Do rekordu brakowało niewiele. Jedynie „Yyyreek!!! Kosmiczna nominacja" z 2002 roku (1.9/10) wyprzedza tę produkcję w wyścigu o miano najgorszego polskiego filmu według największej polskiej platformy filmowej.
Film dokumentuje 40 dni z życia Karola „Friza” Wiśniewskiego i Weroniki „Wersow” Sowy przed ich ślubem. Kamera towarzyszy parze influencerów w codziennych obowiązkach: organizacji talent show „Twoje 5 Minut”, wyborze obrączek, załatwianiu formalności. Problem polega na tym, że każda scena wygląda jak materiał sponsorowany. Nie Instagram story – raczej pełnometrażowa reklama marki osobistej z budżetem kinowej produkcji.
Krystian Kuczkowski, twórca filmu, specjalizuje się w filmach o znanych osobach. Nakręcił dokumenty o Annie Przybylskiej, Buddzie, Sanah i Krzysztofie Krawczyku. Trudno jednak dostrzec szczerość intencji u reżysera taśmowo wygładzającego wizerunki celebrytów. Jego metoda przypomina fabrykę czułości: weź postać z mediów społecznościowych, nakręć materiał pokazujący ją w korzystnym świetle, unikaj kontrowersji, sprzedaj jako „autentyczny portret”.
Problem nie leży w samej formule – to w końcu legalna strategia biznesowa. Problem zaczyna się tam, gdzie taka produkcja udaje coś więcej: dokument z ambicjami, wgląd w prawdziwe życie, studium związku.
Recenzent z Filmwebu trafnie zauważył, że punkty zapalne w filmie są gwałtownie gaszone gaśnicami pożarowymi. Gdy pojawia się napięcie między bohaterami, natychmiast zostaje ono wygładzone. Gdy pojawi się temat problemów z organizacją koncertu, zostaje zbyty lakonicznymi pretensjami. Temat domniemanego wymuszania zmiany wyglądu Wersow przez Friza – potencjalnie ciekawy przyczynek do rozmowy o granicach w związku – ekspresowo ucięty. W zasadzie już trailer tego tytułu przyprawia o mdłości – za dużo cukru, za mało życia. Szkoda, bo można było przynajmniej wpuścić w ten przesłodzony obrazek trochę więcej dystansu i poczucia humoru i kto wie – może film nie stał by tak niebezpiecznie blisko tragedii Krauzego.
Film zebrał widzów – dystrybutor po pierwszym weekendzie pokazywał dane z satysfakcją. Dla branży influencerskiej to sukces: zamienić obserwujących w kinową publiczność. Dla kina jako medium kultury – cios poniżej pasa. Repertuary zapełniają się produktami reklamowymi maskowanymi jako produkcje filmowe, podczas gdy ambitne produkcje walczą o każdą salę.
Czy będzie ciąg dalszy? Zapewne. Kuczkowski wypracował sobie formułę i ma kolejkę chętnych celebrytów. Częstotliwość, z jaką jego filmy lądują na ekranie, zawstydziłaby samego Patryka Vegę. Po Buddzie (półtora roku temu) to już czwarta produkcja w tym stylu. Machina kręci się dalej, bo przynosi zysk.