

Postępująca degradacja środowiska wpływa od lat na twórców filmowych. Obraz może wydawać się zbyt drastyczny, ale koniec jest ostatecznie jeden - zagłada planety, na której żyje człowiek.
Życie w czasach ekologicznej zagłady nie napawa optymizmem, dlatego też uciekając od ciężkich realiów szukamy raczej czegoś przyjemnego, pocieszającego i podnoszącego nasze złamane serca na duchu. Bo wśród nieznaczącego nic gadania polityków, prezesów wielkich korporacji czy nawet zwykłych ludzi, głos współczesnej ekologii wybrzmiewa najmocniej w różnych tekstach kultury. A jeśli mówimy o czymś, co niesie ze sobą strach przed jutrem i ciągłą walkę o to, aby nasza planeta umierała w jak najmniejszym bólu, to nasze myśli łatwo można skierować w stronę szeroko pojmowanej grozy.

1/10


„Godzilla” (1954) reż. Ishirō Honda
Zacznijmy od prawdziwej klasyki, czyli wielkiego dzieła japońskiej kinematografii, które zapisało się z przytupem (wielkiej łapy) na kartach popkultury, dając nam jednocześnie jedną z najdziwniejszych serii filmowych, jakie tylko zrodził ten przemysł. Warto pamiętać jednak, że pierwszy film o ziejącym atomowym oddechem jaszczurze to nie odmóżdżająca nawalanka dwóch facetów w naprawdę tandetnych kostiumach, a ekologiczny monument i rozliczenie się z atakiem nuklearnym z 1945 roku. Dlatego też tytułowa Godzilla stała się chodzącym symbolem zniekształconej przez człowieka i jego barbarzyńskie praktyki natury. To ona mści się na człowieku za krzywdę, jaką jej wyrządził - czy to testami bomb jądrowych amerykańskiego wojska w atolu Bikini w latach 40. i 50., czy eksploatacją oceanicznego życia ku chwale konsumpcji społeczeństwa tak wielkiego, jak Japońskie. My, ludzie, stworzyliśmy potwora, z którym musimy walczyć, co jest prostą analogią do teraźniejszej, heroicznej walki młodszego pokolenia z pokłosiem naszych rodziców i pazernych kapitalistów. Oczywiście mógłbym tutaj dać inne, bardziej wymowne w swym ekologicznym przekazie filmy jak choćby niemniej kultowego „Potwora z Czarnej Laguny” (1954) Jacka Arnolda, ale to właśnie dzieło Hondy razi (niczym radioaktywny promień Godzilli) widza najmocniej, wypalając mu w głowie wstrząsające obrazy szpitali pełnych poparzonych dzieci, wojska na ulicach Tokio i w końcu użycia broni masowego rażenia, bez większych skrupułów mordując tysiące żyjących w oceanie istot.

„Długi weekend” (1978), reż. Colin Eggleston
Znacie tę zasadę, że idąc na biwak zostawcie po sobie tylko ślady butów w błocie? Ten australijski film to przypowieść o parze, która postanawia spędzić tytułowy weekend na łonie natury. Śmiertelne potrącenie kangura to tylko preludium do tego, co dzieje się potem. Brak poszanowania dla nietkniętego jeszcze kawałka ziemi skutkuje tym, że ekosystem zwraca się przeciwko intruzom. Eggleston dał wyraźny głos istotom, które często milczą katowane dla hedonistycznej uciechy człowieka. Katowania zarówno z pozoru nic nie znaczącego, jak bezmyślne niszczenie flory, po zamordowanie z premedytacją morświna. Reżyser jednak nie ogranicza się tylko do efektownej zemsty, nadając całości mocno symboliczny i nieco oniryczny ton. Dlatego też jeśli chcecie trzymać kciuki za naturę nie narażając się przy tym na seans kolejnej produkcji klasy Z o przerośniętym zwierzaku, to „Długi weekend” będzie najlepszym wyborem.

„Phase IV” (1974), Saul Bass
Niesłusznie zapomniany, pierwszym i zarazem ostatni film grafika Saula Bassa, to propozycja dla tych, którzy od ekologicznej hekatomby oczekują głównie doznać wizualnych. Reżyser, który w swym dorobku ma czołówki do takich kultowych filmów jak „James Bond”, „Zawrót głowy” czy „Chłopaków z ferajny”, bierze na swoje barki oklepany wydawać by się mogło temat zmutowanych insektów. Tylko tam, gdzie ówczesna popkultura powiększyłaby rozmiar małych owadów do niebotycznej skali, Bass robi coś kompletnie odwrotnego. Pozwala zostać mrówkom, głównemu zagrożeniu w tej historii, na swoim miejscu, podkręcając tylko ich intelekt do mniej więcej poziomu człowieka. Jeśli wierzyć zakulisowym doniesieniom, studio nie dało wiele pola do popisu reżyserowi, ale ten wniósł do filmu swój niepowtarzalny, wizualny zmysł. Ten objawia się na różne sposoby, szczególnie w sennym otwarciu i niesamowitej makrofotografii mrówek, która nadal wygląda niesamowicie!

„Toksyczny Mściciel” (1984), reż. Lloyd Kaufman
Chyba najbardziej szalona, pokręcona i groteskowa pozycja na tej liście! Wyprodukowany przez legendarną już wytwórnię „złego kina” Tromę i wyreżyserowany przez jej założyciela film może na papierze nie brzmi jakoś specjalnie zachęcająco, jednak posiada on całą gamę niuansów, które sprawiają, że działa. To historia Melvina, typowego, rachitycznego nerda, który po starciu z uczęszczającymi na siłownię osiłkami trafia do kadzi z toksycznymi odpadami. Staje się on tytułowym Toksycznym Mścicielem, zdeformowaną kupą mięśni, która zaczyna wymierzać sprawiedliwość na ulicach małego miasteczka gdzieś w New Jersey. Jako że sam Kaufman przez lata działał jako ekolog, w tym na pozór głupkowatym filmie czuć wiele jego obaw dotyczących kondycji naszej planety i nas jako społeczeństwa. New Jersey w filmie usłane jest śmieciami, walającymi się wszędzie plastikowymi torbami i składowanymi gdzie popadnie toksycznymi odpadami - jakże proroczy widok względem wielu amerykańskich miast, które do dzisiaj nie poradziły sobie z ekonomiczną zapaścią. Do tego „Toksyczny Mściciel” obrósł na tyle wielkim kultem, że zapoczątkował dominację Tromy na mapie niezależnego kina klasy Z. Obowiązkowy seans dla każdego.
„The Host: Potwór” (2006), reż. Bong Joon-ho
Bong Joon-Ho jako reżyser przypomina dyrygenta muzycznego. Wie, jak przywołać wszystkie nuty kina i połączyć je w niesamowitą opowieść inną niż wszystkie. Mało kto jednak wie, że oprócz oscarowego i dotykającego problemu klasowych nierówności "Parasite" z 2019, nakręcił on również ekologiczny manifest w formie azjatyckiego kina kaju. W amerykańskiej bazie wojskowej Yongson, wbrew wszelkim przepisom, setki butelek formaldehydu trafiają do kanalizacji, która wpływa do rzeki Han w Seulu. Jest to wstęp do historii z satyrycznym spojrzeniem Bonga na okupację wojskową Stanów Zjednoczonych i wpływy na Koreę Południową. Kilka lat później dwóch rybaków odkrywa małą, zmutowaną rybę z wieloma ogonami. Głównym bohaterem jest Park Gang-Doo (Kang-ho Song), ojciec i współwłaściciel kiosku z jedzeniem, który pewnego feralnego dnia wraz z rodziną i innymi gapiami ogląda dziwny spektakl nad brzegiem rzeki. Kiedy jego córka zostaje porwana przez zmutowaną bestię, wyrusza w niebezpieczną podróż, by ją uratować. Analogia do pierwszego filmu na tej liście jest oczywista, ale to wciąż kawał trzymającego w napięciu kina przez duże K, które oprócz elemntarnych walorów edukacyjnych, niesie ze sobą jakiś czysty eskapizm.
„Anihilacja” (2018), reż. Alex Garland
Oparta na powieści Jeffa Vander Meera z 2014 roku, "Anihilacja" szczegółowo opisuje nauki biologiczne, które nijak nie zapobiegną zagładzie. Film wyreżyserowany przez Alexa Garlanda przedstawia zespół nieustraszonych naukowczyń wysłanych do Shimmer, nieprzewidywalnej strefy, zamieszkanej przez zmutowane zwierzęta i inne, przerażające hybrdy. Lena (Natalie Portman), była żołnierz, obecnie biolog, prowadzi misję, próbując odnaleźć swojego męża, który udał się do Shimmer i nigdy nie wrócił. W tym pozornie nastrojowym eko-horrorze jest kilka naprawdę przerażających momentów, w tym niezapomniana sekwencja ze zmutowanym niedźwiedziem, który potrafi naśladować ludzkie krzyki. "Anihilacja" zainspirowana została skutkami zmian klimatycznych i zanieczyszczeń obserwowanych przez Vander Meera na Florydzie, gdzie mieszka. Alex Garland, znany z przepięknego filmu Ex Machina (2014), zaadaptował książkę na duży ekran, a rezultat jest w równie co estetycznie olśniewający, przerażający.
„Gaia” (2021), reż. Jaco Bouwer
„Gaia” to halucynogenna, odurzająca wizualnie podróż myślowa, która zaskakuje na każdym kroku. To jeden z najbardziej fascynujących, niesamowicie pięknych i całkowicie przerażających współczesnych horrorów ekologicznych. Zainspirowany w równym stopniu filmami o potworach del Toro, cielesnym horrorem Cronenberga i ludową grozą z religijnym ferworem, przywodzącą na myśl "Czarownicę" Roberta Eggersa. Gdzieś głęboko w lesie Tsitsikamma w RPA w nocy rozmnaża się śmiercionośny grzyb, który ma przerażającą zdolność szybkiego pożerania swoich żywicieli i rozprzestrzenia się z dzikością i szybkością dżumy dziesiątkującej populację. Wyreżyserowany przez Jaco Bowera film nigdy nie kryje swoich kart – pełen pasji okrzyk bojowy przeciwko niszczeniu środowiska przez ludzkość i tragicznemu „punktowi krytycznemu”, z którego może nie być już ucieczki.
.jpeg)
„Pokot” (2017), reż. Agnieszka Holland
Oparty na książce noblistki Olgi Tokarczuk i wyreżyserowany przez Agnieszkę Holland "Pokot" to ekologiczna opowieść, bezsprzecznie związana z naszą polską tożsamością. Film opowiada o Janinie, starej kobiecie, która spędza czas na tłumaczeniu Williama Blake'a, czytaniu z gwiazd i byciu trochę dokuczliwą działaczką a na rzecz praw zwierząt w wiosce, gdzie myśliwych jest mnóstwo a handel futrem opłaca się. Kiedy tajemnicze morderstwa zaczynają nękać miejscowych myśliwych, Janina formułuje hipotezę, że to zwierzęta pragną zemsty. Po części ludowy horror, po części eko-thriller, "Pokot: przedstawia polską wieś, którą każdy, kto się na niej wychował, rozpozna w mgnieniu oka. Jest to przestrzeń, w której wszyscy boją się sołtysa i księdza, największych kapitalistów w wiosce. Sprzeciwianie się tej dwójce jest nie tylko głupie, ale i bluźniercze. Wystarczy iść wbrew tradycji i zwyczajowi, aby stać się wykluczonym outsiderem.

„Szaleńcy”/„Opętani” (1973/2010), reż. George Romer/Breck Eisner
Idealna pożywka dla każdego fana horroru i okrucieństwa, na które my, ludzie, narażamy naszą planetę. "Szaleńcy", zarówno wersja George'a Romero z 1973 roku, jak i nowsza adaptacja z 2010 roku, ilustrują niezdolność rządu USA do poradzenia sobie z apokaliptycznym wydarzeniem spowodowanym przez ich własne postępowanie. Sprawcą tej historii jest skażona woda, która zamienia większość mieszkańców małego miasteczka w zabójców przypominających zombie. W obu filmach badamy reakcję urzędników państwowych na powstrzymanie problemu, który sami stworzyli. Kiedy mieszkańcy zamieniają się w krwiożerczych szaleńców, wojsko poddaje kwarantannie wszystkich, którzy nie oszaleli, w zamykając ludzi w przypominającej klatkę strefie wykluczenia. Brzmi znajomo?
„Na ziemi” (2021), reż. Ben Wheatley
Przedstawiona w filmie historia opowiada o Martinie (Joel Fry), naiwnym młodym naukowcu, wędrującym przez dziki i zielony brytyjski las. Jego celem jest odnalezienie swojej mentorki Olivii (Hayley Squires), a pomaga mu w tym doświadczona strażniczka leśna Alma (Ellora Torchia). Cały czas siedzimy jak na szpilkach, patrząc, jak nasza grupa zapuszcza się coraz bardziej w serce puszczy, czekając tylko, co okryje, gdy dotrze w końcu do obozu Olivii. Wszystko to ma miejsce podczas tajemniczej pandemii, która wywarła drastyczny wpływ na świat. Na całe szczęście nigdy nie jest wprost nam powiedziane, czy pandemia z filmu jest ekstrapolacją naszej prawdziwej, czy czymś całkowicie fikcyjnym. Naukowcy, o których mowa, pracują nad opłacalnością i wydajną uprawą żywności, więc myślę, że tamta zaraza ma poważniejsze skutki dla społeczeństwa, aniżeli brak papieru toaletowego czy globalna inflacja. Oczywiście nie bagatelizuje teraz tego, co dzieje się na Świecie, po prostu w filmie mamy dużo bardziej zabójcze zagrożenie ze strony wirusów.
Polecane

I wtem! Powstaje nowa ekranizacja „Lalki” Bolesława Prusa

Nowy dokument o historii mody lat 90. A w nim najwięksi: Wintour, Campbell i inni

Netflix ma nowy hit – ten serial podbił serca polskich i zagranicznych widzów!

Nowy film z udziałem Brada Pitta. Aktor wcieli się w postać Sonny’ego Hayesa – emerytowanego kierowcy wyścigowego

„Bieguni" Tokarczuk zamiast Jana Pawła II? Nowe zmiany w liście lektur szkolnych

Nowa hala widowiskowo-sportowa w Warszawie. W końcu!
Polecane

I wtem! Powstaje nowa ekranizacja „Lalki” Bolesława Prusa

Nowy dokument o historii mody lat 90. A w nim najwięksi: Wintour, Campbell i inni

Netflix ma nowy hit – ten serial podbił serca polskich i zagranicznych widzów!

Nowy film z udziałem Brada Pitta. Aktor wcieli się w postać Sonny’ego Hayesa – emerytowanego kierowcy wyścigowego

„Bieguni" Tokarczuk zamiast Jana Pawła II? Nowe zmiany w liście lektur szkolnych


