Advertisement

Porozmawiajmy o pieniądzach. Co jest luksusem i dlaczego tak trudno nam o nim mówić?

19-01-2022
Porozmawiajmy o pieniądzach. Co jest luksusem i dlaczego tak trudno nam o nim mówić?
Codziennie stykamy się z luksusem. Czy jest to porsche zaparkowane na ulicy, czy post na Instagramie, gdzie Cardi B pokazuje swoją kolekcję torebek Hermès Birkin. Nie uciekniemy od materialnego świata, dlatego powinniśmy nauczyć się o nim dyskutować. O luksusie dosłownym i „uduchowionym” rozmawiamy z osobami, które osiągnęły sukces na polu zawodowym – każda z nich jest dojrzała i spełniona, a o „bogactwie” i „pieniądzach” rozmawia z dystansem i bez skrępowania.

Przeczytaj takze

Materiał pochodzi z najnowszego numeru K MAG 107 Sukcesja 2021/22, tekst i foto: Milena Liebe.
Luksus (łac. „luxus”) to z definicji „zbytek, nadmiar, przepych”, najczęściej odnosi się do dóbr materialnych. Czym jest dla was „luksus”?
Dionizy Wincenty Płaczkowski: Zobaczyłem kiedyś na jakimś zdjęciu czy memie: „W dzisiejszym świecie luksusem jest życie offline”. Prawda jest taka, że nikt nie może sobie już na to pozwolić. Luksus to możliwość podejmowania życiowych decyzji w zgodzie ze sobą, rozwijanie swojego talentu i pasji bez przeszkód na przykład ekonomicznych.
Justyna Kosmala: Blisko mi do opinii Dionizego. Powiedziałabym, że luksusem jest wolność podejmowania decyzji. To działanie na swoich zasadach przy jednoczesnym stosowaniu się do reguł funkcjonujących w społeczeństwie. To wolność podejmowania drobnych codziennych decyzji – o której wstajesz, czy wolisz zajmować się tym, czy tamtym. Drugą definicję luksusu stanowi dla mnie czas. Uwielbiam być online, a decydowanie o tym, kiedy chcę być online, to teraz wielki luksus. Miarą zamożności są nie tylko pieniądze, ale również czas – co z tego, że zarabiasz, skoro nie masz chwili dla siebie i na wydawanie tych pieniędzy?
Flavia Borawska: Myślę, że ostatnie dwa lata pokazały, czym jest luksus. Branża gastronomiczna bardzo ucierpiała podczas pandemii, dało się to odczuć. Dziewięćdziesiąt procent moich kucharzy rozpoczęło pracę jako kurierzy czy w innych zawodach. Choć znam też ludzi, którzy mieli właśnie ten „luksus”, czyli czas i fundusze, żeby przetrwać kryzys. Zgadzam się z Justyną, że luksusem w dzisiejszym świecie jest czas. Czas jest najcenniejszy, bo go brakuje. Mówię z perspektywy gastronomii, bo tylko to znam; w kuchni walczymy o dwadzieścia pięć godzin dziennie, ponieważ zawsze jest ich za mało. Jestem niesamowicie rodzinną osobą, kocham spotykać się z rodzicami i rodzeństwem, dlatego czas jest dla mnie piekielnie ważny.
Jan Możdżyński: Dla mnie luksus to możliwość decydowania o swoim ciele oraz o tym, co, z kim i kiedy robimy. W tej luksusowej pozycji znajdują się hetero cis mężczyźni. Osoby nieheteronormatywne i kobiety od urodzenia są z tego luksusu odarte bądź próbuje się je go pozbawić. O luksus robienia tego, co się chce z własnym ciałem, i własne preferencje warto walczyć. Nie o luksus materialny. Są rzeczy błahe, typu markowe ciuchy, na które przepuszczam większość hajsu, ale mogę bez tego żyć. Natomiast gdyby ktoś mi zabrał możliwość decydowania o sobie, byłoby bardzo słabo.
Pamiętacie, kiedy po raz pierwszy spotkaliście się z materialnym bogactwem?
FB: To nie moje pierwsze wspomnienie, ale takie, które mocno we mnie uderzyło. Mieszkałam we Florencji, dopiero zaczynałam pracę, a moim mentorem był wtedy (i nadal jest) Fabio Picchi – najwybitniejszy kucharz w Toskanii, ale równocześnie bardzo kontrowersyjna postać. Fabio jest dużym, głośnym panem, który wygląda jak Święty Mikołaj i wyznaje swoje ściśle określone zasady. Nigdy nie zapomnę sceny, gdy pewnego wieczoru do jego restauracji zawitała bardzo zamożna para z Rosji. Mężczyzna dał do zrozumienia Fabio, że cena nie gra roli i ma zrobić dla nich to, co zechcą – spoza menu. Fabio podziękował, poprosił, żeby wyszli, zawołał taksówkę, opłacił ją i dał znać, żeby zawiozła ich do restauracji, w której ugotują im to, co chcą. Zrobił to bardzo uprzejmie i wiedziałam, że musiał mocno ugryźć się w język, żeby nie powiedzieć, co myśli. To, co uderzyło mnie w tej parze, to ich pewność, że posiadanie pieniędzy jest władzą, że mając środki, mogą absolutnie wszystko. Byłam w ciężkim szoku. To najbardziej materialna i najmniej stylowa wersja „zamożności”, z jaką zetknęłam się w życiu.
JK: Miałam dwadzieścia lat, pojechałam na rok do Stanów Zjednoczonych. Trafiłam pod San Francisco do bogatej rodziny w Oakland Hills, opiekowałam się ich dziećmi. Oakland Hills jest białe i bardzo bogate, a po piętnastu minutach jazdy autobusem wjeżdżasz do meksykańskiej dzielnicy jak z raperskiego teledysku. Wtedy pierwszy raz ujrzałam różnicę „klasową” – nie filmową i nie książkową, ale w codziennym życiu. Uderzyło mnie, że te dwa światy mogą być tak blisko siebie i funkcjonować. Miałam też grupkę znajomych studiujących na Berkeley, którzy również pokazali mi silną obecność bogactwa w Kalifornii i powiem, że to miłe uczucie. Dopiero po tym doświadczeniu przestawiłam sobie w głowie, że bogactwo nie musi krępować – jak często nam się wciska w polskiej kulturze – tylko może być wyluzowane i cool. W Stanach zauważyłam, że możesz cieszyć się tym, że masz kasę, i mówić o tym. To uczucie luzu towarzyszy mi do dziś.
DWP: Ja też duży kontrast między Polską a resztą świata dostrzegłem, kiedy w dzieciństwie odwiedziłem siostrę w Nowym Jorku. Wyjechała, mając dwadzieścia lat, byliśmy wtedy częścią poznańskiego środowiska tenisowego, chodziliśmy na coroczne turnieje. Wojtek Fibak, przyjaciel naszej rodziny, ściągał do Polski gwiazdy formatu Roberta de Niro czy Naomi Campbell. Wtedy to było niesamowite uczucie, znaleźć się blisko żywych legend znanych tylko z telewizji czy gazet. Siostra, mając trzy prace i studia na Hunter’s College, wynajmowała pokoik na Manhattanie, o czym zawsze marzyła. Podobało mi się to obcowanie z wielkim światem, tutaj Piąta Aleja, tam MoMa czy Guggenheim, Metropolitan Opera, Central Park; miejsca, które znałem z filmów. Znajomi siostry z Polonii amerykańskiej zabierali nas limuzynami na US Open, walki Gołoty – to był dla mnie nierealny świat, niesamowicie kontrastujący z Poznaniem lat dziewięćdziesiątych. Widywałem na ulicy wielkich aktorów żyjących jak „normalni ludzie”, na przykład Ala Pacino, który jeździ metrem, choć zarabia miliony za jedną rolę w filmie.
JM: Ja dopiero w tym roku, kiedy w marcu był duży boom na moje prace i jeden kolekcjoner upatrzył sobie obraz, którego nie chciałem sprzedać. Przyszedł do mojej pracowni, żeby negocjować, zaoferował bardzo dużo. Odmówiłem i to właśnie był dla mnie luksus. To, że stać mnie, by powiedzieć „nie”. Luksusem było też patrzenie na osobę, dla której pieniądze nie grają roli, oraz fakt, że posiadam rzeczy bezcenne, których za nic nie chcę sprzedać.
Kasa i przepych nie robią na was wrażenia?
FB: Na mnie nie, mimo że od urodzenia znajdowałam się w uprzywilejowanej sytuacji – w połowie wychowywałam się w przepięknych posiadłościach rodziny mojej mamy we Florencji. Co za tym idzie – bardzo często ludzie myśleli, że skoro mamy w rodzinie posiadłości liczące ponad osiemset lat, to szastamy hajsem. Nikt nie zdawał sobie sprawy, że tej kasy nigdy nie było i każdego dnia walczymy, żeby utrzymać te budynki. Naszym rodzinnym obowiązkiem jest utrzymanie tej tradycji. Innym takie życie oraz fakt, że Jacopo Pontormo malował kaplicę w naszym domu, mogą imponować, natomiast dla mojej rodziny to przywilej, ale również ciężar historii. Tym, co na mnie od zawsze robiło wrażenie, jest właśnie historia, nie pieniądze. Nigdy nam niczego nie brakowało, ale nasi rodzice pracowali non stop. Największym luksusem było dla nas spędzanie czasu razem. Moi rodzice mocno pilnowali, żebyśmy nie wpadli w fascynację pieniędzmi i bogactwem.
DWP: Pieniądze dają ogromne możliwości i przestrzeń, by realizować siebie, podejmować ryzyko na potrzeby pasji. Pieniądze, które dają nam tę wolność, są ważne od początku edukacji. Gdy pojawiają się dzieci, chcemy wysłać je do najlepszych szkół, z tymi szkołami wiąże się środowisko – to wszystko kształtuje nowe pokolenie. Ja trafiłem do państwowej szkoły chóralnej; zdawało do niej kilkuset chłopców, a byłem jednym z dwudziestu pięciu, którzy się dostali. Dzięki temu koncertowałem, podróżowałem po całym świecie i wszedłem w bardzo ciekawe środowisko, lecz nie z powodu pieniędzy, mimo że muzyka operowa i poważna jest przecież kojarzona ze snobizmem. Obcowanie z tą formą sztuki i wykonywanie jej pozwoliło mi uczestniczyć w licznych uroczystych kolacjach z niesamowicie inspirującymi ludźmi. To wyrafinowane towarzystwo ukształtowało moją wrażliwość estetyczną i nauczyło szacunku do tradycji inteligenckich, dlatego od zawsze wrażenie robiły na mnie piękne wnętrza z obrazami i regałami pełnymi książek czy po prostu dobre restauracje.
FB: Warto się zastanowić, co dla większości w tych czasach znaczy luksus. Mam wrażenie, że dla wielu osób to po prostu torebka Louis Vuitton, Ferrari i ociekanie kasą.
JK: A dla mnie to właśnie nie jest luksus. Często z tą kasą wiąże się ciężka praca, czyli mniej czasu poświęconego rodzinie. Dla mnie to zbyt duże poświęcenie, gonitwa za czymś pustym. Czuję, że ten „romantyczny” luksus to dzisiaj fakt, że masz różne dobra, jak wspomniana torebka i wyjazd na Bahamy, a ponadto spełniasz swoje marzenia, ale bez napinki. Z elegancją umiesz z tego korzystać, nie przygniata cię ten luksus. Pochodzę z kraju i rodziny, która nie wychowała się w takim klimacie, dlatego gdy ktoś umie żyć w luksusie i się z nim nie obnosi, a wręcz dzieli, i do tego ma w sobie sporą dozę odpowiedzialności społecznej, to właśnie mi imponuje.
DWP: Ludzie w bardzo różny sposób wydają pieniądze. Bywam w mieszkaniach, których właściciele chwalą się, że wydali pięćset tysięcy złotych na samą kuchnię. A ja się zastanawiam: skoro dysponuje takimi środkami, dlaczego w tym mieszkaniu nie ma ani jednego dzieła sztuki? Można zrobić kuchnię za sto tysięcy, a za pozostałe czterysta tysięcy kupić obraz Winiarskiego. W kontekście luksusu i snobizmu taki dom zajmowałby już inny poziom. Obecnie za sprawą mediów społecznościowych żyjemy bardzo blisko celebrytów – hollywoodzkich nieosiągalnych gwiazd zarabiających duże pieniądze i nie tylko. Na Instagramie obserwujemy życie miliarderów, ich synów, dziewczyn. To pokazuje spory kontrast. Młode pokolenie, które dojrzewa ze światem social mediów, żyje w przekonaniu, że „trzeba” mieć pieniądze na najnowszego iPhone’a i markową torebkę. Nie wiem, czy to zmierza w dobrym kierunku.
JM: Na mnie wrażenie robi ogrom źle dystrybuowanych pieniędzy, na przykład przez nasze państwo. Pieniądze są ładowane w absurdalne działania – trzy miliardy złotych za mur na granicy z Białorusią? Jak mam nadmiar pieniędzy, dzielę się i wspieram instytucje walczące o wartości dla mnie ważne, które nazywam luksusem. Czyjeś bogactwo robi na mnie wrażenie, gdy dana osoba w mojej opinii dobrze z niego korzysta, na przykład zakłada fundację charytatywną. Jest wielu kolekcjonerów z misją, którzy zaczynają zajmować się filantropijną działalnością. To mi się podoba.
Czy można uczestniczyć w luksusowym życiu, nie mając środków?
DWP: Ludziom się wydaje, że świat opery jest niedostępny, ale to nieprawda. Wszystkie opery mają teraz tańsze wejściówki. Do La Scali w Mediolanie można ustawić się w bardzo długiej kolejce i zdobyć wejściówkę za jedenaście euro, zamiast bilet za czterysta euro. Na każdy spektakl, nawet największej gwiazdy, jak Anna Netrebko czy Jonas Kaufmann. Wiadomo, że trzeba mieć środki, żeby tam się dostać, ale można lecieć Wizz Airem nawet za trzydzieści złotych, a nocleg znaleźć na Airbnb czy u znajomych. Opera jest ciekawym przykładem: kojarzy się ze snobizmem i lożami, ale gdy spojrzy się na społeczność w Internecie związaną z tym światem, to serce dzisiejszej opery stanowią maniacy śledzący nagrania głównie na YouTubie i sumiennie komentujący każdą frazę produkcji wokalnej. Sporo teatrów operowych robi darmowe live-streamingi. Digitalizacja kultury powoli łączy cały świat i wyrównuje szanse w dostępie do kultury wyższej. Niemniej jest to forma sztuki, z którą należy obcować na żywo, żeby czerpać z niej pełną przyjemność w sieci.
JK: Charlotte miała być właśnie takim luksusem na co dzień. Wypicie kawy w naszej bańce to niby nic szczególnego, choć nie do końca. Luksusem nie jest kupienie kawy ani miejsce, tylko lifestyle – to, że możesz robić, co chcesz i o której chcesz, że nie musisz siedzieć w pracy od ósmej do szesnastej. Zależało mi, aby ceny w Charlotte były przystępne. To taki luksus w krzywym zwierciadle. Uważam za demokratyczne, że dzięki niskim cenom więcej z nas może pozwolić sobie na „małe” luksusy.
JM: To jest też powiązane z mediami społecznościowymi i kreowaniem wizerunku. Pojawienie się w modnym miejscu, żeby wypić kawę i wrzucić zdjęcie na Instagram, jest pewnego rodzaju maską, która nosi znamiona luksusu.
JK: Tak było zawsze, chociażby w XVIII- czy XIX-wiecznej Francji. Chopin nie był bogaty, a bywał na salonach. Dzisiaj mamy szczęście, bo klasa średnia puchnie i coraz więcej osób ma dostęp do luksusu. Kiedyś byli ludzie bardzo biedni i bardzo bogata arystokracja, w tym osoby z parciem do bywania na salonach. Dzisiaj wkręcenie się na salony w Paryżu wiąże się z wypożyczeniem drogiego samochodu i założeniem markowych ciuchów. To to samo, co kiedyś, ale teraz wydaje się prostsze.
FB: Uważam, że jest „salon” i „salon”. Są też „salony” mniej dostępne, dla „wyższych” sfer, gdzie naprawdę trudno się dostać. We Florencji, Londynie czy Lizbonie wciąż funkcjonują gentleman’s clubs. Teraz łatwiej dogonić celebrytów Balenciagą czy porsche niż dołączyć do takiego klubu w Londynie. Wiele tych miejsc polega tylko na wstępie ze względu na pochodzenie, ogromna część arystokracji tak naprawdę nie ma pieniędzy, jest obarczona ciężką historią. To świat, który nie jest do końca kolorowy. W Stanach żyje mnóstwo starych rodzin niebędących arystokracją. Bardzo często Amerykanki w XVIII i XIX wieku były wydawane za Europejczyków, żeby „wpłynęło” trochę arystokratycznej krwi. Nawet jeśli jest czas i moda na to, by najbogatsi uczestniczyli w „zwyczajnym” życiu, to raczej nowy snobizm aniżeli demokracja.
Tematy związane z luksusem i zamożnością w Polsce nadal bardzo nas uwierają, więc na koniec zadam niewygodne pytanie: jaka jest najbardziej absurdalna rzecz, na którą wydaliście dużo pieniędzy?
FB: Znajoma zaprowadziła mnie do outletu z markowymi ciuchami na warszawskim Mokotowie. Żeby była jasność – wszystko, co zarabiam, od najmłodszych lat wydaję na jedzenie. Moja siostra kupowała buty, podczas gdy ja wolałam kanapkę z prosciutto. Od trzydziestu dwóch lat najwięcej pieniędzy wydaję na jedzenie. Ale akurat wtedy chciałam kupić sobie coś ładnego za pieniądze, które zarobiłam jako kelnerka. Znalazłam torebkę Yves Saint Laurent, taką najtańszą, prostą wersję… Wydałam absurdalną sumę pieniędzy na tę jedną torebusię, którą potem znalazłam w domu moich rodziców rzuconą w kąt szafy. Spojrzałam na nią i pomyślałam: „To jest przecież tyle whisky, wina, salumi i serów, które mogłam kupić i być bardzo szczęśliwą osobą…”.
JK: Mam trzy siostry i jestem dość rozsądna [śmiech]. Zostałam wychowana z hejtem na tak zwaną „próżność”. Kupuję rzeczy, ale muszę walczyć ze sobą, żeby się przełamać i sobie na to pozwolić. Chciałabym wychowywać moje córki w duchu, że w porządku jest dbać o siebie. Od czternastego roku życia, kiedy zaczęłam wyjeżdżać i zarabiać pieniądze, staram się je wydawać na przyjemności – głównie na ciuchy, a ostatnio coraz więcej na dizajn. Ładna lampa czy fotel są dla mnie jak droga sukienka. Nie czuję, że kiedykolwiek zmarnowałam na coś kasę. To proces psychologiczny: skoro masz potrzebę, ważne, żeby się w nią wsłuchać i spróbować. W życiu trzeba czasem robić błędy, żeby było fajniej.
DWP: Wiedząc, że odwiedzę siostrę w Stanach, odkładałem kasę, którą zarabiałem na śpiewie w chórze. Byłem solistą, więc tych pieniędzy mogłem zarobić trochę więcej niż standardowy chórzysta, ale też ciężko na to pracowałem. Co miesiąc biegałem do Empiku po nowy, importowany magazyn „The Source” i miałem świadomość, że jak przylecę do Nowego Jorku, wszystko wydam na hip-hopowe ciuchy. Zabawny kontrast: wykonywałem barok i klasycyzm, a byłem maniakiem hip-hopu. Znałem na pamięć wszystkie płyty Notoriousa B.I.G, Tupaca, JAY-Z czy Wu-Tang Clan, ubierałem się w Fubu, Karl Kani, Mecca i Ecko – marki, które mało kto w Polsce znał. U nas królowały firmy Lenar i Lurys, mieszały się subkultury hip-hopu i skateboardingu. Po powrocie do Polski, gdy stałem w kolejce po nową część „Harry’ego Pottera” ubrany jak prawdziwy raper (czerwony fullcap New Era, pod tym czerwona chusta, baseballowa rozpinana koszula; czerwony total look), mijający mnie ludzie myśleli, że jestem jakimś MC z Ameryki [śmiech]. Dziś wolę zaszaleć zestawem Lego Star Wars niż ciuchem z Vitkaca. Dla czystej przyjemności lubię wydawać pieniądze na kolekcjonerskie retro-zabawki i retro-gaming. Pracowałem od najmłodszych lat, szybko dorosłem, a w ten sposób komunikuję się ze swoim wewnętrznym dzieckiem. Gdy jednak pojawia się okazja, nie żal mi pieniędzy na inwestowanie w sztukę. W ostatnich latach zbudowałem sporą kolekcję prac na papierze artystów takich jak Ziemski, Tarasin, Dobkowski, Lebenstein czy płótna Szlagi.
JM: Kupuję przedmioty typu ciuchy, meble, figurki do Warhammera, ale nie uważam tego za marnowanie pieniędzy. Jedna rzecz była totalnym niewypałem: zrobiłem audiofilski research i kupiłem słuchawki marki Grado… No i się zepsuły. Oddałem je na gwarancję, ale drugie też się zepsuły, trzecie też. Nie miałem siły oddawać ich po raz kolejny i czekać następne pół roku. Teraz przedmiot, który jest mega dużo wart, leży niedziałający i bezużyteczny. To poczucie bezsilności w walce z machiną gwarancji zniechęciło mnie do kupowania elektroniki.
Flavia Borawska – szefowa kuchni, wyróżniona tytułem „Kobieta Szef 2020” przez prestiżowy przewodnik Gault&Millau. Szkoliła się w znanej francuskiej szkole gastronomicznej Le Cordon Bleu, a doświadczenie zdobywała w takich miejscach jak Restauracja Noma w Kopenhadze, Cibreo we Florencji, The Clove Club i Brunswick House w Londynie. Współautorka książki „Tutto Bene, włoska kuchnia Flavii”.
Justyna Kosmala – współwłaścicielka sieci kawiarni-piekarni Charlotte. Chleb i wino (czterech w Warszawie, w Krakowie oraz we Wrocławiu). Jest także współwłaścicielką baru Wozownia w Warszawie. To jedne z najbardziej rozpoznawalnych miejsc w wymienionych miastach. Kreatorka i realizatorka dawnego baru i bazaru w starej Hali Koszyki. Ukończyła nauki polityczne, przez kilka lat pracowała w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Mama trójki dzieci.
Jan Możdżyński – malarz, który w swojej twórczości porusza tematy związane z tożsamością płciową, płcią kulturową i stygmatyzacją związaną z preferencjami seksualnymi. Działa jako aktywny uczestnik społeczności BDSM, widzi wiele związków między feminizmem a prawami mniejszości seksualnych i stara się je uwidaczniać. W swoich pracach ukazuje sytuacje związane z odgrywaniem ról, dezintegruje to, co tradycyjnie rozumiane jest jako męskie i kobiece. Uprawia boks i prowadzi zajęcia bokserskie dla znajomych. Mieszka i pracuje w Warszawie.
Dionizy Wincenty Płaczkowski – śpiewak operowy, tenor. W 2019 roku zadebiutował główną rolą tenorową w „Hrabinie” Moniuszki w reżyserii Krystyny Jandy, w tym samym roku wystąpił u boku światowej sławy gwiazd opery Roberto Alagni i Aleksandry Kurzak. W styczniu 2021 roku wygrał konkurs operowy „Bitwa tenorów na Róże” w TVP Kultura. Od prawie dziesięciu lat związany z marką Biżuteria YES, obecnie jako Ambasador Marki doradza w zakresie PR-u i marketingu. Wspólnik i Chief Brand Officer w HerImpact.co, platformie numer 1 wspierającej kobiety na rynku pracy w Polsce. Prywatnie kolekcjoner sztuki oraz retro-zabawek i retro-gamingu.
FacebookInstagramTikTokX
Advertisement