Dla wielu dwudziestokilkulatków nowy dzień zaczyna się od przeglądania maili z odrzuceniem z prac, o które aplikowali – i których nawet już nie pamiętają. Poddanie się to niestety nie opcja, więc po małym załamaniu przychodzi pora na kolejną rundę skrupulatnego pisania listów motywacyjnych i rozsyłania CV. Alternatywnie, ci szczęśliwcy, którzy mają już pracę, spędzają dni, rozmyślając o wszystkich innych – lepszych, ciekawszych, bardziej do nich dopasowanych – miejscach zatrudnienia, w których woleliby się znaleźć. W końcu na LinkedInie wszyscy inni wydają się spełniać w prestiżowych firmach.
Nasze pragnienia wykraczają jednak daleko poza dobrze płatną pracę, zwłaszcza gdy online widzimy ludzi, którzy zarabiają na mówieniu do telefonu. Trudno nie poczuć ukłucia zazdrości, gdy ktoś w twoim wieku kupuje nowy dom w Los Angeles albo zostaje zasypany kolejną porcją paczek PR, pełnych kosmetyków i ubrań, o których możesz tylko marzyć. Każdego dnia obserwujemy wachlarz możliwości i materialnych dobroci, których sami pragniemy.
Problem tkwi w łatwej dostępności i pozornej „organiczności" tych treści, które sprawiają, że traktujemy internetowych twórców jako naszych znajomych. Zaczynamy porównywać się wtedy już nie tylko z naszymi bliskimi, ale także z wyidealizowanymi obcymi ludźmi z Internetu.
Badania pokazują, że porównanie społeczne na mediach społecznościowych – a szczególnie na LinkedIn – obniża samoocenę bardziej niż Instagram. Tam przynajmniej wiesz, że ktoś edytował zdjęcie w Facetune. Na LinkedIn przechwałki wyglądają jak fakty. „Director of Innovation" w jednoosobowej firmie. Post o tym, jak wypowiedzenie było „najlepszą rzeczą, jaka mogła się przytrafić". Performatywny profesjonalizm.
Fenomen ten jest dobrze udokumentowany. Metaanaliza z 2022 roku wykazała związek między FoMO a problematycznym korzystaniem z mediów społecznościowych, co bezpośrednio koreluje ze wzrostem objawów depresji i lęku. 57 procent przedstawicieli Gen Z i 54 procent millenialsów czuje presję, by być dostępnymi non-stop, a ich praca jest „powtarzalna i nudna". Paradoks: im więcej widzisz sukcesów innych, tym mniej wierzysz w swój.
Nie chodzi o to, że influencer z Los Angeles kupił dom – chodzi o to, że widzisz go codziennie. Algorytmy dostarczają ci treści, które generują engagement, a engagement rodzi się z dyskomfortu. Paczki PR, sponsored trips, „casual" fotki z Bali. To przestało być rzadkie, a stało się tłem.
Ponadto mamy dostęp do zbyt wielu źródeł inspiracji i przyjmujemy dziennie zbyt wiele informacji, które wcale nie sprawiają, że rozumiemy więcej. Wręcz przeciwnie – nasze głowy wypełniają się szumem wiadomości, za którymi czasem nawet nieświadomie staramy się nadążyć. Chcemy być bardziej inteligentni, ładniejsi, zdrowsi, lepsi, a w konsekwencji coraz częściej się gubimy.
Presja, żeby dorównać wszystkim dookoła, podczas gdy rozchwiana gospodarka sprawia, że nawet zakupy spożywcze przestają się opłacać, powoduje, że ciężko nam zejść na ziemię. Jak uspokoić w takim razie nasze zestresowane i niezaspokojone dusze?
Pierwszy krok to więc zrozumienie, że żadna ilość myślenia nie zmieni rezultatu. Sztuka odpuszczania zaczyna i kończy się na odpuszczaniu sobie samemu. Jeśli coś nie układa się po twojej myśli, to najwyraźniej nigdy nie należało do ciebie.
W tych czasach łatwo jest budować dla siebie zbyt wysokie standardy, przez co umykają nam największe przyjemności życia. Kluczem do bezstresowego życia nie jest więc przyspieszanie, „trzymanie ręki na pulsie" ani analizowanie każdego kolejnego kroku. Słowami perskiego poety Rumiego:
„Gdy zaczynasz iść, droga sama się pojawia”, nie poddawaj się, ale oddaj kontrolę naturze.
W filozofii to podejście nazywamy stoicyzmem, czyli akceptacją tego, co od nas niezależne i oddaniem się naturalnemu biegowi zdarzeń. Oczywiście, nadal jedyna droga wyjścia prowadzi przez to, co proponuje nam XXI wiek i nie jesteśmy w stanie z tym walczyć. W naszej kontroli pozostaje jednak to, jak reagujemy na otoczenie i niepowodzenia oraz jak wybieramy spokój tam, gdzie świat podpowiada chaos.