Czy już jako mała Kasia śledziłaś lokalną kronikę kryminalną i marzyłaś o pisaniu kryminałów?
Nigdy nie planowałam pisania o zbrodni. W młodości nie interesowałam się kryminałami, nie oglądałam programów sensacyjnych. Jednak kiedy jako początkująca reporterka zostałam wysłana do sądu, by relacjonować słynny proces zabójców Wojtka Króla, i pierwszy raz przeczytałam akta sprawy – a było ich kilkadziesiąt tomów, tysiące kart – zobaczyłam w nich przede wszystkim historię ludzkiego losu. To był dla mnie moment przełomowy. Dramatyczne wydarzenie, które jak w soczewce ukazywało połączenie relacji, nadzwyczajnych zbiegów okoliczności i po prostu tajemnicę ludzkiego losu. Od tamtej pory interesowałam się wyłącznie wydarzeniami sięgającymi głębiej, bo zbrodnia to zaledwie wierzchołek góry lodowej wystający ponad taflą oceanu. Tam pod spodem jest jeszcze geneza, ludzkie motywy i marzenia. Tylko takie historie chcę opowiadać.
Na rynku literackim działasz już niemal dwadzieścia lat. Bywało ciężko?
Raczej fascynująco. Kryminał nieustannie się zmienia, przetwarza i pełni coraz to nowe funkcje. Każdego dnia odkrywam nowe przestrzenie zapisu, przekształca się rynek, media. Wierzę, że książki pozostaną z nami. Są potrzebne, bo to karma dla ducha. Czasami oczyszczenie, przy okazji rozrywka, lecz przede wszystkim sposób, by rozumieć, skąd bierze się zło.
Jak przyjęło cię środowisko literackie? Mam wrażenie, że to trudne i raczej chłodne charaktery.
Gdy zaczynałam, środowisko było mocno zmaskulinizowane, więc i ja stwardniałam, co bardzo sobie chwalę. Musiałam się wiele nauczyć z dziedzin kryminalistyki, wiktymologii, medycyny sądowej. Zresztą do każdej książki uczę się i zgłębiam nowe rzeczy. To budujące, bo nigdy się nie kończy, nie ma mowy o rutynie. Nie myślę o trudach, ważne jest dla mnie, by jak najlepiej napisać kolejną książkę. Z natury jestem analityczna, bywam kostyczna i lubię porządek. Pisanie kryminałów uczy dyscypliny, ponieważ to gimnastyka umysłowa dla autora. Zagadki, które przygotowuję dla czytelników, są też rodzajem naszej wspólnej gry. Obecnie mamy już na rynku więcej dziewczyn niż chłopaków działających na polu literatury kryminalnej, co też stanowi pewien znak naszych czasów. Sądzę, że każda z nas nosi w sobie wojownika.
To zabawne, że dzielę ksywkę z bohaterką twojej nowej serii „Kolekcjoner Lalek”. Brutalna prawda jest jednak taka, że nie jestem jej pierwowzorem – Sielę zainspirowała córka twojego znajomego.
Wiesz, jak teraz o tym myślę, zdecydowanie macie sporo wspólnego. Jest jakaś siła wpisana w nazwy, imiona, ksywy. Pomysł na serię zrodził się z krótkiej rozmowy – takiej, po której nie spodziewasz się, że może odmienić rzeczywistość. A jednak. Ta seria to dla mnie coś zupełnie nowego, coś, co przewartościowało moje podejście także do pisania. Mam znajomego, wysoko postawionego oficera policji w stanie spoczynku. Człowieka, który przez lata zrobił wiele dobrego dla społeczeństwa. Bardzo mu zależało, aby córka nie poszła w jego ślady. Nie udało się – pomimo rozległej wiedzy o tej pracy i jej mrocznych aspektach postanowiła zostać policjantką. To mnie zaintrygowało. Rozmawiałam z nią i widziałam, jak bardzo wierzy w swoją misję. Dokładnie to przyświecało Lenie, bohaterce mojej książki. Widzi swoją rolę w tym, by przywrócić równowagę i bezpieczeństwo.
Czytelnicy polubią Lenę? Jest dosyć chaotyczna i porywcza.
Ci, którzy już ją poznali, przyjęli Lenę wspaniale. Pojawiały się głosy, że na początku trochę drażni, że jest zbyt narwana i emocjonalna. Że popełnia mnóstwo błędów i czasem nie wiadomo, co ona w ogóle wyprawia. Nigdy się jednak nie zastanawiałam, czy Lena będzie lubiana. Nie wyobrażam sobie tworzyć postaci tylko po to, by zabiegać o sympatię czytelników. Ona ma inne zadanie, ma swoją misję i jedyne, co się liczy, to czy w nią wierzymy. Zależało mi na autentyczności Leny; aby narodziła się naturalnie i nie została zaprojektowana pod jakieś oczekiwania. Po prostu ją obserwowałam i pozwalałam jej się wykluć – taką, jaka miała się stać.
Bohaterowie żyją własnym życiem?
Mam nadzieję, że czytelniczki będą się identyfikowały z Leną. Podzielą jej obawę, czy zdoła znaleźć bestialskiego mordercę, a jednocześnie poczują ekscytację i nadzieję, że to możliwe. To nie jest bohaterka nostalgiczna, rozmemłana, ona idzie naprzód. Żadnego „wraca do domu, lepi pierogi, ściera kurz”, jak piętnaście lat temu przedstawiano bohaterki kryminałów. Już wtedy mnie to drażniło. Nie rozumiałam, jak można stworzyć taką postać detektywa. Działało? Może, ale Lena nigdy nie będzie taką bohaterką. Ona jest młoda, impulsywna, emocjonalna. I naznaczona traumą. Jej emocje obfitują w chaos, który doskonale rozumiem, ponieważ sama wciąż procesuję swoje doświadczenia. Myślę, że z czasem się ukształtuje i stanie się bardziej stabilna. Tak naprawdę jednak nie mam nad tym kontroli – pozwalam jej żyć swoim życiem i podążać własną drogą. Na początku zebrałam twarde podstawy – rozmowy z policjantami, research seryjnych sprawców, mnóstwo dokumentów. Nasiąkałam tym wszystkim, aż w końcu, kiedy usiadłam do pisania, bohaterowie zaczęli się pojawiać. To magiczny moment. Chwila, w której znikam ja, autor, i zostaje tylko fabuła.

I nikt nie ma pretensji, że przecież „nie tak miało być”?
To się zdarza. Dobrym przykładem jest postać Huberta Meyera, z którego winy ginie jego ukochana. Czytelnicy wciąż nie potrafią mi tego darować, a to absolutnie wpisuje się w profil tej postaci. Ona musiała zginąć, ponieważ Meyer popełnił mnóstwo błędów i nie potrafił podjąć właściwych decyzji na czas. Czasem ludzie płaczą, krzyczą na mnie, są źli i grożą, że już nie będą czytać moich książek, ale dla mnie najważniejsza jest postać, która prowadzi historię, to ona jest przewodnikiem. Niezależnie od tego, czy mówimy o Lenie, Saszy, Hubercie czy Jakubie – oni wszyscy kroczą w kierunku ciemnego tunelu, a z tym, co dzieje się po drodze, muszą poradzić sobie sami. Czasem im się udaje, czasem nie. To nie są superbohaterowie, przynajmniej nie w moich książkach, dlatego nie zawsze wszystko kończy się szczęśliwie. Po końcu lektury zostaje bałagan i choć zło najczęściej zostaje ukarane, w tej serii nie mogę tego obiecać.
Napisałaś kilka reportaży, niektóre tytuły mają swoje prawdziwe wersje w policyjnych aktach. „Kolekcjoner Lalek” to też taka historia?
„Kolekcjoner…” jest całkowicie wymyśloną historią, w której najważniejsze stało się dla mnie wybranie miejsca jego ataków. Bardzo długo się nad tym zastanawiałam, bo kiedy wymyślasz sprawcę, zwłaszcza seryjnego mordercę działającego z motywu seksualnego, musisz mu dostarczyć odpowiednie paliwo. Takie, które sprawia, że gdy morderca zabija, przeżywa ekscytację i satysfakcję, której nie może znaleźć nigdzie indziej. Odbieranie życia daje mu poczucie władzy i kontroli. Musiałam się tego nauczyć, zgłębić temat, bo żeby stworzyć taką postać, trzeba poznać ten mechanizm od podstaw. Spędziłam długie godziny na pracy i poszukiwaniach, aż w końcu moje ciało odmówiło posłuszeństwa. Doszło do tego, że wylądowałam na dwa tygodnie w łóżku, nieprzytomna i z gorączką. Czułam się jak gąbka nasączona wszystkim, co przerażające. Przez chwilę chciałam odpuścić, myślałam, że to dla mnie za mocne, że jestem za słaba, że to mnie przerasta. Potem jednak poczułam, że mam obowiązek – nie tylko wobec ofiar, ale też tych, którzy nie doczekają rozwiązania swoich spraw. Wobec dziesiątek zgwałconych dziewczyn, których sprawcy nigdy nie zostali ukarani i nie poniosą konsekwencji. Zastanawiałam się więc, gdzie ten morderca mógłby zaatakować. Wybrałam najbardziej bezpieczną przestrzeń, bo właśnie to jest najstraszniejsze – najbardziej zaskakuje i przeraża, gdy zło wkracza tam, gdzie ludzie czują się najbezpieczniej. Do domu.
Statystyki pokazują, że ofiarami ponad osiemdziesięciu pięciu procent przestępstw seksualnych są kobiety. Bałam się o kobiety, czytając „Kolekcjonera lalek”, i boję się o nas w życiu.
Z jednej strony żyjemy w czasach, w których kobiety są silne, niezależne, pewne siebie. Uprawiamy sport, sztuki walki, czasem mamy broń. Mimo to rzeczywistość jest brutalna: wciąż kobiety są najczęstszymi ofiarami przemocy w ogóle. To nie tylko kwestia siły fizycznej, choć faktycznie biologicznie jesteśmy słabsze, ale coś znacznie głębszego. Nas się nieustannie seksualizuje. Kobieta to przedmiot, obiekt seksualny. Ciało, które można przejąć, wykorzystać, podporządkować sobie. Taki właśnie jest Kolekcjoner. On nie widzi kobiet jako istot ludzkich, tylko rzeczy, elementy swojej kolekcji. Dla niego nie mają imion, historii ani tożsamości. To „obcasy”, „spódnice”, lalki mające jedno zadanie: służyć. To przeraża – kompletna dehumanizacja ofiar. Ten temat dotyka do szpiku kości, bo uświadamia nam, jak głęboko zakorzenione jest to zagrożenie i jak trudno się przed nim uchronić.
Nocny Łowca obserwuje swoje ofiary, wie o swoim „terenie” naprawdę dużo. Czy tak działają przestępcy?
To jeden z najbardziej przerażających aspektów seryjnych sprawców – ich skrupulatność, precyzja, przygotowanie. To nie przypadek ani impuls. To polowanie, które często trwa tygodniami albo miesiącami. Tacy sprawcy są jak drapieżniki – obserwują swoje ofiary, analizują ich nawyki, sprawdzają, kiedy są najbardziej bezbronne. Wiedzą, kiedy wracają do domu, gdzie parkują samochód, kiedy gasną światła w mieszkaniu. Testują teren, sprawdzają reakcje otoczenia. Znają nawet układ rur w budynku, drogi ucieczki, potencjalne zagrożenia dla swojej „misji”. Przypomnijmy tę straszliwą sytuację na ulicy Żurawiej w samym centrum Warszawy, gdzie sprawca zaatakował młodą dziewczynę i tego nie przeżyła. Wszyscy zachodzili w głowę, jak to możliwe, że nikt nie słyszał hałasów, krzyków, dlaczego nikt jej nie pomógł, nie uratował. Jestem absolutnie przekonana, że ten człowiek wychodził na polowanie nie tylko tej nocy, ale wielokrotnie. Doskonale wiedział, że w tym rejonie, w tej konkretnej kamienicy, w tej przestrzeni – nikt nie zauważy i nie zareaguje. To nie był przypadek. Sprawcy tacy jak on badają teren metodycznie, tak samo jak Kolekcjoner lalek. To jego teren łowiecki. On zna każdy zakamarek, a ofiara, nieświadoma zagrożenia, wchodzi prosto w jego pułapkę. Nie wiemy, ile razy wcześniej mu się nie udało i musiał odpuścić polowanie. W przypadku sprawców zorganizowanych nic nie dzieje się spontanicznie – oni kalkulują. Analizują, czy uda im się zdominować ofiarę i doprowadzić „misję” do końca, czy też lepiej poczekać na bardziej sprzyjający moment. Wszystkie te cechy wykorzystałam, tworząc postać Kolekcjonera.

Bohater twojej książki eskaluje niezwykle szybko: zaczyna od włamań fetyszystycznych i przechodzi wprost do brutalnych zabójstw. Jak jest w prawdziwych sprawach?
W książce nie dzieje się to tak nagle, w końcu pierwszej zbrodni dokonuje trzynaście lat wcześniej. To długi, stopniowy proces, który można uznać za „naturalny”. W rzeczywistości takie zmiany trwają latami, trudno ocenić, ile dokładnie. Zwykle przyjmuje się, że jeśli do dwudziestego pierwszego roku życia podejrzany nie popełni poważnego przestępstwa przeciwko zdrowiu lub życiu, szanse na jego eskalację są niewielkie. W Stanach Zjednoczonych funkcjonuje specjalny system komputerowy, który pozwala śledczym analizować modus operandi sprawców, na przykład sposób wiązania ofiar, układanie ciał na miejscu zbrodni czy inne szczegóły, które wskazują na charakterystyczne zachowania sprawcy. Dzięki temu można dokładnie prześledzić jego rozwój i okresy aktywności. W Polsce dopiero zaczyna się tworzyć podobna baza, co stanowi ogromny krok naprzód. Choć niektórzy narzekają, że system nie jest jeszcze w pełni funkcjonalny, jego rozwój przynosi korzyści wszystkim policjantom – nawet tym pracującym w małych miastach. Przekonanie, że tego rodzaju przestępcy działają wyłącznie w dużych metropoliach, jest nieprawdziwe.
Skąd bierze się nasza fascynacja zbrodnią?
Moim zdaniem chcemy po prostu zrozumieć. W momencie, gdy mamy do czynienia z czymś straszliwym, co nie mieści nam się w głowach i wydaje się wręcz kuriozalne, instynktownie szukamy odpowiedzi. Jak to możliwe, że ktoś potrafi popełnić tak potworne czyny? Jak rodzi się bestia? Jeśli czegoś nie rozumiemy, trudno nam to zaakceptować, więc próbujemy to sobie jakoś wytłumaczyć. Kryminał dostarcza nam nie tylko dreszczyku emocji, ale też wiedzy – pozwala zrozumieć, jak działa sprawca, jak przebiega jego sposób myślenia. Może to nawet rodzaj lekcji – uczymy się, jak się zachować, jak unikać zagrożeń i przy okazji oswajamy swoje lęki. To trochę jak z ciemnym pokojem; boimy się tego, co nieznane, co kryje się w mroku, ale gdy zapalimy światło i zobaczymy tylko zwykłe meble, strach znika. Tak samo jest z kryminałem – to światło, które pozwala nam zobaczyć mechanizmy zbrodni i zrozumieć coś, co wydawało się niewytłumaczalne.
Popkultura romantyzuje największych zwyrodnialców, podczas gdy ty odzierasz ich z tej warstwy. Nie tłumaczysz, nie chronisz. Dlaczego?
Chciałam zaprotestować przeciwko mitologizowaniu takich postaci i przypisywaniu im jakiegoś rodzaju siły czy wyjątkowości. Romantyzowanie przestępców seryjnych i seksualnych jest po prostu wredne. Oni wszyscy doskonale zdają sobie sprawę z tego, co robią. To, że mają upośledzone ciało migdałowate w mózgu, że ich zachowanie może być częściowo uwarunkowane genetycznie, czy że zostali społecznie ukształtowani w trudnych warunkach, nie zmienia faktu, że są sprawcami mającymi pełną świadomość swoich czynów i czerpią z tego satysfakcję. Ogromne uznanie i szacunek należą się osobom pilnującym ich w zakładach karnych, a także tym, którzy tropili tych ludzi. W mojej ocenie nie ma tutaj miejsca na współczucie. Jasne, ich życie często było ciężkie, ale w pewnym momencie każdy sprawca decyduje o kierunku, w jakim chce się rozwijać. Najczęściej zaspokaja własny interes, doskonale wiedząc, jakie będą tego konsekwencje, a to, co jest przedstawiane później, zwykle staje się linią obrony: jeśli ktoś ma stwierdzone zaburzenia psychopatyczne lub został poddany obserwacji psychiatrycznej, można być pewnym, że zrobi wszystko, by odzyskać wolność. Z kolei w przypadku osoby, która dokonała serii przestępstw, istnieje ogromne prawdopodobieństwo, że wróci do swoich działań.

Tymczasem seryjni przestępcy mają swoje fanki, korespondują z setkami zakochanych kobiet.
Istnieje masa przypadków, gdzie osoby skazane na dożywotnie więzienie znajdują sobie żony. Kobiety piszące do nich listy nie wierzą, że są takimi, jakimi się ich przedstawia. Nasze rozumienie jest naznaczone ludzkimi odruchami, nakłada się na to filtr empatii, moralności czy współczucia. Tymczasem psychopaci potrafią wykorzystać każdą okazję do poprawy swojej egzystencji kosztem innych. Ochroną przed nimi jest tylko ich izolacja, bo to ludzie, którzy nie przejdą żadnego procesu resocjalizacji. Kiedyś pisałam o sprawie dziewczyny, która dokonała zbrodni razem z chłopakiem poznanym przez internet. Podczas swojej pierwszej randki zabili taksówkarza, który zawiózł ich gdzieś daleko, ale nie mieli pieniędzy na opłacenie kursu i doszło do tragedii. Taksówkarz miał w samochodzie misia, zabawkę na desce rozdzielczej czy obok lusterka. Ona zabrała tego misia i podarowała swojemu dziecku. Wyobrażasz to sobie?
Niewiarygodne. Czy ci ludzie potrafią w ogóle nawiązywać więzi? Nocny Łowca ma żonę i dziecko.
Nie potrafią stworzyć normalnego związku czy zbudować funkcjonującej rodziny, nie są w stanie być szczęśliwi ani odczuwać radości. Nie są w stanie kochać. Ich ciało migdałowate i inne czynniki sprawiają, że w tym zakresie są upośledzeni. Uważam, że są po prostu bestialscy. Dziewczyny, które wiążą się z takimi mężczyznami, również mają osobowościowe defekty. To te same cechy, które prowadzą do związków z narcyzami, gdzie kobieta staje się uzależniona i zmanipulowana. Psychopaci, jak Kolekcjoner, działają w sposób makiaweliczny, wplatają kobiety w swoje sidła. Kiedy żona staje się zbędna, bańka iluzji natychmiast pęka. Temperatura relacji się zmienia, a on wykłada karty na stół, sprawiając, że świat kobiety wali się w kilka minut. Przedmioty zabrane swoim ofiarom Nocny Łowca daje żonie, którą jednocześnie gardzi i nazywa Karykaturą. Fantazjuje, że ją zabije i w jak okrutny sposób to zrobi. To bardzo typowe, ponieważ ona tak naprawdę uosabia figurę jego matki. Nie chcę zdradzać więcej, w książce ten temat został rozwinięty.
„Kolekcjoner lalek” w księgarniach, nowa seria rozpoczęta. Na koniec jeszcze kwestia mocy. Jaką chciałabyś posiadać?
Chciałabym mieć tylko jedną super moc – taki pstryczek z funkcją on/off, który od razu wprowadzałby mnie w stan pełnego skupienia. Dzięki temu nie rozpraszałabym się na różne rzeczy, nie prokrastynowała, nie angażowałabym się w zbędne działania i mogłabym skutecznie pracować. Z kolei gdy chciałabym się odprężyć po skończonej pracy, po napisaniu sceny, wystarczy, że nacisnęłabym off i natychmiast znalazłabym się w stanie pełnego relaksu, oglądałabym film i szła spać. Marzy mi się posiadanie takiej umiejętności.

Katarzyna Bonda – jej książki sprzedały się w ponad trzech milionach egzemplarzy i są wydawane w siedemnastu krajach. Pisze o aktualnych problemach społecznych, opierając fabuły na dogłębnych badaniach akt sądowych, wywiadach i śledztwach. Autorka popularnych serii z Hubertem Meyerem, Saszą Załuską i Jakubem Sobieskim. Część z nich doczekała się ekranizacji. Prywatnie uwielbia spacery z psem, podczas których rodzą się jej najlepsze pomysły notowane później na doniczkach. Jest uzależniona od zielonej herbaty, szczerych rozmów i pisania.