Przeprowadzone w ramachExistential climate-related security risk: A scenario approachbadania skupiają się na „fikcyjnym scenariuszu”, zakładającym, że rządy świata ignorują doniesienia naukowców na temat globalnego ocieplenia i kontynuują np. wydobywanie paliw kopalnianych. Czy więc mamy się w ogóle czego obawiać? Jak najbardziej, bo rzeczony scenariusz jest więcej niż prawdopodobny. Raport napisał niezależny think tank z Australii, Breakthrough National Centre for Climate Restoration. To kompleksowe studium przedstawia dość mroczną wizję przyszłości, która czeka ludzkość, jeśli nie zmniejszymy emisji gazów cieplarnianych do atmosfery, tym samym nie powstrzymując globalnego ocieplenia.
„Te badania nie wydają mi się nieprawdopodobne, nie ma w nich nic przesadzonego” – mówi Adam Sobel z nowojorskiego Columbia University, profesor fizyki i matematyki, który w swoich badaniach skupia się głównie na przemianach klimatycznych i atmosferycznych.
Co więc się wydarzy, jeśli nie uda nam się znacząco ograniczyć emisji gazów cieplarnianych? Do 2050 roku katastrofy naturalne dadzą się we znaki wszystkim mieszkańcom Ziemi – poczynając od fali upałów, pożarów i susz, aż po powodzie. Naukowcy szacują, że 55 proc. ludności świata żyć będzie na terenach narażonych na co najmniej 20 dni zabójczych upałów na rok. Chodzi o temperatury, które zupełnie uniemożliwiają życie na danym obszarze. Nie wydaje się to nieprawdopodobne – już w zeszłym roku fala rekordowych upałów zalała Australię, odnotowano temperatury sięgające 47 stopni Celsjusza.
Mieszkańcy Austarlii mogą sobie jednak w większości pozwolić na niwelowanie skutków upałów. Raport podkreśla, że ludzie zamieszkujący tereny Afryki Zachodniej, tropikalnej Ameryki Południowej, Bliskiego Wschodu i Południo-Wschodniej Azji najprawdopodobniej będą musieli być przesiedleni. Co więcej, za 30 lat poziom morza podniesie się aż o około 49 cm. Mieszkańcy największych miast świata, takich jak Mumbai, Dżakarta, Kanton, Hong Kong, Shanghai, Lagos, Bangkok i Manila również będą musieli być relokowani. Oba te czynniki najprawdopodobniej spowodują kryzys migracyjny o skali, jakiej do tej pory nie doświadczyliśmy.
Biorąc pod uwagę zapowiadane niedostatki żywności – której produkcja przez następne 30 lat może skurczyć się aż o jedną piątą z powodu anomalii pogodowych – oraz przyrost demograficzny szacowany na 10 miliardów, Jonathan Patz, dyrektor Global Health Institute na Uniwersytecie Wisconsin-Madison, przypomina:
„Zanim w 2011 roku rozpętała się syryjska wojna domowa, wielka susza spowodowała czterokrotnie podwyższony napływ ludności wiejskiej do miast, a co za tym idzie – zamieszki podyktowane brakiem dostępu do żywności”.
Mogłoby się wydawać, że jeszcze nie wszystko stracone: przecież mamy już opatentowaną technologię pozyskiwania odnawialnej energii. Właściwie moglibyśmy ograniczyć emisję gazów cieplarnianych już teraz.
Zeszłoroczny panel ONZ ustalił, że cały świat musi solidarnie pożegnać się z paliwami kopalnianymi – pomogłoby nam to utrzymać wzrost temperatury poniżej 1,5 stopnia Celsjusza. Eksperci apelują, że powinniśmy rozpocząć prace nad przejściem na zieloną energię już teraz i adaptować się przez następnych 20 lat.
Niestety, choć niektóre organizacje międzynarodowe starają się podejmować kroki prowadzące do chociaż częściowego odejścia od paliw kopalnianych, rządy poszczególnych krajów, w tym Polski, skutecznie się temu przeciwstawiają. Warto wspomnieć o tym, jak w czerwcu tego roku premier Morawiecki zablokował szczyt klimatyczny Unii Europejskiej, który miał na celu redukcję emisji gazów cieplarnianych netto do zera w 2050 roku – a wszystko dlatego, że „Polska pali węglem”.
Można by zapytać: co kieruje demokratycznie wybranymi władzami przy podejmowaniu decyzji niosących tak drastyczne konsekwencje? Rąbka tajemnicy uchylić może niedawna wypowiedź wiceministra Sławomira Mazurka na temat ekologii:
„Dominujący dziś publicznie nurt ekologii cierpi na coś, co nazwałbym błędem antropologicznym. W tej wizji przyroda jest ważniejsza od człowieka. Tymczasem w naszej cywilizacji, która wyrosła na fundamencie Biblii, to człowiek jest koroną stworzenia” – powiedział wiceminister środowiska Mazurek w wywiadzie dla Tygodnika Sieci.
W rankingu władzy, religijna ideologia zajmuje najwyraźniej wyższe miejsce, niż nasze przeżycie. Dlatego też rząd jest bardziej skłonny uwierzyć w zmyśloną „tęczową zarazę”, która zaleje kościoły i zdeprawuje dzieci, niż w potwierdzony badaniami kryzys ekologiczny. Krótkowzroczność? A może obliczona strategia propagandowa? Trudno przecież wystraszyć wyborców, że gender i LGBT czyhają na ich dziecko, jeśli ci już wiedzą, że ich potomek za kilkadziesiąt lat ugotuje się na rozgrzanej planecie.