Graliście sporo festiwali tego lata – Glastonbury, Primavera, Open'er. Jak to było wracać na scenę po przerwie?
Rowsell: To była niewielka seria, nie robiliśmy wielu festiwali. Primavera była niesamowita. Glastonbury było pierwsze naprawdę duże – wcześniej festiwal BBC Radio 1, a teraz Open'er. Poza tym graliśmy głównie małe kluby, wracając do formy. Nie występowaliśmy przez kilka lat, więc nie spieszymy się.
Oddie: W 2022 prawie spóźniliśmy się na Glastonbury – utknęliśmy w Stanach. To były najgorsze 48 godzin w moim życiu. Wspieraliśmy Halsey w Hollywood Bowl, a potem po prostu tkwiliśmy na lotnisku. Cały czas balansowaliśmy na krawędzi.
Ellis: Ale teraz było super. Czuję, że część publiczności poznała nas dopiero przez „Bloom Baby Bloom", więc to świeże doświadczenie. Ekscytujące jest wydać czwarty album i czuć, że nasza publiczność wciąż rośnie.
Ten album brzmi inaczej niż poprzednie. Jak opisalibyście zmianę?
Oddie: Po reakcji na „Blue Weekend" byliśmy przekonani, że ludzie naprawdę lubią bardziej melodyjne kawałki. Spędziliśmy dużo więcej czasu, pracując nad tą częścią płyty. To najtrudniejsza rzecz na świecie – napisać piosenkę w strukturze pop. To wyzwanie i właśnie na tym skupiliśmy się przy tym albumie.
Rowsell: Muzyka pop jest naprawdę wymagająca, dużo bardziej niż powszechne wyobrażenie o niej. Może się wydawać, że wybierasz łatwą drogę, bo piszesz zwrotka/refren, zwrotka/refren, ale to jest naprawdę trudne.
Oddie: Robiliśmy „campfire testing" – graliśmy piosenkę z jak najmniejszą ilością instrumentów. Jeśli potrafisz sprawić, żeby piosenka brzmiała naprawdę dobrze w takiej formie, to kiedy dodasz wszystkie dzwonki i gwizdki, jej wartość się zwielokrotni.
Album napisaliście w Seven Sisters, ale nagraliście w LA z Gregiem Kurstinem. Dlaczego on?
Oddie: Jechałem samochodem i włączyłem „The Fear" Lily Allen, które zrobił Greg. To jest tak dobra popowa produkcja. Po prostu poczułem w kościach, że ma w sobie przestrzeń na dobrą płytę dla Wolf Alice. Od tego się zaczęło.
Joel, napisałeś „White Horses" – utwór o Twojej rodzinie. Jak się z tym czujesz?
Amey: Pisanie do „The Clearing" kończyliśmy pod koniec roku i byłem totalnie pod wpływem tego, co robili pozostali – te wszystkie gitary akustyczne, harmonie. Ale czułem, że potrzebuję czegoś z większym pędem. Nie muzyki tanecznej, nie chcę źle zabrzmieć, ale czegoś, co napędza do przodu.
„The Clearing" to metafora?
Rowsell: Dla mnie „The Clearing" to krótka akceptacja tego, gdzie jesteś w danym momencie. Jesteśmy starsi, ale wciąż młodzi i wolni. (śmiech) Osiągasz punkt, gdzie przed tobą pewnie jeszcze więcej lasu do przebycia, ale nagle znajdujesz się na polanie i możesz po prostu się zatrzymać. Moment spokoju. Eli rzuciła to po sesjach nagraniowych i od razu wiedziałam – to właśnie łączy wszystkie te piosenki.
Branża muzyczna się zmieniła od waszego ostatniego albumu. Myśleliście o algorytmach, TikToku pisząc płytę?
Rowsell: Faktycznie sporo się zmieniło. Mam wrażenie, jakbym przeżywała to po raz pierwszy, bo „Blue Weekend" wydaliśmy w szczytowym momencie pandemii – nikogo wtedy nie było. Potem nagle cała branża zaczęła podpisywać artystów według algorytmów, w zupełnie inny sposób. Ale my nie tworzymy muzyki pod coś konkretnego. Muzyka jest pierwsza. Nie pracujemy w służbie żadnej strategii.
Amey: Promowanie muzyki zostało wywrócone do góry nogami. Nie sądzę, żeby ktokolwiek naprawdę wiedział, jak to teraz robić.
„The Clearing" jest waszym pierwszym albumem dla Sony. Jak to było zmienić wytwórnię?
Ellis: Naprawdę się cieszyliśmy z tej szansy. Jesteśmy dumni z płyty – zajęło nam to wieki, ale dostaliśmy czas, którego potrzebowaliśmy. I to czuć.
Oddie: „Blue Weekend" lubię teraz dużo bardziej niż wtedy. Podczas nagrywania byłem przekonany, że to nasz koniec. Zapracowaliśmy się na śmierć przy tej płycie. W Sony dostaliśmy dużo przestrzeni, zmiana okazała się potrzebna.