Agata – z wykształcenia inżynier biomedyczny, większość życia zawodowego spędziła, pracując po stronie biznesu i operacji w startupach technologicznych.
Monika – ukończyła psychologię społeczną, przez piętnaście lat zajmowała się marketingiem strategicznym.
Rok temu rzuciły wszystko i wyjechały do Hiszpanii szukać nowej drogi. Po powrocie założyły swój startup Omyu (@omyu.life), którego misją jest wspieranie ludzi w radzeniu sobie ze stresem przy pomocy grzybów funkcjonalnych i metod psychologicznych.
Jak się poznałyście?
Agata: Historia naszego poznania jest całkiem zabawna. Pierwszy raz zobaczyłyśmy się w aplikacji, ale żadna nie zagadała. Match przepadł gdzieś w otchłani. I tutaj mógł być koniec historii. Jednak gdy poszłam na imprezę z koleżankami, jedna z nich chciała mnie zapoznać ze swoją znajomą. Szybki uścisk dłoni, wymiana imion. Zapamiętałam „Monika”. Było głośno, więc nawet nie gadałyśmy za wiele. Obudziłam się następnego dnia; leniwy poranek, scrollowanie telefonu i ta natrętna myśl, że chyba znam tę Monikę. Wchodzę do apki – jest! Śmieję się pod nosem, myśląc, że to fajny przypadek. Piszę do niej, czekam na odpowiedź, cisza. Zamykam apkę i kontynuuję weekend, zapominając o źle wychowanej Monice. Ta historia znowu mogła się zakończyć, ale miało być inaczej. Miesiąc czy dwa później koleżanki wpadły do mnie na film, a jedna z nich powiedziała, że przed filmem idzie się spotkać z Moniką. Pamiętałam, że jej eks miała na imię Monika, więc skwitowałam to zwykłym: „Uuu, powodzenia”. Po czym Iza zadzwoniła, czy może przyjechać do nas z Moniką, a ja postanowiłam dopytać, o kogo chodzi. Usłyszałam, że nie o eks, a Monikę Kowalewską. Okazało się, że to TA Monika. Nie przedłużając historii, przyjechały, a ja przywitałam się na nowo. Jedna z koleżanek wylała zupę pomidorową na dywan, na co Monika zerwała się, by pomóc sprzątać. Pomogła mi zanieść dywan pod prysznic, co podsumowałam słowami: „Szybko poszło, zaciągnęłam ją pod prysznic już na pierwszej randce”. I tak między nami zostało, że to nasza „pierwsza randka”.
Monika: To nie jest klasyczna opowieść o miłości od pierwszego wejrzenia. Pierwszy raz widziałyśmy się na Tinderze, gdzie bez większego przekonania przesunęłam profil Agaty w prawo. I na tym się skończyło, żadna z nas nie napisała. Kilka tygodni później poznałyśmy się na walentynkowej imprezie Twin Hearts, gdzie zostałyśmy sobie przedstawione przez wspólną znajomą. Próby rozmowy nie wychodziły nam najlepiej. Następnego dnia dostałam wiadomość od Agaty na Tinderze, coś w stylu „wiedziałam, że już gdzieś się widziałyśmy”. W reakcji na to zrobiłam coś, co Agata wciąż mi wypomina, czyli NIC. Minęły dwa miesiące, siedziałam ze znajomą na piwie, kiedy zaczęła mnie ciągnąć do domu koleżanki na film. Okazało się, że tą koleżanką jest Agata. Stanowczo protestowałam, mówiąc, że nie mogę stanąć w progu mieszkania dziewczyny, którą zghostowałam. Ale poszłam. Agata na powitanie powiedziała: „Hej, jestem Agata, my się chyba jeszcze nie poznałyśmy”. I wtedy właśnie się w niej zakochałam, chociaż jeszcze przez kilka miesięcy twierdziłam, że tak nie jest, miałam wątpliwości i robiłam dramy. Potem już się uspokoiłam.
Możecie stworzyć Polskę od nowa na innej planecie. Jak wyglądałaby w waszej wersji?
Agata: W wizji nowej Polski panowałaby atmosfera otwartości i tolerancji. Podstawowe zasady to równość i szacunek do drugiej osoby, bez wyjątku. Obywatele byliby dla siebie życzliwi i dbali o siebie nawzajem. Polska byłaby liderem ekologicznych rozwiązań – cała infrastruktura funkcjonowałaby w harmonii z naturą, w miastach przebiegałyby kanały wodne dla kajaków i cały kraj byłby połączony ścieżkami rowerowymi. Technologia w nowej Polsce znajdowałaby się na tak wysokim poziomie, że moglibyśmy rozmawiać z pieskami i wreszcie zrozumieć, dlaczego nasz pupil jest smutny albo szczeka.
Monika: Myślę, że sporo z Polski można zachować. Spędziłyśmy ostatni rok w Hiszpanii i moim zdaniem idealna Polska stanowiłaby hybrydę Polski z Hiszpanią. Polska ma dobry rozmiar, fajną przyrodę i paradoksalnie klimat – cztery pory roku są super! Tyle mówi się o różnorodności, a jeżeli chodzi o pogodę, chcielibyśmy cały czas mieć lato? Pierwsze promienie słońca po miesiącach szarówy cieszą dużo bardziej niż niebieskie niebo przez trzysta sześćdziesiąt pięć dni w roku. Polska zbudowana od nowa miałaby trochę mniej szarości i architektonicznego smutku – tu zaprosiłabym malownicze hiszpańskie miasteczka oraz wioski. Z kolei mieszkańcy Polski przed uzyskaniem prawa pobytu przeszliby obowiązkowy trening:
– z tego, żeby kontakt z drugim człowiekiem traktować jak relację i w pewnym sensie wymianę energii; nie ma czystych transakcji,
– szkolenie z komunikacji bez przemocy i umiejętności słuchania,
– z mindfullness i cieszenia się małym rzeczami w życiu,
– z życzliwości i uśmiechu.
Jakie supermoce przydałyby wam się w życiu codziennym?
Agata: Jako fanka Marvela odniosę się do tego świata. Moja ulubiona postać to Tony Stark, znany jako Iron Man. Tony nie posiada typowych nadprzyrodzonych mocy, jest po prostu geniuszem! Dzięki temu może tworzyć najbardziej innowacyjne technologie i rozwiązywać problemy świata. Myślę, że mi też by to pomogło w wyzwaniach codziennego dnia. Ponadto zbroja z zaawansowanymi funkcjami byłaby świetną ochroną i nie zapominajmy, że mogłabym w niej latać.
Monika: Z kwestii praktycznych – sprzątanie mieszkania za pomocą pstryknięcia palcami oraz teleportacja. Chciałabym też posiadać supermoc rzucania uroku, który sprawi, że ludzie przestaną gotować się w środku, że się uspokoją i będą serdeczni dla innych. Wyobrażam sobie korzystanie z tej supermocy głównie za kierownicą i na poczcie.
Opiszcie swój ślub i wesele. Jak zmieniły wasze życie?
Agata: Śmiejemy się, że miałyśmy już trzy wesela. Pierwsze co prawda było naszym dziwnym, wewnętrznym żartem, ponieważ miało miejsce na wakacjach w Portugalii, gdzie wyjechałyśmy niby jako koleżanki, ale obie miałyśmy na siebie crusha. Ten ślub, nie od razu, ale zmienił status naszej znajomości. Na rocznicę tego wydarzenia, już będąc w związku, postanowiłyśmy jednoczenie się sobie oświadczyć. Wymieniłyśmy się pierścionkami, chciałyśmy jednak, aby było to coś więcej niż obietnica i pewnego dnia, jeżeli dożyjemy legalizacji związków w Polsce, rzeczywiście się ożenimy. Uznałyśmy, że póki co większe prawa, chociażby w przypadku sytuacji szpitala i dokumentacji medycznej, może nam dać spisanie upoważnień u notariusza. Później przyszedł czas na imprezę dla rodziny i znajomych. Mentalnie to wydarzenie stanowiło dla nas pełnoprawny ślub. Czy coś zmieniło? W przysięgach niczego na zawsze sobie nie obiecywałyśmy, ale zadeklarowałyśmy, że chcemy pracować nad naszym związkiem, nie biorąc go za pewnik, i pragniemy podążać w tę samą stronę. W zeszłym roku wyjechałyśmy na jakiś czas do Portugalii i Hiszpanii i zdałyśmy sobie sprawę, że zagranicą znowu jesteśmy sobie „obce”. Nieco instrumentalnie, choć trochę w ramach odświeżenia postanowiłyśmy wziąć ślub, tym razem w pełni legalny w Porto. Przylecieli nasi znajomi i rodzice, po ceremonii spędziliśmy wieczór, tańcząc na plaży z winkiem i pizzą. To było wspaniałe wydarzenie, które teoretycznie nie zmieniło nic, ale po raz kolejny przypieczętowało synchronizację naszych ścieżek przed wyjątkowym rokiem podróży w nieznane. Niestety, po powrocie do Polski Monika już nie jest moją żoną, ale walczymy o to, żeby Polska uznała nasze małżeństwo. Jak w końcu to zrobi, to chyba nadarzy się świetna okazja do czwartej imprezy!
Monika: Pierwszy odbył się w Warszawie pięć lat temu – dwa lata po tym, jak się poznałyśmy. Wiedziałyśmy, że chcemy wziąć ślub i że w Polsce nie będzie to możliwe. Zależało nam jednak, aby w świetle prawa nie być zupełnie obcymi sobie osobami, aby móc wypowiedzieć przysięgi przy naszych najbliższych i zorganizować z tej okazji imprezę. Tak zrobiłyśmy – poszłyśmy do notariusza, spisałyśmy wzajemne pełnomocnictwa do wszystkiego, co przyszło nam do głowy. Napisałyśmy też testamenty, ustanawiając siebie nawzajem jedynymi spadkobierczyniami. Zorganizowałyśmy obiad dla rodziny i imprezę dla znajomych, odczytałyśmy przysięgi. Nazwałyśmy to wydarzenie „wesele bez ślubu”. Było wzruszająco i pięknie. Z kolei w zeszłym roku wyjeżdżałyśmy na Półwysep Iberyjski. Okazało się, że w Portugalii możliwe jest zawarcie małżeństwa przez osoby niebędące obywatelami tego kraju. Jeszcze przed wyjazdem z Polski zarezerwowałyśmy termin w urzędzie w Porto i rzuciłyśmy rodzinie oraz znajomym dość niezobowiązujące zaproszenie. Na ślub przyjechało pięćdziesiąt osób, tym razem zapraszałyśmy na „ślub bez wesela”. Sama ceremonia była bardzo krótka: podpisałyśmy dokumenty i oficjalnie stałyśmy się żonami! Niewesele odbyło się w parku nad brzegiem oceanu, gdzie panowała cudownie luźna atmosfera. W ramach rozgrzewki poprowadziłyśmy gości na kąpiel w lodowatej wodzie, później była muzyka, wino, pizza i oczepiny. Co się zmieniło? Przez ten rok, który spędziłyśmy w Hiszpanii, cudownie było czuć, że nasz związek jest oficjalny. Z dumą mówiłam o Agacie „mi esposa”. Jednak kilka miesięcy temu wróciłyśmy do Polski i przekraczając granicę, uświadomiłyśmy sobie, że tu nic się nie zmieniło. Znowu jesteśmy stanu wolnego, znowu jesteśmy współlokatorkami. Złożyłyśmy skargę w Europejskim Trybunale Praw Człowieka.
Co najbardziej cenicie w sobie nawzajem?
Agata: Chciałam zażartować, że to, że ze mną wytrzymuje. Co w sumie, jak się zastanowię, nie jest do końca żartem. Monia jest najbardziej ciepłą, troskliwą i cierpliwą osobą, jaką znam. Wspiera mnie i jest przy mnie zawsze, gdy jej potrzebuję, przy dużych i drobnych decyzjach, a dodam, że moja decyzyjność w sprawach najmniejszych jest koszmarna. Monia daje mi dużo zaufania i przestrzeni do rozwijania siebie i swoich zainteresowań. Nigdy nie powiedziała, że mam czegoś nie robić, nawet gdy przedstawiałam jej najgłupsze pomysły. Chyba to cenię najbardziej – że przy niej jestem sobą.
Monika: W Agacie uwielbiam, że nie ma dla niej rzeczy niemożliwych. Jeżeli na czymś jej zależy, zawsze znajdzie sposób, aby to zrobić. Nie uznaje odpowiedzi „nie da się”. Zawsze jest dla mnie, kiedy tego potrzebuję, i to całą sobą, w stu procentach. Nieważne, czy nie radzę sobie (chwilowo!) z technologią, czy przeżywam załamanie nerwowe. Cenię w niej to, że nie boi się rozmawiać o emocjach, także tych trudnych. Dzięki temu nasze rzadkie spory, nieporozumienia czy nawet kłótnie przegadujemy na gorąco. Cenię jej spokój i luz dotyczący przyszłości, ona wierzy, że będzie dobrze, że wszystko się jakoś ułoży, a przede wszystkim, że nie warto martwić się na zapas. I tego się od niej uczę.