Na twojej najnowszej płycie, „Noc”, pierwszy raz wszystkie teksty są zaśpiewane po polsku. To eksperyment czy trwała zmiana?
Trudno powiedzieć, bo nie planowałem, że „Noc” będzie po polsku. Tak samo nie wiem, czy kolejna płyta będzie. To się pewnie okaże, jak zacznę tworzyć coś nowego. Ale nie ukrywam, że spodobał mi się ten eksperyment, a poza tym odbiór albumu jest dobry.
„Noc” jest też mroczniejsza niż twoje poprzednie wydawnictwa. Może to właśnie kwestia języka? W warstwie muzycznej nie straciła na melodyjności.
Być może to kwestia brzmienia języka polskiego, choć teksty też nadają jej mroku.
W ostatnim utworze, „Wszystko”, śpiewasz, że to miasto płonie, a ty idziesz po wszystko. Brzmi nieco apokaliptycznie.
Rzeczywiście, ta płyta jest trochę apokaliptyczna. Tak postrzegam sytuację, w której znaleźliśmy się jako cywilizacja. Akurat ten konkretny fragment opisuje stan, który wszyscy dobrze znamy; kiedy w środku nocy czujesz, że musisz wyjść z domu i ogarnia cię nieprzemożna chęć zdobycia całego świata. Zwykle dzieje się to w weekendy, kiedy miasto właśnie płonie od świateł i nie wiesz, co to przyniesie.
„Noc” powstała w trakcie lockdownu?
A co robiłeś w trakcie lockdownu?
Z jednej strony był to bardzo twórczy czas, ponieważ mogłem skupić się na tworzeniu muzyki do „Balladyny”, sztuki w reżyserii Oskara Sadowskiego, ale nie obyło się bez marazmu. Były takie dwa tygodnie, kiedy czułem się zrezygnowany, choć do dzisiaj nie wiem, z czego to właściwie wynikało. Czy chodziło o brak kontaktu z ludźmi, czy stres związany ze zmianą wszystkich planów. Jednocześnie miałem okazję przemyśleć sporo spraw, przyjrzeć się samemu sobie i swojemu otoczeniu, więc finalnie był to dla mnie dobry czas pod względem rozwojowym.
Widzisz w swojej branży jakieś zmiany, trendy, które pojawiły się w wyniku lockdownu?
Obecna sytuacja jest tragiczna dla wielu osób i firm w branży koncertowej. Mam na myśli nie tylko artystów, ale też firmy nagłośnieniowe, oświetleniowe, transportowe. Wydaje mi się, że wszystko jest na razie jedną wielką niewiadomą. Każdy się przygląda, maca, stara się znaleźć sposób na dalsze działanie. Jednocześnie motywacja do poszukiwania nowych ścieżek jest osłabiona, ponieważ nikt nie wie, czy sytuacja zaraz znowu się nie zmieni. Może lepiej poczekać, aż stare i sprawdzone rozwiązania będą znów możliwe? Trudno powiedzieć. Mam wrażenie, że obecnie w branży panuje chaos.
Myślisz, że fakt, iż wszystko się zatrzymało, a ludzie wyciszyli, nie wpłynie na zmianę w odbiorze kultury?
Mam taką teorię, że lockdown był ewenementem w historii ludzkości. Pierwszy raz wszyscy na świecie przeżyli to samo w tym samym momencie. W dodatku byliśmy w stałym kontakcie, więc każdy mógł się dowiedzieć, co dzieje się po drugiej stronie globu. Wydaje mi się, że ta sytuacja nas zmieniła, utarła nam nosa i pozwoliła zweryfikować dotychczasowy tryb życia. Z drugiej strony nie wiem, na ile ta zmiana będzie trwała. Czy kiedy wszystko znów ruszy, nie wrócimy do starych nawyków i ciągłego biegu? Mimo wszystko myślę, że w zamknięciu ludzie dostrzegli, jak ważne jest dla nich życie kulturalne, festiwale, spotkania z ludźmi. Przypomnieliśmy sobie, że człowiek jest jednak zwierzęciem stadnym.
Opowiedz o warstwie wizualnej swojej twórczości. Artyści, z którymi współpracujesz, zwykle są w alternatywie. To klucz ich doboru?
Klucz doboru jest bardzo prosty – musi mi się podobać czyjaś praca. Gdy widzę coś, co mi się podoba, zaczynam interesować się autorem. Nieraz dopiero z czasem dowiaduję się, że to osoba uznana w środowisku lub po prostu funkcjonująca w branży od jakiegoś czasu. Na ludzi, z którymi pracuję, często natrafiam przypadkiem. Wszystko sprowadza się do wspólnego odczuwania i podobnego poczucia estetyki. Nagiego Gianni, autora zdjęcia, które widać na okładce „Nocy”, poznałem w Ujazdowskim, w którym odbywał rezydenturę. Na co dzień mieszka w Szwajcarii. Porozmawialiśmy, zobaczyłem jego inne prace, które bardzo mi się spodobały i stwierdziłem, że chciałbym, żeby zaprojektował moją okładkę. Okazało się zresztą, że znał wcześniej moją twórczość, co było bardzo miłe. Wytworzyła się między nami świetna energia. Po kilku dniach okładka była już gotowa.
No właśnie. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że na okładce jest grafika, choć tak naprawdę to zdjęcie w masce.
Nagi jest artystą performatywnym, ale tworzy też kostiumy do swoich spektakli, szczególną uwagę poświęcając maskom, za czym stoi dłuższa historia wynikająca z jego życia prywatnego. Gdy się spotkaliśmy, miał ze sobą mnóstwo różnych materiałów i tkanin, zaczął z nimi eksperymentować na mojej twarzy. Co więcej, okładka nie została poddana postprodukcji, jest wykonana w pełni analogowo. Nawet zielona linia biegnąca wzdłuż mojej twarzy to krawędź akwarium, które stało wtedy przede mną. Efekt jest nieprawdopodobny.
Zdecydowanie analog. W muzyce również uwielbiam instrumenty analogowe, ale jednocześnie doceniam łączenie różnych technik. Dzięki współczesnej technologii brzmienie analogowe można pociąć i połączyć na mnóstwo sposobów, które kiedyś nie były możliwe. Uważam, że łączenie epok, korzystanie z dobrodziejstw tego, co było i co jest, to najlepszy i najbardziej nowoczesny kierunek.
Wracając do masek – okładka „Nocy” nie jest pierwszą, na której masz maskę. Na poprzednich było podobnie.
Nigdy nie miałem ciśnienia na to, by się pokazywać. Zresztą wpadłem kiedyś na pomysł, żeby występować w masce. Na okładce swojej pierwszej EP-ki mam maskę, która miała zostać przerobiona na potrzeby koncertów – chcieliśmy, aby żarzyła się pod wpływem mojego głosu. Skompletowaliśmy nawet ekipę, która by ją przeprojektowała. Finalnie jednak porzuciłem ten koncept. Ta potrzeba, by się do końca nie odsłaniać, wciąż we mnie jest, ale już nie tak silna. Zacząłem się z tym oswajać, coraz częściej występuję w swoich teledyskach, czego kiedyś nie robiłem. Zauważyłem też, że to chyba jest ważne dla odbiorcy. Widząc mnie w klipie, mają dowód na to, że podpisuję się pod tym, co robię. A jeśli to rzeczywiście istotne dla słuchaczy, to chcę im to dać.
Stworzyłeś soundtrack do „Płynących wieżowców” Tomasza Wasilewskiego, a ostatnio także do wspomnianej „Balladyny” Oskara Sadowskiego. Co sądzisz o rodzimych reżyserach?
Przede wszystkim polski film staje się coraz lepszy. Powstaje coraz więcej jakościowych rzeczy, nawet mimo znacznie niższych budżetów niż zagranicą. Mamy na własnym podwórku mnóstwo uzdolnionych twórców, więc to nasze ciągłe oglądanie się na Zachód wydaje mi się niepotrzebne. Oczywiście, nie umniejszam temu, co powstaje poza Polską, ale także tutaj jest wiele rzeczy wartych docenienia. Chyba nie mam jednego typu reżysera, którego mógłbym określić jako ulubionego. Natomiast bardzo lubię pracę z filmem i chciałbym to robić.
Patrząc na swoje dokonania, miewasz czasem uczucie, że dzisiaj zrobiłbyś coś inaczej?
Wyleczyłem się z tego. Wychodzę z założenia, że muzyka jest zapisem chwili. Skoro kiedyś coś poczułem i zrobiłem w określony sposób, to widocznie uważałem to za słuszne. Przestałem bać się popełniania błędów, już nie wywieram na sobie presji. Gdybym za każdym razem zastanawiał się, czy to, co tworzę, będzie fajne za pięć lat, przestałbym się rozwijać. Poza tym muzyki nie robi się po to, by wszyscy ją chwalili. To jedna z metod na danie upustu własnym uczuciom i emocjom. W dodatku takie pretensje do samego siebie sprzed lat zwykle dotyczą spraw technicznych, a odbiorca słucha muzyki jak opowieści, nie zwraca uwagi na tego typu niuanse.
Zdradziłbyś nam jakiś sekret? Coś, czego jeszcze nie podałeś do publicznej wiadomości?
Niebawem premierę będzie miał mój kawałek z Sonarem… Docelowo powstanie z tego EP-ka z remiksami.
Na koniec poleciłbyś czytelnikom K MAG-a jakieś płyty, książki lub filmy?
Od jakiegoś czasu polecam wszystkim amerykański zespół Porches, zakochałem się w ich albumie „The House”, jest coś bezpretensjonalnego i bardzo emocjonalnego w tej muzyce. Zachwyciła mnie też płyta Angel Olsen „All Mirrors”. Niedawno obejrzałem bardzo piękny, choć równie smutny szwedzki miniserial „Nigdy nie ocieraj łez bez rękawiczek”. Z naszego podwórka polecam książkę „Duchy Jeremiego” Roberta Rienta. Płakałem jak bóbr. Kupiłem tę książkę babci na Gwiazdkę. Podobno też płakała.