Kilka miesięcy później napisałam do Adama z pytaniem, czy nie potrzebowałby pomocy ze sprowadzaniem do kolekcji nowych obiektów spoza Polski. Zasugerowałam zbliżającą się aukcję w Kerry Taylor Auctions, londyńskim domu aukcyjnym specjalizującym się w sprzedaży mody i tkanin vintage, który dobrze znałam, odbywszy tam wcześniej staż. Studiując na co dzień w Londynie mogłam z łatwością pojechać obejrzeć obiekty, sfotografować i zdać relacje – to było pod koniec 2018 roku. Od tego czasu wspólnymi siłami dodaliśmy do kolekcji Adama Lei kilka pięknych sukni. Zwykle, gdy się kontaktujemy, rozmawiamy o tym, które pozycje obejrzeć, przewidujemy ceny sprzedaży lub potencjalne zainteresowanie danym obiektem. Rzadko mamy chwilę na dłuższą rozmowę. Ten wywiad to dla mnie okazja, żeby zadać pytania, nad którymi często się zastanawiałam. Jednak przede wszystkim, to również możliwość przedstawienia szerszej publiczności osoby, która bez wątpienia jest polskim pionierem w swojej dziedzinie i stworzyła kolekcję mody o niepodważalnej wartości.
Krystyna Spark: Znamy się już jakiś czas, ale nigdy nie zapytałam cię jakie były początki – skąd wzięło się twoje zainteresowanie modą. Wiem, że ukończyłeś historię sztuki na Uniwersytecie Warszawskim. Czy fascynacja modą zaczęła się już wtedy?
Adam Leja: Historię sztuki ukończyłem na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Rzeczywiście, początkowo zacząłem studiować historię sztuki na UW, ale potem przeniosłem się na UKSW. Z tego okresu wyjątkowo zapadły mi w pamięć wykłady profesor Sieradzkiej, która specjalizowała się w modzie i rzemiośle artystycznym – więc tu niewątpliwie inspiracje już były. Wydaje mi się, że to właśnie w tym czasie zaczęły się u mnie pierwsze zalążki zainteresowania historią mody. Już jako dziecko bawiłem się np. starymi guzikami, wyszukiwałem skarby, ale świadoma fascynacja tą dziedziną nastąpiła dopiero na studiach.
KS: Jesteś osobą, która niewątpliwie ma swój styl. Szczególnie podczas tygodni mody lubisz tworzyć przemyślane i oryginalne stylizacje, wiele z nich można później zobaczyć na twoim Instagramie. Czym się inspirujesz tworząc własną garderobę?
AL: Tak naprawdę na co dzień chodzę dość klasycznie ubrany. Dopiero od momentu, w którym zacząłem jeździć na pokazy haute couture do Paryża, zdałem sobie sprawę, że tam jednak trzeba się inaczej ubrać. Na początku podpatrywałem co noszą inni, ale ostatecznie zawsze tworzyłem stylizacje sugerując się własnym gustem i wybierałem to, w czym wiedziałem, że sam będę się dobrze czuł. Nie mam konkretnych inspiracji, wszystko zależy od chwili, od okazji. Kiedy idę na dany pokaz mody, staram się założyć coś, co jest w pewnym sensie w duchu kreacji tego domu mody. Czasami bywa tak, że moje wybory zbiegają się z tym, co jest prezentowane na wybiegu – to przypadek, choć zawsze mile widziany!
KS: Czyli dla siebie nie wybierasz ubrań vintage?
AL: Raczej nie. Te, o których mówię, to wszystko współczesne ubrania. Niektóre są od projektantów, niektóre są szyte na miarę. Razem z krawcową wybieramy ciekawe tkaniny i z tego później coś powstaje.
KS: Milo słyszeć, że tyle uwagi poświęcasz temu, co nosisz. Dziś chyba mało kto współpracuje z krawcowymi.
AL: Wychodzę z założenia, że w momencie, w którym dostaję zaproszenie na pokaz haute couture – a nie jest to łatwe, szczególnie dla osoby, która nie do końca zajmuje się modą, bo przecież nie jestem dziennikarzem, ani wielkim domem towarowym… więc w momencie, kiedy spotyka mnie ten zaszczyt i dostaję takie zaproszenie, to też chciałbym odpowiednio do okazji wyglądać.
Ubrania z kolekcji Adama Lei.
KS: Często widzę powiązanie miedzy tym czym jesteś zainteresowany na aukcjach, a twoim osobistym gustem. Mam na myśli na przykład suknie Jeana Louis Scherrera, które ostatnio pomogłam ci kupić – obaj lubicie awangardowe formy, jaskrawe kolory i cenicie dobrze wykonane zdobienia tkanin. Czy kupiłbyś do swojej kolekcji coś, co ci się ewidentnie stylowo nie podoba, ale może ma inne zalety?
AL: Na pewno pierwszym i podstawowym kryterium w doborze rzeczy do mojej kolekcji jest mój własny gust. Musi mi się dana rzecz podobać, z takich czy innych względów. Rzadko, właściwie prawie w ogóle, zdarza mi się kupić coś za czym wizualnie nie przepadam. Oczywiście istotna jest też dla mnie historia danej rzeczy. Zwykle jest ona związana z projektantem czy z konkretnym domem mody. Ale warto pamiętać, że ja nie kupuję tych rzeczy pod kątem inwestycji. Nie patrzę na nie z myślą, „jak ja na tym zarobię?” albo „to jest teraz modne, więc się dobrze sprawdzi”. Często zaskakuje mnie to, jak bardzo aktualne i nadal modne są rzeczy, które wybieram. Najlepiej było to widać na pokazie mody w Katowicach. (KTW Fashion Week to wydarzenie modowe odbywające się w Katowicach, podczas którego organizowane są wykłady, spotkania i pokazy mody. W trzeciej edycji, któa odbyła się w 2019 roku, Adam Leja prezentował wybrane stroje z kolekcji na specjalnie zorganizowanym „historycznym” pokazie mody – przyp. red.). Przecież te rzeczy vintage z lat 60-tych, 70-tych, i 80-tych, świetnie wpisywały się we współczesne trendy.
KS: Posiadasz jedną z najbardziej znaczących prywatnych kolekcji modowych, szczególnie w Polsce. Czy był jakiś przełomowy moment, w którym zauważyłeś, że twoja kolekcja ma unikatową wartość i rozpoznawalność na rynku?
AL: To było tak... Nie zbierałem mody do momentu, aż zacząłem przygotowywać oferty dla polskich muzeów. Zbierałem informacje na temat rzemiosła artystycznego w stylu art déco i wyszukiwałem potencjalne obiekty do zakupu do kolekcji Muzeum Mazowieckiego w Płocku, w tym również obiekty mody. W pewnym momencie chyba moja koleżanka zwróciła mi uwagę na to, że to są takie piękne rzeczy – dlaczego nie zostawię kilku egzemplarzy dla siebie? Z racji, że od zawsze miałem w sobie żyłkę kolekcjonera – to wystarczyło, od tego się zaczęło. Potem skupiłem się już tylko na własnej kolekcji, a obiektów z czasem robiło się coraz więcej.
W końcu zacząłem interesować się współczesnymi projektantami, jeździć do Paryża i oglądać tamtejsze wystawy modowe – szczególnie twórców powojennych. Już wtedy od czasu do czasu pożyczałem stroje z mojej rosnącej kolekcji do wystaw w Polsce, użyczałem je chociażby Muzeum Sopotu. To było jeszcze przed wystawą o modzie w PRL-u w Krakowie.
Ale takim definitywnym momentem, w którym wszystko się zaczęło, była wystawa „Christian Dior i ikony paryskiej mody z kolekcji Adama Lei” w Centralnym Muzeum Włókiennictwa w Łodzi. Wtedy właśnie uświadomiłem sobie, jak duża jest moja kolekcja. Bo jak człowiek nie widzi wszystkiego na co dzień to nie zdaje sobie z tego sprawy. Podczas przygotowań do wystawy mogłem zobaczyć wszystkie rzeczy na manekinach, w olbrzymiej przestrzeni. Pamiętam jak na początku zobaczyłem salę wystawową. Pomyślałem, że nie ma szans, żebym miał wystarczająco dużo rzeczy, by wypełnić tak wielkie pomieszczenie. Okazało się, że jest odwrotnie. Myślę, że to w tym momencie nastąpił duży przełom.
KS: Muzealne wystawy modowe cieszą się coraz większą popularnością. Jak myślisz, dlaczego? Co twoim zdaniem przyciąga ludzi do historii mody?
AL: Wydaje mi się, że to jest trochę tak: muzea generalnie kojarzą się z malarstwem oraz rzeźbą i przez to mogą wydawać się ludziom nudne i trudne w odbiorze. Szczególnie młodzieży. Natomiast w momencie, kiedy wprowadzamy do muzeum modę, która jest łatwa w odbiorze, wtedy nagle ludzie, a szczególnie dziewczyny, z większą chęcią się w nim pojawiają. Ja to zjawisko zaobserwowałem podczas małej wystawy zorganizowanej w Muzeum Narodowym w Warszawie w 2017 roku zatytułowanej „Spragnieni piękna”. Znalazły się na niej dwie moje suknie z lat 20-tych i 30-tych oraz kilka akcesoriów i oczywiście świetne malarstwo oraz rzeźba ze zbiorów Muzeum.
Powiem szczerze, i sporo osób mi to mówiło, że na tamtą wystawę przychodziło wielu zwiedzających i większość z nich patrzyła właśnie na suknie. Wtedy zdałem sobie sprawę, że taka wystawa powoduje, iż większość osób spojrzy na modę bo jest łatwa w odbiorze, ale również, przy okazji, zerknie na malarstwo. Tak więc połączenie tych dwóch rzeczy – sztuki użytkowej ze sztukami pięknymi – powoduje, że to drugie nie jest już takie obce. „Oswajamy” się z tą wystawą, patrząc na modę, i możemy ją potem w całości lepiej zrozumieć i docenić. Wszystkie najlepsze muzea na świecie mają działy mody i odbywa się w nich coraz więcej wystaw, bo są one łatwe w odbiorze, a jednocześnie przekazują pewną historię. W końcu nie każdy interesuje się sztukami pięknymi, ale ubierać się musi.
KS: Wystawa o modzie w PRL-u odbyła się w Muzeum Narodowym w Krakowie, o projektantce Barbarze Hoff w Muzeum Miasta Gdyni. W Poznaniu mieści się z kolei Muzeum Historii Ubioru, a w Łodzi mamy oczywiście Centralne Muzeum Włókiennictwa. Poza Polską to jednak stolicę są znane z muzeów i wystaw modowych. Jak myślisz, dlaczego nie Warszawa?
AL: Ja myślę, że to jest trochę tak, i o tym mówiła również profesor Sieradzka, że muzea w przeszłości z pogardą traktowały temat mody. Bo przecież muzeum to miejsce na „wielką sztukę”... i w tym chyba tkwi problem. Natomiast mniejsze muzea i ośrodki kultury, z racji tego, że mają skromniejsze zbiory, chcą zrobić ciekawą wystawę, która będzie łatwo dostępna szerszej publiczności. Oprócz tego trudno mi podać konkretny powód tego, że Warszawa nie robi wystaw modowych. Nie wiem, co kieruje instytucjami, że nie do końca się o to postarały.
Chociaż z drugiej strony w Muzeum Warszawy jest stała ekspozycja, może mała, ale jest tam moda. Na wystawie o epoce Biedermeier w Muzeum Narodowym w Warszawie też było kilka eksponatów modowych. Myślę, że powoli, powoli to wkracza. Choć rzeczywiście nie było jeszcze wystawy w Warszawie, która była poświęcona w pełni tej tematyce. Moda jest zawsze gdzieś przy okazji.
KS: W związku z obecnie panująca pandemią koronawirusa instytucje kultury na całym świecie obmyślają nowe sposoby trafienia do publiczności. W jaki sposób sytuacja wpłynęła na to, co ty robisz? Czy planowane projekty trzeba było przesunąć lub zmienić?
AL: Otwarcie wystawy w Bydgoszczy z udziałem eksponatów z mojej kolekcji zaplanowane było na 22 czerwca, ale oczywiście zostało odwołane. Na razie nie mam informacji czy wystawa w ogóle dojdzie do skutku czy zostanie przesunięta. Decyzja jest związana – wiadomo – z budżetami. Aranżacja wystawy była omówiona, obiekty również wybrane, ale na razie nie wiem jakie będą dalsze jej losy. Sytuacja pandemii diametralnie wpłynęła na projekty publiczne. Do Galerii 32, czyli antykwariatu, który prowadzę na Krakowskim Przedmieściu, również z oczywistych przyczyn trudniej mi ściągnąć klientów.
KS: Na koniec spytam krótko: gdybyś nie miał żadnych ograniczeń finansowych, jaki eksponat modowy najchętniej dołączyłbyś do swojej kolekcji?
AL: Hmm... Trudno mi wybrać jedną rzecz, bardziej interesują mnie konkretni projektanci. Na pewno wspaniale byłoby mieć suknię „Delphos” od Fortuny. (suknia z około 1910 roku charakteryzująca się nawiązaniem do epoki antycznej; obecnie pożądany obiekt kolekcjonerski, w 2001 roku sprzedany za 10000 dolarów – przyp. red.). Teraz na przykład jestem bardzo zauroczony kolekcją Sandy Schreier prezentowaną w Muzeum Met w Nowym Jorku. Bardzo cenię kolekcje, które odzwierciedlają osobisty, często awangardowy gust właściciela. Hamish Bowles też jest tego przykładem. Jego kolekcja jest niezwykła, a wiele rzeczy to eksponaty wręcz nieosiągalne, ale inspiracja jak najbardziej jest. Także te moje „marzenia” stale się zmieniają!
/rozmawiała: Krystyna Spark/