Niepozorna Maria Peszek jednak nie tylko swoją znakomitą twórczością wystawiła sobie pomnik trwalszy niż ze spiżu, lecz także sama potrafi być twarda jak stal. Zamiast się wycofać, na kolejnych płytach dolewała oliwy do ognia. Z potoku wyzwisk i kalumni kierowanego w jej stronę uczyniła temat utworów, jak "Ludzie psy" czy "Ej, Maria". Poznajcie historię tej, "która nie płakała kiedy umarł papież" i nie jest dobrem narodowym, tylko "pod skórą drzazgą".
Jako piosenkarka zadebiutowała w 2005 r. płytą „Miastomania”, stworzoną we współpracy z Wojciechem Waglewskim i jego synem, producentem Emade. Przepełnione liryzmem i wielkomiejskim spleenem teksty koiły duszę i zachwyciły wszystkich wrażliwców. W utworach takich jak "Nie mam czasu na seks" czy "Pieprzę Cię miasto" widać było pierwsze symptomy późniejszych naczelnych tematów Peszek, jak otwarte mówienie o seksualności czy rebelianckie wobec otoczenia tyrady, jednak z żadnym skandalizowaniem nie mieliśmy tu do czynienia.
Oznaką tego, że Maria Peszek nie zamierza iść na kompromisy czy mieć jakieś zahamowania, był jej kolejny album, chyba najlepszy w dotychczasowym dorobku artystki, "Maria Awaria" z 2008 roku. Nikt tak pięknie jeszcze nie śpiewał o kobiecej seksualności w polskiej muzyce, jak Peszek na tej płycie. "Jestem misiem/kochać chce mi się", "dla własnej wygody/zapuszczam swe ogrody", "nie lubię żyć w mono, wybieram stereo" - w prostych, a zarazem odkrywczych metaforach artystka wyraziła to, co dotąd bywało w rodzimej popkulturze nienazwane lub unikane. Intymna, przepełniona zmysłowością płyta była wyzwalająca zarówno dla słuchaczy, jak i samej artystki. Peszek jako piosenkarka zyskała po tym albumie szerszą rozpoznawalność, co dało jej motywację do wytoczenia cięższych dział w przyszłości.
Następna płyta, "Jezus Maria Peszek" z 2012 roku, prowokacyjna była już w samym tytule. Artystka odchodzi tu od wsobnej opowieści o swoim ciele i erotyce na rzecz kwestii światopoglądowych. "Sorry Polsko" i "Pan nie jest moim pasterzem" stały się niemalże hymnami osób o liberalnym, ateistycznym światopoglądzie, a przy tym młynem na wodę wojującej z bezeceństwami prawicy. Po wersach „boli mnie Polska/wisi mi krzyż” nie mogło być jednak inaczej. Znów Peszek wyśpiewała głośno to, co wiele osób myślało, ale nie miało odwagi powiedzieć publicznie.
Przy okazji tej płyty pojawił się też głośna sprawa "depresji w Bangkoku". Peszek w wywiadzie dla "Polityki" opowiedziała o swoich stanach lękowych, wielotygodniowej depresji, napadach paniki, o tym, że czuła się jakby ktoś jej "wyjął wtyczkę z kontaktu". Przyznała, że "godzinami leżała pod prysznicem przekonana, że to się nigdy nie skończy". Czy wstrząsnęło to społeczeństwem? Nie. Zamiast zrozumienia, wokalistka spotkała się drwinami i obelgami. Na Facebooku powstała popularna grupa "Cierpię jak Maria Peszek w Bangkoku", a sformułowanie to na pewien czas wręcz weszło do języka codziennego. Dziś, z perspektywy czasu, aż trudno uwierzyć, że poważne problemy psychiczne cenionej artystki mogły spowodować taką reakcję.
Wojująca z polskim piekiełkiem Peszek w 2016 roku wydała płytę "Karabin". Jak sama ją przedstawiła, „to jedenaście piosenek o wolności, nienawiści i prawie do bycia innym. Jedenaście piosenek na niespokojne czasy. Radykalnie pacyfistyczne treści przewrotnie zestawione z tytułem”. Przy okazji wygłosiła swego rodzaju manifest na trudne czasy: „Pisząc te piosenki kilkanaście miesięcy temu nie zdawałam sobie sprawy, że rzeczywistość wyprzedzi to o czym śpiewam i nada tym słowom tak dramatyczny kontekst. Każdy artysta prędzej czy później mierzy się z tematem wolności, tolerancji, prawa do inności i nierozerwalnie wiążącej się z nimi nienawiści. Ale rzeczywistość jest zbyt brutalna a świat bezwzględny żeby iść na czołgi z kwiatami. Można za to pisać piosenki. O nienawiści przeciw nienawiści. Bo słowa mogą więcej niż naboje. Karabin to pacyfistyczna płyta wyrażona militarnymi środkami. Marzyłabym, żeby te piosenki dodawały siły w tych niespokojnych czasach. Żeby dzięki nim ludzie mniej się bali. Bo strach i wolność to wykluczające się słowa”. Na płycie znów mocno uderzała w Kościół: „można szczuć słowem/można szczuć modlitwą/można dzielić ludzi/ciąć krzyżem jak brzytwą”. Duże kontrowersje i kolejną lawinę kpin wywołał drugi singiel, "Modern Holocaust". Palenie tęczy na warszawskim placu Zbawiciela Peszek porównała do palenia Żydów w stodołach, za co najbardziej jej się oberwało, bo to analogia delikatnie mówiąc, odważna. Utwór traktuje przede wszystkim o "hejcie naszym powszednim", a część śpiewanych wersów to cytaty z wypowiedzi anonimowych osób na temat artystki: "Zniszczę cię zajebię i spuszczę w klozecie/ Śmierdzisz lesbą, Ty lewackie ścierwo/Masz coś z głową suko, dojdę cię na pewno". W obliczu takich słów nie dziwi, że Peszek sięgała po coraz bardziej radykalne środki.
Do czego ją doprowadzi ta walka z wiatrakami? Choć płyta "Karabin", nazbyt dosłowna, pozbawiona ciekawych metafor i gier słownych, które były cechą wyróżniająca wcześniejsze teksty artystki, była dla wielu fanów rozczarowaniem, z zainteresowaniem wyczekujemy kolejnych jej dzieł. Niepokorna jak mało kto, pokazuje że odwaga światopoglądowa to rzecz bezcenna. W odbiorze twórczości Peszek, należy pamiętać o znanym cytacie, przypisywanym Volterowi: "nie zgadzam się z tym co mówisz, ale oddam życie, abyś miał prawo to powiedzieć". Jeśli nie mielibyśmy w Polsce Marii Peszek, to trzeba by było ją wymyślić.
Żyjemy w epoce, w której każdy pod płaszczem anonimowości może wyrazić swoją opinię. Zachwytom i wyrazom wsparcia często towarzyszy jednak hejt – najczęściej bezsensowny i nieuzasadniony. Muzycy i artyści muszą pokornie znosić opinie tych, którzy bagatelizują ich ciężką pracę. Przykładem jak z dystansem podchodzić do tego zjawiska jest wideo, którego bohaterami jest producencki duet Flirtini. W zrealizowanej przez Ballantine's, pod hasłem True Music, akcji, marka kontynuuje wspieranie artystów, którzy są autentyczni i mają zdrowe podejście do rzeczywistości.