K MAG: Powieść „Ślepnąc od świateł” powstała w szczególnym okresie twojego życia, kiedy zanurzałeś się w nocne życie miasta, o czym publicznie mówiłeś. Z perspektywy czasu możesz powiedzieć, że to było potrzebne do twórczości, że tak musiało być?
Jakub Żulczyk: Moja biografia chyba nie powinna wpływać na odbiór mojej twórczości. Wielu ludzi emocjonuje się tym, że powieść czy film fabularny nawiązują do rzeczywistych wydarzeń i postaci. Myślę, że to nie ma znaczenia. „Ślepnąc od świateł" tworzy swój własny świat. Rzeczywistością jest to, że teraz siedzimy obok siebie na fotelach, reszta jest w naszych głowach. Przeżyłem to, co przeżyłem, „Ślepnąc od świateł”, czy każdej innej powieści, nie napisałbym tylko siedząc przy biurku. Każda z moich książek jest efektem jakichś moich doświadczeń, ale w dużo większej mierze wynika z mojej wyobraźni. Bardzo dużo zmyślam, ale mam do tego prawo, bo jestem pisarzem. Gdy patrzę na fabułę „Ślepnąc od świateł”, już nie pamiętam, co od kogoś usłyszałem, co widziałem na własne oczy, a co zmyśliłem. Nigdy nie handlowałem narkotykami, nie wiem jak to jest. Podejrzewam, że dostałbym zawału serca, bo to bardzo stresujące zajęcie.
Mamy jednak głód prawdy, stąd może to doszukiwanie się oparcia fabuły w rzeczywistości.
Ludzie nie mają głodu prawdy, tylko głód informacji. Prawda jest często przez nas wypierana. Szukamy informacji czy dogmatów, które potwierdzają nasz światopogląd. Jesteśmy uzależnieni od informacji i nimi przesyceni. O tym też jest „Ślepnąc od świateł” – o przeładowaniu, stanie rozedrgania. Kokaina wprawia w stan przestymulowania, ale wszyscy dzisiaj jesteśmy trochę jak na spidzie.
Włączamy po przebudzeniu Facebooka i czujemy strzał, jak po narkotyku.
To jest dopamina. Układ nagrody i kary, ten sam odruch, który odpowiada za uzależnienia, bardzo prymitywna zależność, jak u zwierząt. Ludzki umysł jest bardzo wysublimowany, ale akurat w tym przypadku kieruje nami bardzo prosty, a zarazem trudny do opanowania odruch.
Specjalistom od technologii udało się stworzyć coś silnie uzależniającego.
Korzystali z tego samego schematu, znanego od lat, którego są świadomi choćby producenci papierosów.
Jesteś uzależniony od kultury? Patrząc na to, czym się dzielisz w mediach społecznościowych, chłoniesz dużo dzieł, z różnych światów - od książek naukowych po gry komputerowe.
Po trzech projektach telewizyjnych (dwa sezony „Belfra”, a teraz „Ślepnąc od świateł”) mogę powiedzieć, że jestem też scenarzystą, dlatego muszę oglądać seriale, by być na bieżąco. Muzyka jest moja pasją, zbieram płyty odkąd pamiętam. Literaturę czytam, bo jestem pisarzem i nią żyję. Gdy byłem dwudziestolatkiem, rzucałem się na wszystko. Teraz mam już wyrobiony swój gust, wiem co mnie interesuje. Czytam głównie reportaże, książki filozoficzne czy kulturoznawcze, ewentualnie klasyków - Iwaszkiewicza czy Kafkę, nowości prozatorskie śledzę trochę słabiej.
Czy współcześnie można mówić o inteligencie, erudycie, chodzącej encyklopedii? By śledzić najnowsze zjawiska i nowości w kulturze, trzeba by być na bieżąco w filozofii, kinie, serialach, literaturze, teatrze, muzyce i nawet grach, co wydaje się niemożliwe i przekracza możliwości poznawcze jednego człowieka.
Z pewnością jest nadprodukcja kultury. Pojawia się jej znacznie więcej, niż jesteśmy w stanie przetworzyć, ale za to jest z czego wybierać. I może dobrze, bo przez to coraz trudniej być snobem.
Śledząc twoje publiczne wypowiedzi, można uznać, że kreujesz się na ostatniego sprawiedliwego, moralistę. Zgodzisz się z tym?
Potrafię coś bardzo dosadnie napisać, w kategorycznym tonie, za co potem jestem na siebie trochę zły. Ostatnio na przykład przejąłem się Andrzejem Sapkowskim [chodzi o jego roszczenia finansowe wobec twórców gry „Wiedźmin”]. Ludzie się na to oburzyli, a prawda jest taka, że duża część społeczeństwa nie rozumie zupełnie pojęcia własności intelektualnej. Dzieło sztuki jest jak patent. Sprzedawanie dóbr intelektualnych to nie jest gra na giełdzie. Jeśli ktoś eksploatuje czyjąś wizję artystyczną i zarabia na tym krocie, powinien się dzielić z autorem pierwowzoru. To tak, jak w przypadku twórcy komiksowego Batmana, który klepał biedę i dopiero pod koniec życia, pod naciskiem środowiska, dostał od DC rekompensatę. Żyjemy w społeczeństwie opartym na informacji i idei jak nigdy przedtem, a mało kto rozumie, jaką informacja czy idea mają konkretną, wymierną wartość. Trudno, żeby w latach 90., bo wtedy podpisywana była umowa, Sapkowski przewidział, jak rozwinie się branża gier wideo w XXI wieku. W życiu staram się zachować płynność intelektualną, nie oceniać nikogo, oprócz skrajnych przypadków.
Ale czasem oceniasz mocno innych, pisząc np., że „ASZdziennik” jest nieśmieszny.
Bo „ASZdziennik” jest naprawdę nieśmieszny.
O kategoryczne sądy pytam, bo takie wygłasza bohater książki i serialu „Ślepnąc od świateł”. Mówi skrótowo i dosadnie, brutalnie ocenia, jawi się jako nadczłowiek, duch unoszący się nad otaczającym go światem.
Chciałem mieć taką nierealną postać na pierwszym planie. W zamyśle miała to być książka o Warszawie nocą. Potrzebowałem bohatera, który będzie przewodnikiem po niej, niczym po wystawie okropieństw. Wpadłem na pomysł, że powinen być dilerem, kimś kto, wkracza w możliwie największą liczbę warstw rzeczywistości.
„Ślepnąc od świateł” nazwałeś w jednym z wywiadów listem miłosnym do stolicy. Po latach to uczucie do Warszawy u ciebie trwa?
Zwykle się mnie pyta, dlaczego nie lubię tego miasta, skoro pokazałem tak ponury jego obraz. Wtedy muszę odpowiadać pytaniem na pytanie - skąd wniosek, że nie lubię tego miasta? Warszawa jest niebywale złożonym tworem, jak wyszywana kapa z różnych fragmentów materiałów, przypomina kolaż czy patchwork. Wystarczy spojrzeć na jej zabudowania i widzimy różne porządki estetyczne, inne epoki.
Czujesz się chory na Polskę?
Po prostu jestem Polakiem, nie traktuję tego w kategoriach przeznaczenia, ale też nie widzę w tym klątwy czy wyroku, że muszę żyć w „koszmarnej” Polsce, a nie jakimś pięknym i bogatym kraju. Naród to sprawa, na którą się po prostu umówiliśmy, pewna idea, dzięki której możemy jakoś żyć i współpracować ze sobą. Sami ludzie są ważniejsi niż język, narodowość i państwo.
Narastają tendencje nacjonalistyczne, szafuje się słowami "Polska", "Polacy". Jak na to reagujesz?
To efekt uboczny rozpolitykowania rzeczywistości i przesycenia informacyjnego. Jesteśmy państwem względnie młodym, choć o bardzo długiej i zawiłej historii, a przy tym niewykształconej tożsamości. Na pewno nie lubię generalizacji, na zasadzie "Polska to, Polacy tamto". Polska jest bardzo różna i dzieją się tu bardzo różnorodne procesy. Bardzo jestem ciekaw, do czego doprowadzą. Nie opowiadam się przy tym po żadnej ze stron sporu, dlatego lewicowcy mają mnie za prawaka, a prawicowcy za lewaka. A dla mnie prawda, jeśli już w ogóle gdzieś jest, to w buddyzmie, czyli tak naprawdę w tym, co nas otacza i jest namacalne. Jest dzień, siedzimy na krzesłach, rozmawiamy. Obok stoi kawa. Nie ma innej prawdy. Cała reszta jest tylko w naszych głowach.