Advertisement

Kopciuszek w brooklyńskim klubie ze striptizem – amerykański komediodramat „Anora” [RECENZJA]

12-12-2024
Kopciuszek w brooklyńskim klubie ze striptizem – amerykański komediodramat „Anora” [RECENZJA]
Sean Baker, współczesny poeta marginesów, po raz kolejny pochyla się nad motywem społecznej piramidy, przedstawiając niezwykle humanistyczny portret tych na jej „dole”. Opowiada o władzy, poczuciu godności, nadziejach, ubierając to w komediowy, do bólu prawdziwy kostium.

Amerykański sen

„Anora” w reżyserii Seana Bakera to nagrodzona Złotą Palmą w Cannes historia o granicach amerykańskiego snu na Brighton Beach, jednej z najbardziej wysuniętych na południe dzielnic Brooklynu, zamieszkanej głównie przez ludzi pochodzenia rosyjskiego. Tytułowa 23-letnia Anora (Mikey Madison) lub Ani, bo tak woli być nazywana, jest tancerką erotyczną w ekskluzywnym klubie ze striptizem. W pracy poznaje syna rosyjskiego oligarchy, 21-letniego Iwana „Wanie” Zacharowa (Mark Eidelstain), pasjonata imprez, gier wideo i wszelkich form roztrwaniania rodzinnego majątku.
To początek bajkowej relacji. On pojawia się niczym książe na białym koniu, wyciąga ją ze żmudnej codzienności, zapraszając w progi swojego zamku - luksusowej rezydencji rodziców. Są sobą oczarowani, Ani jego bogactem i żywiołowością, Wania jej zdolnościami w fachu. Ich spotkania są tranzakcyjne, ale obie strony czerpią z tego korzyści. Szklanego pantofelka nie ma, ale regularnie pojawia się podgrzewana przez Wanię szklana fajka wodna. Iwan przywiązuje się, więc postanawia zapłacić jej 15 tysięcy dolarów w zamian za zostanie jego tygodniową dziewczyną. W tym czasie lecą razem do Vegas, gdzie spontanicznie zawierają małżeństwo w małej kaplicy ślubnej. Świat fantazji zostaje zdominowany przez surową rzeczywistość, w momencie, gdy wieść trafia do rodziców świeżo upieczonego małżonka, którzy wysyłają na miejsce swoich ludzi.

Na krawędzi

„Anora” jest podzielona na akty, każdy z nich działa w ramach własnego gatunku, tempa, bijącego z ekranu nastroju. Baker z ogromnym wyczuciem skacze między tragedią i komedią, świadomie bawi się absurdem czy chaosem. Dialogi wypełnia charakterystyczny dla jego twórczości humorystyczny przekąs.
Humor jest konieczny w ludzkich historiach. To część naszego życia. Używamy humoru, by przetrwać, jak zaznacza reżyser.
Nie ocenia swoich bohaterów, całą energię wkłada w portretowanie ich przede wszystkim jako ludzi. Autentyczność rozlewa się na wiele obszarów filmu – czas płynie dokładnie tak jak powinien, w tle rozbrzmiewa muzyka, która koreluje z światem wewnętrznym postaci, a w odpowiednich momentach dominuje wymowna cisza.

Między kontynentami

Istotnym składnikiem wyjątkowości „Anory” jest fantastyczna amerykańsko-rosyjsko-ormańska obsada. Magnetyczna Mikey Madison, która do hollywoodzkiego świata została wprowadzona przez samego Quentina Tarantino w „Pewnego razu w Hollywood”, rzetelnie oddaje złożoność swojej postaci. Dba o każdy szczegół, w tym bezbłędnie opanowany, charakterystyczny brooklyński akcent. Jako Ani ukrywa się pod pancerzem nagości, jednocześnie jest świadoma swojej władzy. W środku jest jednak pełna nadziei i dziecięcej naiwności, że baśń, której jest częścią, nigdy się nie skończy.
Mark Eidelstain, okrzyknięty rosyjskim Timothée Chalamet, precyzyjnie oddaje beztroskość Iwana, wrzuconego do świata bez ograniczeń. Jest jak małe dziecko, które ma więcej pieniędzy, niż samych pomysłów, jak je wydać. Karren Karagulian, stały bywalec u Seana Bakera, czyli filmowy Toros, to postać nad wyraz zabawna, której towarzystwa dotrzymuje slapstickowy duet Igora, granego przez znanego rosyjskiego aktora Yuriya Borisova, i Garnicka, w którego wciela się Vache Tovsaman z Armenii.
Ten kolektywny występ oprawia marzycielski obraz, o który dba autor zdjęć Drew Daniels. Maluje Brighton Beach jako mikroświat pełen kontrastów - nocny klub to fluorescencyjne, intensywne barwy, dom Wani to czerwona, aksamitna pościel i ogromna, nowoczesna przestrzeń z oknami na „małych” ludzi, a przechadzce po molo towarzyszą pastelowe kolory zachodzącego słońca. Paleta niejako współgra z panującym nastrojem, kadry zależnie od intymności scen przybliżają się lub oddalają.
„Anora” głównie bawi, a pod koniec zadaje emocjonalny cios, wbijający w fotel. Przez jego lekką treść przepływa wiele refleksji na temat ludzkiej kondycji.Portretuje człowieka z humanitarną czułością, a my mamy wrażenie, że podglądamy, a nie oglądamy jego działania. Baker kolejny raz zwraca się ku realiom sex-branży (niektórzy zresztą twierdzą, że robi z prostytucją to, co Martin Scorsese z gangsterami). Mówi o tym co ważne, normalizuje to, co „nienormalne”, dostrzegając niedostrzegalne.
tekst: Nina Chakkour
FacebookInstagramTikTokX
Advertisement