Podobno lubisz superbohaterów. Który film czy serial z czasów dzieciństwa wspominasz najlepiej?
„Dragon Ball”. Na wspomnienie okrzyku „Kamehameha” wciąż mam ciarki. Ta bajka towarzyszyła mi od dziecka, z kolegami bawiliśmy się w „Dragon Ball” na podwórku. Pamiętam sytuację, gdy mama zabroniła mi go oglądać, więc poprosiłem jej koleżankę, by do niej zadzwoniła. Jak w każdym domu, telefon znajdował się w dużym pokoju, więc podczas ich rozmowy ja w małym pokoju obejrzałem ten odcinek. Zabawne, że ta sytuacja tak mi utkwiła w pamięci. Dla rodziców „Dragon Ball” równał się po prostu krzyczącym gębom, ale wtedy mieliśmy mniej wyrozumiałości dla Dalekiego Wschodu. Jeśli zagłębimy się w to kulturowo, zauważymy, że w anime chodziło o pewien upust energii. Sam z czasem dopiero zrozumiałem, dlaczego ci bohaterowie tak się zachowują, są bardzo ekspresyjni i w taki sposób wyrażają emocje. Codzienność mieszkańców Japonii na to nie pozwala, więc mogą puścić wentyl w animacji.
Kiedy odkryłeś te zależności?
Stosunkowo niedawno zgłębiłem temat kultury Dalekiego Wschodu i zafascynowałem się Japonią. Jawi mi się jako kolebka moich zainteresowań, również ze względu na technologię, którą się pasjonuję. Bardzo chciałbym tam pojechać.
A kto teraz jest twoim bohaterem?
Nie wiem, czy wymieniłbym konkretną postać. Ogólnie uwielbiam kino bohaterskie, które z przyjacielem nazywamy kinem rycerskim. W czasie, gdy wszyscy oszaleli na punkcie Marvela, kino superbohaterskie stało się bardzo ciekawe, atrakcyjne, inne, nowe, wprowadziło powiew świeżego powietrza. Wtedy Kapitan Ameryka zyskał miano wyjątkowego, ale teraz mam mieszane uczucia względem Marvela, mam wrażenie, że powiela schematy, co mnie trochę nudzi. Znacznie ciekawsze wydaje mi się DC Studios, chociażby za sprawą „Pingwina” czy filmów o Batmanie. To kino superbohaterskie, które na obecnym etapie mojego życia bardziej mnie interesuje pod względem filmowym, rzemiosła, bohaterów i tematów, które porusza. Co jest dla ciebie ważniejsze: forma czy treść?
Nie potrafię wybrać. To musi się łączyć. Jeśli traktujemy coś jako arcydzieło, wybitną jednostkę, musi łączyć formę i treść. To musi być Paolo Sorrentino, który w niezwykły sposób buduje napięcie, wykorzystując formę. Bawi się stylistyką, łączy element wizualny z nieprawdopodobnie kontrastującą i jednocześnie pasującą muzyką, by w najmniej oczekiwanym momencie dać niezwykle celną uwagę, obserwację życia, a często nawet lekcję.
Jak wspominasz swoje początki?
Nie jakoś super świadomie. Rzeczy po prostu się wydarzały. Dużym skokiem był „Underdog”, bo mogłem spróbować zagrać coś innego niż wcześniej, kiedy wyobrażano sobie mnie raczej jako miłego chłopca z sąsiedztwa.
Patrząc na twoje portfolio teraz, trudno cię zaszufladkować. Chciałabym cię zobaczyć w roli bohatera pokroju tych z „American Psycho” czy „Funny Games”.
Wrzucisz to do wywiadu? Może akurat ktoś odpowiedni przeczyta [śmiech].
Oczywiście! Chciałbyś zagrać taką rolę?
Wiadomo, z egoistycznego punktu widzenia i podejścia do mojego zawodu, nadrzędne, o czym myślę, to rola, jaką mogę zagrać. Idąc na casting albo czytając scenariusz, zawsze oceniam, jak mogę wyżyć się artystycznie i przekroczyć swoje granice. Taka rola byłaby niesamowitym zadaniem.
Czynnikiem decydującym o twoim udziale w danej produkcji jest więc sama rola?
Tak, serducho. Nie kalkuluję, czy dany film się sprzeda albo jaki będzie jego odbiór. Wróćmy chociażby do „Underdog”; filmy gangsterskie to rozrywka, taka jest ich funkcja. Czy to dobre kino, czy nie, niech każdy oceni sam, to nie moje zadanie. Moje uczestnictwo jest podyktowane zajebistą rolą do zagrania.
Musisz mieć bardzo dobrą intuicję, bo po „Underdog” twoja kariera ruszyła z kopyta.
Mam partnerkę, która ma świetną intuicję.
Jak przychodzą ci metamorfozy? Do „Kuleja…” musiałeś sporo ćwiczyć, wejście w rolę kogoś pokroju Patricka Batemana z „American Psycho” też nie byłoby łatwe. Fascynują mnie takie przemiany – zachowania, sposób, w jaki działa psychika. Możliwość dogłębnego przeanalizowania jakiegoś charakteru to dla mnie świetna pożywka.
Aktorzy to często narcyzi, taka specyfika zawodu. Jesteś narcyzem?
Powiedziałbym raczej, że to cechy narcystyczne. Być może specyfika zawodu. Jak by nie patrzeć, moja praca kręci się głównie wokół mnie i poprzez wieczną ocenę utrudnia dystans do siebie. Lubię być głaskany i chwalony, bo w sumie kto nie lubi być doceniany?
Jak się czujesz z tym, że jesteś ciągle poddawany ocenie?
Raz lepiej, raz gorzej. Lubię też równowagę i pewnie dlatego nie jestem wirtuozem autopromocji czy prowadzenia mediów społecznościowych.
Wyglądasz na nich na rodzinną osobę.
fot. Klaudia Piekarska aka Puulovver / ART FACES
W rozmowie z nami powiedziałeś kiedyś, że lubisz idealistów. Ludzi, którzy w coś wierzą i trzymają się tego.
Jestem zodiakalną Wagą, w związku z czym, tak jak wspomniałem, ciągle szukam balansu i te poszukiwania przynoszą mi ukojenie. Tym natomiast, co jest dla mnie trudne i czego prawdopodobnie nigdy nie zdołałbym zrobić, jest bycie jednostką przewodzącą. W pełnym przekonaniu kierowaną swoimi ideałami, za którymi podążą inni. Fascynują mnie ludzie, którzy reprezentują te cechy. Ja kryję się za filmem. Moja pasja do kina narodziła się z obawy przed skonfrontowaniem siebie, swojej wiedzy i inteligencji ze światem. Odkryłem coś fascynującego w tym, że mogę się schować za kimś, kto teoretycznie wie więcej, na przykład za postacią, w którą się wcielam, albo za reżyserem.
W takich sytuacjach ludzie decydują się raczej na terapię w gabinecie, nie na ekranie.
Zacząłem od oddania się pasji, która przerodziła się w styl życia, i jestem z tego bardzo dumny. Potem poszedłem na terapię [śmiech]. Dość długo myślałem o sobie jak o niespecjalnie mądrym gościu. Zawsze mi się wydaje, że inni są mądrzejsi ode mnie. To była moja motywacja do zajęcia się aktorstwem. Sądziłem, że jeśli będę posługiwał się cudzymi słowami, wyjdę na mądrzejszego.
Po kilku latach terapii aktorstwem jak siebie traktujesz teraz?
Lepiej. Trochę więcej czytam, dzięki czemu mam wrażenie, że więcej wiem [śmiech]. Dojrzałem też emocjonalnie, szczególnie odkąd pojawiła się córka. Poza tym zdałem sobie sprawę, że moja emocjonalna strona jest moją siłą i za jej pomocą właśnie staram się sterować swoim życiem.
Uwielbiam chodzić do teatru, ale nie znam go od środka. Niemniej gdybym miał podjąć się roli teatralnej, kierowałbym się przede wszystkim chęcią pokonania lęku. To zupełnie inny rodzaj adrenaliny i konfrontacji z odbiorcą niż w filmie. Uwielbiam abstrakcyjne myślenie w teatrze, bo ono znacznie silniej oddziałuje na wyobraźnię zarówno u twórców, jak i publiczności. To bardzo intensywne doświadczenie.
fot. Klaudia Piekarska aka Puulovver / ART FACES
Brzmi jak jeszcze większe wyzwanie niż trudna rola w filmie.
Zdecydowanie. Przez cały czas na scenie myślisz o konfrontacji z grupą widzów i braku możliwości dubla, zmiany czegoś. Po wszystkim nie masz już wpływu na to, co się działo, i tak stajesz przed tymi ludźmi.
Wracając do kina – wspomniałeś o jego rozrywkowym charakterze, choć obecnie często największy nacisk kładzie się na społeczny wymiar. Jeśli coś jest przedstawione w powierzchowny, bezpieczny sposób, niepoddane głębokiej analizie – film jest zły, pusty. Świetna realizacja niczego nie zmienia.
Przykładem takiego filmu jest „Wszystko wszędzie naraz”, który mocno podzielił widzów. Ja jestem totalnie za takim kinem. Ten film poruszył mnie do łez. Ma świetną formę i bawi, podczas gdy jego przekaz i historia są dosyć proste. Problem chyba polega na tym, że obecnie żyjemy w mocno spolaryzowanym świecie. Nie chciałbym się w to zagłębiać, by nie oceniać, ale wszyscy jesteśmy nieźle pokłóceni i uważamy, że jeśli coś trzyma stronę, to jest prowokacyjne, ale jeśli nie trzyma strony, to jest o niczym. Tak, jakby wszystko musiało pełnić jakąś wyższą funkcję, a jeśli tego nie robi, jest wyrzuceniem pieniędzy w błoto.
Sprawiasz wrażenie, że ci to nie pasuje.
Myślę, że można to pogodzić. Ale czy też nie patrzymy na filmy przez pryzmat twórców? Czy gdyby „Wszystko wszędzie naraz” zrealizował Sorrentino, to byłby lepszy film, bo wiemy, jakie kino tworzy Sorrentino? Jeśli opowiedziałby o niezrozumieniu rodziców z dzieckiem w atrakcyjnej, dziwnej, pojechanej formie, z inną muzyką, czy wtedy ten film byłby dla odbiorców pełniejszy? Albo gdyby zrealizował go Tarantino?
W ostatnim czasie kontrowersje wzbudził też „Brutalista”, gdy okazało się, że użyto sztucznej inteligencji do dopracowania węgierskiego akcentu Adriena Brody’ego. Pojawiły się głosy, że w takiej sytuacji nie należy mu się uznanie i nagrody dla najlepszego aktora.
To chyba przypadek Natalie Portman i „Czarnego Łabędzia”, gdy okazało się, że nie wszystkie sceny tańca w filmie zostały wykonane przez nią. Sowicie ją nagrodzono za tę rolę, między innymi Oscarem, którego przyznanie Akademia chciała wycofać. Jeśli natomiast chodzi o Brody’ego – jeśli wyraża na to zgodę i jest to działanie dla dobra filmu, oczywiście kontrolowane, to jest okej. Dzięki temu film staje się pełniejszy. Taka sytuacja jest jednak problematyczna, bo nie jesteś w stanie tego zatrzymać. Zgodzisz się na coś, później na coś więcej, więcej i więcej, aż nie będzie ani zgody, ani kontroli. Tak działa postęp. Chodzi o zastępowalność czynnika ludzkiego. Samo wspomaganie się technologią nie jest złe, ale w połączeniu z lękiem, że człowiek przestanie być potrzebny, wywołuje bunt. Sztuczna inteligencja i postęp to ciężkie tematy, szczególnie jeśli mamy w pamięci nadrzędną ideę przetrwania człowieka, że jeśli ty nie zjesz drugiego, on zje ciebie.
Proces adaptacji do technologicznych nowości też trwa.
Nie chcemy nowości, boimy się jej, wypieramy ją, ale zostajemy zmuszeni do szybkiej adaptacji, staje się częścią naszego życia i zaczynamy z niej korzystać, nawet jeśli tego nie chcemy. To błędne koło, ale na tym polega postęp. Poza tym rozchodzi się o władzę na szczycie – kogoś najdzie refleksja, że sprawy dzieją się za szybko, inny go wyśmieje i wytoczy jeszcze cięższe działa. Tego nie da się zatrzymać.
Co myślisz o zmianach w przedstawieniu męskości na ekranie na przestrzeni ostatnich około dwudziestu pięciu lat? Z maczyzmu odchodzi się na rzecz wrażliwych typów.
W staroświeckim rozumowaniu współczesny mężczyzna jest słabszy, ale mnie przepełnia to nadzieją. Poza tym wciąż mówimy o niewielkim wycinku ludzi myślących podobnie. Dużym problemem męskości jest wychowanie i kultura, archetypiczne postrzeganie mężczyzny jako tego, który ma nie okazywać emocji ani słabości, zapewnić byt, dbać o bezpieczeństwo. Nowoczesny mężczyzna, który idzie na terapię, rozmawia o problemach, ma swoje lęki i dzieli się nimi z partnerką, z którą wspólnie przeżywa życie, nadal w szerokim postrzeganiu uchodzi za słabą jednostkę, półmężczyznę. Moim zdaniem jednak z każdym dniem i rokiem to będzie się zmieniać, bo takie podejście wszystkim wychodzi na dobre. Przecież kobieta również czuje się bezpieczniej, wiedząc, co siedzi w głowie jej partnera. To działa w dwie strony.
Lubię. Choć wciąż ma za mało wątpliwości i jest do podrasowania. Polską kulturę doskonale obrazuje zdanie: „Swoje wiem”.
Dobrym przykładem jest też prostolinijne podejście do komedii.
To oddzielny problem, z którym mierzy się kino. Z myślenia o tym, co ludzie chcą zobaczyć, a nie o tym, co chcesz im pokazać, powstają różne dziwne twory. Bo jaką funkcję dzisiaj pełni kino? Kiedyś, gdy przychodził weekend, mówiło się do znajomych: „Chodźmy do kina i na browar”. Teraz są platformy streamingowe i codziennie oglądamy coś, co jest lepsze lub gorsze, więc gdy przychodzi weekend, mówimy już: „Ej, chodźmy na browar”.
To jaką funkcję pełni kino?
Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Mam wrażenie, że kino albo będzie robione na zlecenie, jako coś, czegoś nie zobaczysz w domu, albo będą powstawały kolejne części ulubionych hitów, albo te bazujące na sentymencie.
Zająłbyś się kiedyś reżyserią?
Na razie wystarcza mi aktorstwo.
Czyli nie wykluczasz reżyserii.
Bycie twórcą albo współtwórcą wywołuje niesamowitą satysfakcję. Tworzysz coś, co jest twoje, i to ci przynosi dumę. Miotają mną różne tematy, o których chcę opowiadać, które mnie dotykają czy poruszają, natomiast nie mam w sobie palącej potrzeby, że muszę to zrobić i stać się reżyserem. Chciałbym kiedyś coś stworzyć, ale póki co nie mam do tego narzędzi ani siły, mój umysł sam by się blokował.
A rola aktorska jest twoja czy współdzielisz ją z innymi twórcami filmu?
Współdzielę. Choć jeśli reżyser daje ci przestrzeń na wykreowanie postaci, nie tylko odtworzenie jego wizji, automatycznie wchodzisz na wyższy poziom i zaczynasz traktować ją jako coś swojego. Jak myślę o Jureczku [Kuleju – przyp. red.], to jest to mój Jureczek.
Jak ci się grało prawdziwą postać?
Dobrze. Byłem świetnie przygotowany, miałem niezbędną wiedzę, wsparcie i bezpieczeństwo ze strony osób, z którymi ją współtworzyłem. W założeniu było to bardzo stresujące ze względu na ciążącą na mnie odpowiedzialność, natomiast czułem się fantastycznie i nie chciałem, żeby ten projekt się kończył.
Czy twoja decyzja o wyborze aktorstwa była niejako podyktowana chęcią poczucia się jak superbohater?
Oczywiście. W pewnym stopniu zacząłem to robić dlatego, że po prostu chciałem być sławny. Nigdy wcześniej nie osiągnąłem niczego w życiu. Byłem przeciętniakiem, nie miałem większych ambicji ani zainteresowań. Jak naraz odnalazłem coś, co stało się moim sensem w życiu, zapragnąłem być za to również doceniony.
fot. Klaudia Piekarska aka Puulovver / ART FACES
Tomasz Włosok – zagrał w niemal pięćdziesięciu produkcjach filmowych i telewizyjnych. Za rolę Waldena w „Jak zostałem gangsterem” Macieja Kawulskiego otrzymał nagrodę dla najlepszego aktora FPFF w Gdyni. Współpracował z wybitnymi reżyserami, jak Andrzej Wajda, Maciej Pieprzyca, Piotr Domalewski. Jego różnorodny dorobek obejmuje role od komedii, przez kino kostiumowe i gangsterskie, po wyrafinowany romans („Piosenki o miłości”). Dwukrotnie nominowany do Orła – Nagrody Polskiej Akademii Filmowej – za role w filmach „Kulej. Dwie strony medalu” Xawerego Żuławskiego oraz „Zielona granica” Agnieszki Holland, za którą otrzymał Nagrodę im. Zbyszka Cybulskiego.
foto Klaudia Piekarska / ART FACES
grafika 3D Julia Kostrzewa
stylizacja Paulina Jaworska
makijaż Patrycja Bociańska
włosy Stanislavko / ART FACES
paznokcie Zuzanna Miazga
scenografia Kasia Balicka
retusz Przemek Brzozowski / Parabola Postproduction
asystent fotografki Tomek Jabłoński / Daylight Studio
asystentka stylistki Anita Katryńska
asystentka scenografki Martyna Stasiak
podziękowania dla Daylight Studio (daylightstudio.pl)