Advertisement

„Prowadziłem dziennik snów, eksperymentowałem z psychodelikami, poddałem się hipnozie” – o płycie „Karaoke Moon” rozmawiamy z Maartenem Devolderem z Warhaus

Autor: Agnieszka Sielańczyk
25-11-2024
„Prowadziłem dziennik snów, eksperymentowałem z psychodelikami, poddałem się hipnozie” – o płycie „Karaoke Moon” rozmawiamy z Maartenem Devolderem z Warhaus
Artyści z Belgii, kraju rzadko kojarzonego z globalnymi gwiazdami muzyki, osiągają w Polsce ogromną popularność. Każdy ich koncert tutaj gromadzi tłumy, a kolejne płyty sprzedają się znakomicie. Co łączy Belga z polską publicznością? Pytamy przy okazji wydania najnowszego albumu – „Karaoke Moon”.
Muzyka Warhaus ma coś, co wyjątkowo rezonuje z polską publicznością. Macie tu mnóstwo oddanych fanów.
To prawda, że granie tutaj, w Polsce, jest niesamowicie satysfakcjonujące. Już podczas pierwszego koncertu z Balthazarem, w małym klubie, byliśmy zdumieni reakcją ludzi. „Wow, co to jest?” – tłumy ludzi chciały z nami porozmawiać po koncercie, zrobić zdjęcie. Emocje publiczności były czymś, czego zupełnie się nie spodziewaliśmy.
Jesteśmy wychowani na literaturze romantycznej, Twoje piosenki często nawiązują do miłości. Może to jest wspólny mianownik?
Słowiańska dusza jest ciekawa. Z jednej strony jesteście twardzi, jakby nic was nie ruszało, z drugiej strony, kiedy coś naprawdę z wami rezonuje, wybucha prawdziwy ogień. Ja sam jestem romantykiem, ale moje podejście do miłości jest mocno dramatyczne. W życiu prywatnym jestem raczej powściągliwy, w muzyce – bardzo ekspresyjny. Może mam polskie korzenie, o których nie powiedziała mi mama? /śmiech/
Złamane serce napędza sztukę. To już jednak za Tobą. Jakie emocje zbudowały nową płytę?
Byłem w dobrym miejscu w swoim życiu, a to pozwoliło mi eksplorować ciemniejsze zakamarki mojej podświadomości. Przez rok prowadziłem dziennik snów, eksperymentowałem z psychodelikami, jak ayahuasca, poddałem się nawet hipnozie, żeby dotrzeć do jakiegoś umownego centrum twórczego w mojej głowie. Na przykład tytuł, „Karaoke Moon”, pojawił się podczas jednej z sesji hipnozy.
Brzmi jak głęboka podróż twórcza.
Dokładnie tak było. Improwizowałem melodie na klawiaturze pod wpływem hipnozy, co wpłynęło na kompozycję kilku piosenek. Album jest pełen elementów podświadomych – rzeczy, które pojawiły się naturalnie, bez planowania. Wierzę, że takie piosenki są najciekawsze.
Nawiązując do poszukiwań – kilka piosenek na płycie ma klimat tych Nicka Cave’a. Choćby „Zero One Code” z charakterystycznym dźwiękiem dzwonu czy pierwszy singiel z płyty – „Where The Names Are Real”. To zamierzone?
Nie bezpośrednio. Jestem wielkim fanem Cave'a, a jego mroczna energia być może rezonuje w mojej twórczości, ale to nie jest celowe. Pozwalam raczej, by wszystko płynęło naturalnie, zgodnie z tym, co w danym momencie czuję.
Czy miejsce, w którym powstał album, miało jakieś znaczenie?
Nie w sensie geograficznym. Tym razem podróż była bardziej wewnętrzna. „Karaoke Moon” to wynik dziewięciomiesięcznej pracy z producentem Jasperem Maekelbergiem w niewielkim studiu na strychu starego budynku w Brugii. To album pełen kontrastów – od autoironicznych tekstów o współczesnej męskości po głębokie introspekcje. Zainspirowały mnie m.in. wspomniane podróże duchowe, sny, a także literatura, w tym Hermanna Hessego.
Wspomniałeś o literaturze Hessego. Jak wpłynęła na Ciebie?
Książka „Narcyz i Złotousty” uświadomiła mi, że w każdym z nas jest jakaś naturalna dwoistość – z jednej strony dyscyplina, a z drugiej potrzeba wolności i artystycznego wyrazu. Narcyz reprezentuje świat duchowości, uważa, że równowagę wewnętrzną można osiągnąć tylko w klasztorze, Złotousty podczas wędrówki po świecie doświadczył wiele smutków i radości, a natchnieniem dla jego twórczości były przygody miłosne. Ta równowaga jest obecna w moim życiu i twórczości. Staram się to pokazać w muzyce.
Sam Hesse był raczej mało przyjaznym typem. Podobno z żoną porozumiewał się za pomocą karteczek.
Nie wiedziałem, ale to w sumie interesujące. Brzmi jak zaburzenia ze spektrum autyzmu, sam momentami tak się czuję. Wracając do płyty – cały utwór „Jacky N” powstał podczas sesji hipnotycznych. Zabrałem klawisze do hipnoterapeuty, improwizowałem w trakcie snu i tak narodziła się melodia. Eksperymentowanie było kluczowe w tym projekcie.
Czujesz, że ten album znacząco różni się od poprzednich?
Zdecydowanie. To najbardziej liryczna i introspektywna płyta, jaką nagrałem. Tym razem zamiast podróży w konkretne miejsce, odbyłem podróż w głąb siebie. Jest też pełna kontrastów – między pasją a lekkością, humorem a powagą. Myślę, że i tym razem spodoba się w Polsce!
Warhaus to solowy projekt Maartena Devoldere, wokalisty i współzałożyciela belgijskiego zespołu Balthazar. Jego muzyka łączy romantyzm, melancholię i odważne eksperymenty brzmieniowe, a inspiracje czerpie m.in. z twórczości takich legend jak Leonard Cohen czy Serge Gainsbourg. Debiutancki album Warhaus, „We Fucked a Flame into Being” (2016), zyskał uznanie krytyków za dojrzałość tekstów i mroczną, introspektywną atmosferę.
W listopadzie 2024 roku Devoldere powrócił z nowym albumem „Karaoke Moon”, który jest efektem głębokiej pracy nad własną podświadomością, duchowych poszukiwań i osobistych doświadczeń. 26 marca Warhaus ponownie wystąpi w Polsce na scenie Klubu Stodoła.
FacebookInstagramTikTokX
Advertisement