał dzieci na zajęcia z edukacji zdrowotnej, a kto odmówił. Ludzie po prostu odmawiają posyłania dzieci z tego powodu, żeby potem, na przykład w trakcie kolędy nie usłyszeć przykrych słów od proboszcza, żeby się nie narażać”.
Nie tylko Kościół nawołuje do rezygnacji z zajęć. Ewa Zajączkowska-Hernik z Konfederacji, podobnie jak wielu polityków związanych z Kościołem, jest przekonana, że nowy przedmiot „indoktrynuje dzieci" i „seksualizuje". W rzeczywistości politycy i duchowni wspólnie nakręcają spiralę wypisywania uczniów.
Strach czy pieniądze?
Dyrektor wspomnianej placówki stawia pytanie odnośnie motywów Kościoła w zniechęcaniu do zajęć:
„Od kiedy pamiętam, w szkole uczono na ten temat — kiedyś, lata temu, na biologii, chyba w czwartej klasie podstawówki, potem były lekcje z przygotowania do życia w rodzinie, a ostatnio wychowanie do życia w rodzinie. Tu nie ma nic nowego. Tu nie chodzi o «deprawację» młodych czy jakiś światopogląd. Tu chodzi o pieniądze".
Sugeruje motyw interwencji Kościoła niebędący wyłącznie związany z katolickim zgorszeniem podobnym do tego sianego przez Kaję Godek, ale biorąc pod uwagę redukcję liczby godzin religii i etyki zmniejszonych z dwóch do jednej tygodniowo, podsumowuje:
„Lekcji religii jest od tego roku mniej, bo po jednej tygodniowo, a nie po dwie. Czyli duchownym odebrano pieniądze, może pełne etaty już nie wchodzą w grę. To jest sedno sprawy. Aż bierze obrzydzenie”.
Ciii…bo będą wiedzieć więcej od nas
Milczenie bywa wygodne i nie pozwala ruszyć dokładnie schowanych tematów nie wartych dyskomfortu, ale gdy cisza opada, okazuje się, że pod spodem wcale nie kryje się potwór „seksualizacji dzieci" lub „odwracania dzieci od swoich rodziców". Przez krzyk sprzeciwu wobec nowości i inności przemawia lęk przed utratą kontroli, odejściem do lamusa przez swój brak wiedzy, a jeszcze częściej lęk przed utratą pieniędzy. To nie edukacja zdrowotna zagraża dzieciom, a drag queen nie zasługuje na rolę straszaka w tej rzeczywistości. Niebezpieczeństwem jest ograniczanie młodym wiedzy o nich samych i pozbawianie ich możliwości wejścia w dorosłość ze świadomością i wolnością od cudzych lęków.