Bardzo nietypowe połączenia nauki i sztuki: fotografka zajmuje się wiedzą o grzybach, muzyk poddaje analizie ciała słuchaczy i inne
27-12-2018


Przeczytaj takze
/materiał pochodzi z K MAG 89 NERD ISSUE 2017, tekst: Aleksander Hudzik/
Najciekawiej jest zawsze na pograniczach – tam, gdzie łączą się rozmaite kultury lub, wydawałoby się, nieprzystające do siebie dziedziny nauki. Fotografka zajmuje się nauką o grzybach, architekt smakami dań, a muzyk ciałami słuchaczy. Dianę Lelonek, Wojtka Blecharza, Łukasza Kosa, Krzysztofa Pacewicza, Rafała Czajkowskiego i Normana Leto łączy nie tylko sztuka, ale również nauka.

1/6


1. Diana Lelonek
Fotografka, absolwentka wydziału Komunikacji Multimedialnej Uniwersytetu Artystycznego w Poznaniu, obecnie asystentka w VII Pracowni Fotografii Intermedialnej. Podstawą jej działań jest fotografia, którą łączy z innymi mediami. Interesuje się działaniami z pogranicza bioartu.
Jak odpowiadałaś na pytanie, co będziesz robić po studiach?
W czasie studiów to pytanie wywoływało we mnie lęk. Wciąż mam dreszcze, gdy je słyszę.
Jak w twojej pracy nauka łączy się z innymi dziedzinami?
W swoich pracach często odwołuję się do nauk przyrodniczych. Jednocześnie traktuję te nawiązania swobodnie, stosując formę badań naukowych jako nośnik wypowiedzi twórczej. Zdarza mi się zasięgać porad, konsultuję projekty ze specjalistami z innych dziedzin – przy „Center for the Living Things” są to botanicy, zaś podczas pracy nad projektem „Nowa archeologia: Liban i Płaszów” konsultowałam się z geologami. Wystawa przyjęła formę nawiązującą do muzeum archeologicznego/geologicznego. Obiekty, które znalazłam na terenie dawnego obozu pracy Kraków-Płaszów, to współczesne odpady; fragmenty komputerów, na przykład ładowarka MacBooka, płyty główne, ale też stara, PRL-owska encyklopedia PWN. Zestawiłam je z obiektami wypożyczonymi z muzeum geologicznego – skamielinami z okresu jury również odnalezionymi w tym miejscu. W ten sposób współczesne odpady zostały wpisane w porządek muzealny – jak gdyby same były skamielinami, pozostałościami po nieistniejącej już rzeczywistości. Lubię przekraczać granice pomiędzy sztuką a innymi dziedzinami. Pracuję nad rozbudową samej koncepcji instytutu badawczego jako formy pracy artystycznej – tak widzę rozwój „Center for the Living Things”. Mam nadzieję, że w przyszłości będzie miało ono swoją stałą siedzibę, ale póki co dysponuję własną przestrzenią na terenie Ogrodu Botanicznego w Poznaniu.
Nad czym teraz pracujesz?
Zaczęłam pracę nad publikacją, której premierę planuję na przyszły rok. Będzie ona rozwinięciem i uzupełnieniem projektu „Nowa archeologia: Liban i Płaszów”. Poza tym chcę się skupić na doktoracie; rozwinięciu koncepcji instytutu badawczego jako narzędzia w praktyce twórczej.
Jakie dzieło w ostatnim czasie najbardziej cię poruszyło?
Duże wrażenie zrobił na mnie Andrzej Leder i jego książka „Prześniona rewolucja”, którą czytałam w trakcie pracy nad wystawą na Miesiącu Fotografii w Krakowie. Bardzo dobra lektura, zwłaszcza w dobie rosnącego nacjonalizmu. Warto wspomnieć również o „Wiecznym życiu” wydawnictwa Czarne, autorstwa Bernda Heinricha. Facet analizuje rozkład zwierzęcych zwłok w przyrodzie, wiele lat spędził w lesie, prowadząc badania. Opisuje całą szajkę rozmaitych organizmów, poczynając od wilków i kruków, poprzez żuki gnojarze, kończąc na larwach much plujek i bakteriach. Świetna, filozoficzna książka, po której już nigdy żaden organizm z grupy destruentów nie wzbudzi obrzydzenia, a jedynie fascynację i wzruszenie. Uwielbiam ją.

2. Wojtek Blecharz
Kompozytor, twórca opery „Transcryptum” (2013) oraz spektaklu „Body Opera” wystawianego w warszawskim Teatrze Rozmaitości. Zajmuje się teorią dźwięku i jego oddziaływaniem na człowieka.
Jak odpowiadałeś na pytanie, co będziesz robić po studiach?
Od momentu rozpoczęcia studiów kompozytorskich (zarówno magisterskich, jak i doktoranckich) wiedziałem, że będę komponować muzykę. Właściwie od dziecka wiedziałem, że jak będę duży, to zostanę muzykiem…
Jak w twojej pracy nauka łączy się z innymi dziedzinami?
Momentem zwrotnym była dla mnie współpraca z profesorem Piotrem Winkielmanem na Uniwersytecie Kalifornijskim w San Diego, gdzie prowadziliśmy kurs o percepcji i poznaniu opowiedzianym przez pryzmat muzyki nowej. Piotr Winkielman jest specjalistą w zakresie ucieleśnionej percepcji, która dowodzi, że odbieramy i rozumiemy świat „całym ciałem”. Odnosi się to również do słuchania muzyki. Współpraca z naukowcem zainspirowała mnie do poświęcania większej uwagi zagadnieniu imersji w dźwięku i zwróceniu uwagi na fizyczny, podstawowy wymiar dźwięku, jakim jest wibracja.
Jak to się przejawia w twojej pracy?
Ostatni utwór, nad którym pracowałem, to trzecia opera-instalacja „Body-Opera” przeznaczona dla setki widzów. Odbiorcy kładą się na matach, każdy z nich ma do dyspozycji poduszkę, w której ukryty jest wibrujący głośnik (transducer). W ten sposób doświadczają muzyki w sposób wielowymiarowy; słyszą, a także czują dźwięk na własnej skórze. W finałowej scenie „Body-Opery” prosimy widzów, by włożyli do uszu stopery i zakryli oczy przepaską, co pozwala „słyszeć muzykę” przez skórę, kości, czaszkę. To coś jak powrót do czwartego miesiąca życia – będąc w łonie matki, zaczynamy słyszeć, ale ponieważ jesteśmy zawieszeni w płynie, to jest to rodzaj słyszenia trans-sensorycznego.
Nad czym teraz pracujesz?
Nad nowym utworem na perkusję solo i czterech odbiorców dla Jen Torrence z Oslo, nowym utworem na zespół kameralny dla Collegium Novum z Zurychu, kończę utwór „Music for invisible places” dla zespołu ICE z Nowego Jorku, zaczynam pisać czwartą operę dla teatru operowego w Darmstadt, zaś jesienią rozpoczynam rezydencję w Bejrucie.
Jakie dzieło w ostatnim czasie najbardziej cię poruszyło?
Wystawa „Limits of knowing” poświęcona zagadnieniu imersji w berlińskim Martin Gropius Bau, w tym enomenalna praca „TEZ” Chrisa Saltera oraz przepiękne instalacje duetu Eveliny Donitch i Dmitrego Gelfanda.

3. Łukasz Kos
Architekt. Od 2007 roku pracował jako architekt w renomowanym biurze Frank Gehry Partners w Los Angeles oraz Cannon Design w Szanghaju. W 2012 roku w Szanghaju założył pracownię Four O Nine, zaś trzy lata później nowy oddział w Warszawie. Projektuje między innymi lokale użytkowe łączące architekturę z kuchnią.
Jak odpowiadałeś na pytanie, co będziesz robić po studiach?
W 2005 roku, gdy kończyłem studia na wydziale architektury University of Toronto, wyobrażałem sobie, że za moment opuszczę Kanadę i wyjadę do Rotterdamu, by pracować w studiu Rema Koolhaasa. Byłem i wciąż jestem pod wielkim wrażeniem zarówno jego realizacji, jak i tekstów. Z czasem jednak wyszło inaczej. Zaraz po studiach zaproszono mnie do wykładania projektowania na uczelni, na co się zgodziłem, choć nigdy nie wyobrażałem sobie siebie jako akademika. Niemniej po roku zrozumiałem, że chcę budować, nie uczyć. Zacząłem więc pracę w biurze Franka Gehry’ego, a to, czego się u niego nauczyłem, wciąż ma na mnie ogromny wpływ.
Jak w twojej pracy nauka łączy się z innymi dziedzinami?
Ostatnio projektowałem kilka restauracji w Azji i Europie, co otworzyło mi oczy na sztukę kulinarną oraz jej związki z architekturą. Istnieje stereotyp, że architektura to inżynieria zmiksowana ze sztuką – ja mam wrażenie, że bliżej jej do sztuki kulinarnej. Obie praktyki posiadają bowiem pokrewne aspekty techniczne. Po prostu musisz stać się mistrzem, znać się na balansie i kompozycji składników. A na koniec twój produkt musi mieć dobry smak.
Jak to się przejawia w twoich pracach?
W najnowszych realizacjach, zwłaszcza ostatnio projektowanych restauracjach, staram się traktować przestrzeń jako kompozycję materiałów. Zawsze dbam też o balans pomiędzy tworzywami naturalnymi i tymi wytworzonymi przez człowieka, miękkimi i twardymi, ciemnymi i jasnymi. Dla Cafe 27 w Pekinie zaprojektowaliśmy wnętrze, które koresponduje z koncepcją jedzenia oferowanego w lokalu.
Nad czym teraz pracujesz?
Obecnie pracuję nad moim pierwszym projektem w Wielkiej Brytanii. Restauracją i miejscem na przestrzeń handlową dla klienta, który jest niezwykle przywiązany do jakości składników jedzenia. Importuje on między innymi ręcznie sadzoną zieloną herbatę spod Kyoto i kimchi od Kimchi Mamy z Korei Południowej. Jego obsesja na punkcie jakości to gwarancja, że zjemy u niego coś niepowtarzalnego. Tego samego oczekuje od architektury.
Co w ostatnim czasie najbardziej cię poruszyło?
Jeden z inwestorów zaprosił mnie niedawno do restauracji w Mayfair w Londynie. Próbowaliśmy jedzenia w kilku miejscach, także tych z gwiazdkami Michelina. The Dum Sym w Parku Chińskim rozłożyła mnie na łopatki. Przypomniało mi to cztery lata spędzone w Szanghaju oraz wszystko to, co tamtejsza kuchnia ma do zaoferowania.

4. Krzysztof Pacewicz
Filozof, kulturoznawca, doktorant na wydziale „Artes Liberales” Uniwersytetu Warszawskiego, publicysta „Res Publiki Nowej”, autor książki „Fluks. Wspólnota płynów ustrojowych”.
Jak odpowiadałeś na pytanie, co będziesz robić po studiach?
Gdy studiowałem architekturę na Politechnice Warszawskiej, wyobrażałem sobie, że po studiach zostanę architektem. Jednak po pierwszym semestrze rzuciłem ten kierunek i od tamtej pory nie wiem, co będę robił. Mam dwadzieścia osiem lat i wciąż studiuję, tyle że na studiach doktoranckich. Można więc powiedzieć, że rozpocząłem karierę naukową, ale wiadomo, że w Polsce „kariera naukowa” to oksymoron. Istnieje zatem możliwość, że tylko odwlekam moment decyzji. Zresztą niewiele jest dzisiaj zawodów takich jak architekt czy prawnik, a ludzie o rozległych zainteresowaniach coraz częściej pracują nad wieloma zupełnie różnymi projektami. Obecnie jestem trochę wykładowcą, trochę filozofem, trochę publicystą, a trochę aktywistą i sam się zastanawiam: czy koniecznie muszę wybrać jedną sferę?
Jak w twojej pracy nauka łączy się z innymi dziedzinami?
Gdyby Platon lub Kant żył w XXI wieku, na pewno czytałby więcej literatury naukowej niż książek o Lacanie. Jestem przekonany, że najciekawsze rzeczy dzieją się zawsze na styku różnych dyscyplin badawczych. Ostatnio filozofowie – zwłaszcza kobiety – coraz częściej sięgają po nauki ścisłe i technologiczne. Żyjemy w okresie najdynamiczniejszej w historii przemiany środowiska naturalnego oraz społecznego za sprawą rozwoju techniki; każda filozofia czy teoria społeczna, która aspiruje do bycia aktualną, musi się skupić właśnie na tym.
Jak to się przejawia w twojej pracy?
W wydanej ostatnio książce „Fluks. Wspólnota płynów ustrojowych” (PWN, 2017) starałem się pokazać, jak nowe badania biologiczne podważają pewniki stare jak świat. Na przykład to, że ludzie są suchymi, oddzielonymi od siebie niezależnymi indywiduami, dla których największe zagrożenie stanowi infekcja przez ciała obce. Już w punkcie wyjścia składamy się bowiem w dużej części z nieludzkich komórek bakteryjnych czy grzybowych, posiadamy w ciele również komórki ludzkie, ale niekoniecznie swoje, nieustanie wymieniamy się materiałem biologicznym między sobą i z otoczeniem – głównie za pośrednictwem płynów ustrojowych. Te wymiany nie są niebezpieczne, są wręcz absolutnie konieczne do przeżycia – układ trawienny, odpornościowy, a nawet nerwowy opiera się w dużej mierze na współpracy z setkami rozmaitych drobnoustrojów. Na przykład noworodek ma sterylny przewód pokarmowy, co powoduje, że nie jest w stanie prawie nic strawić; najpierw w jego jelitach musi zamieszkać wspólnota mikrobów. Dzisiejsza pandemia różnych chorób autoimmunologicznych (np. alergie, łuszczyca, białaczka, a nawet stwardnienie rozsiane) wynika z tego, że żyjemy w zbyt sterylnych warunkach, dążymy do pełnego wyizolowania się od środowiska, przez co nasze układy odpornościowe wariują z samotności. Coś podobnego dzieje się we współczesnej polityce – największa niechęć do imigrantów panuje w krajach, w których prawie ich nie ma, chociażby w Polsce. Jest to rodzaj politycznej choroby autoimmunologicznej. Nie zagrażają nam imigranci, tylko przesadzona i niepotrzebna rasistowska reakcja obronna przeciwko imigrantom, która zaraża nas lękiem, zatruwa nasze umysły i oddala od innych europejskich państw.
Nad czym teraz pracujesz?
Tłumaczę fragmenty książki „Fluks. Wspólnota płynów ustrojowych” na angielski, bowiem na semestr jesienny jadę do The New School for Social Research w Nowym Jorku jako „visiting scholar” i chciałbym, by ktokolwiek mnie tam zrozumiał. Zacząłem również pracę nad rozprawą doktorską o tytule „Współ-życie”. We „Fluksie” wiele tematów naukowych potraktowałem dość pobieżnie, w rozprawie zaś zgłębiam szczegóły najnowszych odkryć z zakresu nauk biologicznych, medycznych i biotechnologii, by dowiedzieć się, co z nich wynika w kontekście filozofii życia, filozofii ciała i filozofii polityki. Wychodzi na to, że potoczne rozumienie życia jako brutalnej walki o byt jest zarażone przestarzałą, agresywną filozofią polityczną rodem z XIX wieku, że dużo ważniejsza od konfrontacji jest w życiu kooperacja, współpraca. Jeśli poważnie zastanowimy się nad odkryciami współczesnych bionauk, to życie nie jest wojną wszystkich ze wszystkimi, ale przede wszystkim „współ-życiem”. Świat dojrzał do tego, by przewartościować pojęcie życia, przedstawić je w bardziej wspólnotowych kategoriach. Ba, świat potrzebuje wizji życia jako współ-życia, w przeciwnym razie wszyscy zginiemy w katastrofie klimatycznej, zanim nauczymy się zasiedlać inne planety.
Jakie dzieło w ostatnim czasie najbardziej cię poruszyło?
Czytam teraz „Junkware” Thierry’ego Bardiniego, biologiczno-humanistyczną książkę o tak zwanym „junk DNA”, czyli fragmentach DNA, które nie kodują białek (to ponad dziewięćdziesiąt procent genomu). To fajnie napisana książka łącząca namysł nad genetyką z namysłem nad kulturą. A poza tym siódmy sezon „Gry o tron”. Chyba nie muszę tłumaczyć dlaczego.

5. Norman Leto
Artysta i reżyser filmowy. Jego najnowszy film „Photon” zdobył nagrodę publiczności na tegorocznym festiwalu T-Mobile Nowe Horyzonty.
Jak odpowiadałeś na pytanie, co będziesz robić po studiach?
Po doświadczeniach ze szkoły na myśl o studiach w wyobraźni widziałem czarną otchłań – kolejne lata bycia zależnym od decydentów. To prawdopodobnie sprowokowało mnie do decyzji, które uniemożliwiłyby mi studia, nawet gdybym chciał. Zrezygnowałem z matury, co było ryzykowne, ale wymusiło na mnie wzięcie się w garść i praktyczne wykorzystanie zdolności samouczenia, a co za tym idzie – wejście w sztuki wizualne, wideo, obrazy i filmy.
Jak w twojej pracy nauka łączy się z innymi dziedzinami?
Przede wszystkim: nie jestem naukowcem. Nie lubię sztuki, której twórcy próbują bawić się w genetykę. Nie lubię bioartu. Wychodzę z założenia, że należy znać swoje miejsce i możliwości, chyba że artysta rzeczywiście doprowadzi do odkrycia nowego prawa fizycznego. Odpowiadając więc na pytanie – czerpię z metod stosowanych w nauce, ale do tworzenia sztuk wizualnych. Na przykład do zrobienia bryły życiorysu, czyli przestrzennej rzeźby będącej portretem danej osoby stworzonym na podstawie wszystkich możliwych policzalnych danych z jej życia. To nie dzieło naukowe, raczej rzeźbiarski portret ekspresjonistyczny. Pomysł wywodzi się z nauk o statystyce, zbieraniu i wizualizacji danych, ale efekt nie jest użyteczny dla naukowca. Jest za to użyteczny „wrażeniowo”, wizualizacja tych danych może poruszyć właściciela. A „Photon” to po prostu wizualizacja zjawisk w naszym organizmie znanych w środowisku biologów molekularnych od dawna. Jak dotąd nikt jednak nie pokazał tego należycie, zwłaszcza na dużym ekranie.
Nad czym teraz pracujesz?
Po „Photonie” zabrałem się za pisanie scenariusza do filmu o wojskowych pilotach przechwytujących, którzy nie zdążyli zapobiec tragedii z 11 września 2001 roku w Nowym Jorku. Brakuje mi filmu, który opowiada o 9/11 z perspektywy innej niż zwykle.
Jakie dzieło w ostatnim czasie najbardziej cię poruszyło?
Po raz drugi przeczytałem dwie grube cegły – „Łaskawe” Jonathana Littella, liczącą bodajże ponad dziewięćset stron, a zaraz później „Początek i upadek Trzeciej Rzeszy. Historia hitlerowskich Niemiec” Williama L. Shirera. Ta druga to książka-klasyk o genezie i przebiegu drugiej wojny światowej licząca tysiąc pięćset stron. Obie pozycje pozwoliły mi uporządkować i uzupełnić wiedzę, której brakowało mi po ukończeniu liceum. Z filmów zaś „Kieł” greckiego reżysera Yorgosa Lanthimosa. Nie przepadam za kinem o społecznej wymowie, ale ten zadziałał na mnie na wielu poziomach.

6. Rafał Czajkowski
Neurobiolog, czyli badacz naszego mózgu w Instytucie Biologii Doświadczalnej PAN. Przez trzy lata pracował w instytucie założonym przez Noblistów – małżeństwo Moserów.
Jak na studiach wyobrażałeś sobie swój zawód?
Moje wyobrażenia o pracy naukowca kształtowały się już w czasach liceum pod wpływem czasopism „Wiedza i życie” oraz „Świat nauki”. Jeszcze przed erą internetu były to jedyne okna na świat dostępne młodemu człowiekowi spoza Warszawy. Pisali do nich naukowcy tacy jak profesor Ewa Bartnik, Magdalena Fikus czy Jerzy Vetulani. Wielokrotnie zetknąłem się z nimi później podczas wykładów i sympozjów; ich wiedza i charyzma niezmiennie pozostały dla mnie inspiracją. Wiosną 1994 roku przyjechałem do Warszawy, by złożyć dokumenty na studia. W drodze do dziekanatu minąłem szary budynek z tablicą z napisem „Instytut Biologii Doświadczalnej im. Marcelego Nenckiego”. Nie miałem wówczas zbyt wielu możliwości, aby sprawdzić, co mieści się za bramą instytutu, ale prędko zaspokoiłem ciekawość. Już na drugim roku studiów dość dobrze orientowałem się, jak wygląda codzienna praca naukowca. Zacząłem praktyki w Instytucie Nenckiego, później spędziłem tam kolejne dziewięć lat – najpierw na studiach magisterskich, potem robiąc doktorat.
Jak nauka, którą się zajmujesz, może zmienić świat?
Mózg jest bez wątpienia najbardziej fascynującym z ludzkich organów. Mechanizm jego funkcjonowania, a mówiąc prościej – sposób, w jaki impulsy elektryczne zmieniają się w myśli – to jedna z kilku największych zagadek współczesnej nauki (bardziej skomplikowane jest chyba tylko pytanie o początek wszechświata). Nieraz wyjaśnienie tego fenomenu wydaje nam się już na wyciągnięcie ręki, ale jednak wciąż jesteśmy bardzo daleko od celu. Zrozumienie tajemnicy ludzkiej świadomości i stworzenie sztucznej inteligencji porównywalnej z ludzką to dalekosiężne cele neuronauki. Ich praktyczne zastosowanie ciągle jest domeną science fiction. Póki co chcielibyśmy zrozumieć, jak działają podstawowe mechanizmy tworzenia pamięci, jak formują się uzależnienia, jakie jest podłoże chorób psychicznych. To pozwoli nam we w miarę nieodległej przyszłości zapobiegać i leczyć przypadłości trapiące społeczeństwa.
Jak łączy się to z innymi dyscyplinami nauki i kultury?
Neurobiologia jest nauką na granicy biologii, fizyki, psychologii, medycyny, inżynierii, a nawet filozofii. Trudno w zwięzły sposób opisać te interakcje. Najlepiej chyba posłużyć się przykładem – w jednym z moich projektów wraz z fizykami optykami oraz inżynierami elektronikami projektujemy i wykonujemy implanty mające stymulować określone neurony w mózgu przy pomocy światła. Dzięki postępom w genetyce i współpracy z laboratorium biologii molekularnej jesteśmy w stanie uczynić wybrane neurony wrażliwymi na to światło. Manipulowanie aktywnością ściśle określonych komórek nerwowych zbliża nas do wyjaśnienia procesów regulacji podstawowych funkcji życiowych, takich jak głód czy pragnienie, a także emocji – strachu i agresji – ostatecznie zaś także bardziej skomplikowanych funkcji psychicznych i kognitywnych, na przykład pamięci epizodycznej, czyli możliwości generowania i przechowywania wspomnień autobiograficznych. Oczywiście tak precyzyjna regulacja i kontrola rodzi pewne obawy natury etycznej. W naszym przypadku projekty te mają na celu zrozumienie mechanizmów takich chorób jak zachowania kompulsywne, stres pourazowy, schizofrenia, padaczka czy choroba Alzheimera.
Nad czym teraz pracujesz?
Obecnie pracuję nad szeregiem projektów mających rzucić światło na proces funkcjonowania pamięci przestrzennej. Każdy człowiek nieco inaczej zapamiętuje świat wokół siebie, a do nawigacji może używać wielu strategii. System „obsługujący” ten rodzaj pamięci jest w pewnym sensie modułowy, a każda struktura odpowiedzialna za inny aspekt. Możemy więc orientować się w przestrzeni, zapamiętując liczne punkty orientacyjne albo wyszukując jeden i orientując się na niego. Nasz mózg stara się też zapamiętać kolejność zakrętów i przebytą odległość. Działając wspólnie, elementy te mają wpływ na naszą zdolność do zapamiętywania przestrzeni. Mnie interesuje niewielki fragment kory mózgowej, który wydaje się odpowiadać za zdolność do zapamiętywania sekwencji zmian kierunku w drodze do celu. Ciekawią mnie jego interakcje z pozostałymi modułami, a także proces „dojrzewania” tego typu pamięci. Wszyscy wiemy, że świeże wspomnienia odczuwamy nieco inaczej niż te sprzed tygodni, miesięcy, lat. Jakie są neurobiologiczne fundamenty tej zmiany? Oto kolejne z pytań, na które staram się znaleźć odpowiedź.
Czego ostatnio słuchasz, co oglądasz i czytasz?
Muszę przyznać, że od pewnego czasu znajduję się w dość mało wyszukanym podzbiorze konsumentów kultury masowej – jestem abonentem serwisu streamingowego. W ciągu ostatniego roku pochłonęliśmy z żoną sporo seriali, z których najbardziej wciągnął mnie „Narcos” oraz „Orange Is the New Black”. Z niecierpliwością czekam na kolejne sezony. Po „Narcos” obejrzałem liczne dokumenty na temat tego okresu w historii Kolumbii, przeczytałem też biografię Virginii Vallejo. Ostatnio w ogóle czytam sporo biografii (z ciekawszych wspomnę „Beksińskich” oraz „ADHD” z Tymonem Tymańskim), może ma to związek z upływającym czasem i chęcią porównania z osiągnięciami innych. Oczywiście uwielbiam oglądać produkcje, które w inteligentny sposób nawiązują do mojej profesji, absolutnym hitem ostatnich lat jest dla mnie kreskówka „W głowie się nie mieści”. Podobała mi się koncepcja „Marsjanina” – pewnie dlatego, że astronauta Mark był z wykształcenia biologiem. Zachwycił mnie jako biologa i behawiorystę zeszłoroczny laureat Oscara w kategorii filmów krótkometrażowych „Piper” Allana Barillaro ze studia Pixar. Kto jeszcze nie widział, niech poświęci pięć minut! Mój gust muzyczny też chyba nie jest zbyt wyszukany. Ostatnio odkrywam mało nowości. Podobają mi się młodzi polscy twórcy należący do nurtu electro pop – Kamp!, Brodka, Rebeka, Soniamiki, Xxanaxx, Pustki. Nie wkręciłem się w Taco Hemingwaya. Świetnie za to bawiłem się na koncercie Guns’n’Roses w Gdańsku – wraz z kilkudziesięcioma tysiącami czterdziestolatków.







