Advertisement

Przemek Branas: "Najciekawsze w życiu są niestabilne sytuacje". Artysta wcielił się w tajemniczego marynarza

Autor: Karol Owczarek
01-03-2019
Przemek Branas: "Najciekawsze w życiu są niestabilne sytuacje". Artysta wcielił się w tajemniczego marynarza

Przeczytaj takze

Przemek Branas - ceniony performer, twórca wideo i instalacji - w swojej najnowszej wystawie "I wanna be your colonizer" w Gdańskiej Galerii Miejskiej wciela się w postać tajemniczego marynarza. Znalazł jego fotografie z lat 30. XX wieku w sklepie ze starociami w rodzinnym Jarosławiu. Pochodzą one jednak z odległego Curaçao na Karaibach. Branas po raz kolejny uprawia artystyczną archeologię - mimo braku wiadomości na temat mężczyzny na zdjęciach - tworzy wokół jego postaci widmową historię, by ostatecznie wcielić się w tę postać i odtworzyć biografię marynarza na własnych warunkach. W Gdańsku do 3 marca możemy oglądać minimalistyczny performans artysty, jego rzeźby i wideo.
K MAG: Można powiedzieć, że współcześnie, w metaforycznym sensie, wszyscy jesteśmy marynarzami? Towarzyszy nam poczucie tymczasowości, zarówno w pracy, jak i relacjach, często się przeprowadzamy, podróżujemy tak dużo, jak nigdy wcześniej w historii, słowem - wszystko płynie.
Przemek Branas: Cieszy mnie, że wiele osób ma taki zmienny, „marynarski świat”, bo najciekawsze i najcenniejsze w życiu są niestabilne sytuacje. Stabilność to nuda. Rodzice nam tłukli do głów, że trzeba się ustabilizować na każdej płaszczyźnie - od intelektualnej po ekonomiczną. Ale to gówno prawda. Metafora marynarza jest dla mnie fascynująca, podobnie jak zakotwiczanie na jakiejś wyspie na pewien czas. Tych wysp mogą być dziesiątki, setki, tysiące; każdy z nas buduje swoją własną mapę podróży.
Zawód marynarza jest dziś jednak w odwrocie. Nie jest tak prestiżowy i otoczony nimbem niezwykłości jak dawniej. Kiedyś mało osób miało możliwość dalekich podróży, teraz dzięki tanim liniom lotniczym i ekonomicznym rejsom się to zmieniło.
W swoim projekcie nie dotknąłem tematu marynarza jako zawodu. Zająłem się budowaniem tożsamości, która przeminęła. Marynarz to obecnie zupełnie inna figura wizualna niż choćby na początku XX wieku. W drugiej sali Gdańskiej Galerii Miejskiej pokazuję wideo ze zmistyfikowaną podróżą statkiem. Kiedy zacząłem pracować nad tym filmem, kwestią oczywistą było to, by odbyć rejs z Europy na Karaiby, ale artyście takiemu jak ja ciężko by to było sfinansować. Bardziej interesująca z punktu widzenia współczesnych problemów okazała podróż ekonomiczna, z której korzystają emigranci zarobkowi płynący do Szwecji. Skoro nie mam pieniędzy na podróż statkiem na Karaiby, postanowiłem skorzystać ze Steny Line. Wizualnie podróż przez Ocean Atlantycki mogłaby wyglądać tak samo, jak przez Morze Bałtyckie. W żadnym kadrze mojego filmu nie widać, że to okręt Steny Line. By uprawdopodobnić mistyfikację, w swojej kajucie rozkręciłem ramy i standardowe grafiki przewoźnika podmieniłem na kopie zdjęć marynarza. To hakowanie systemu na subtelnym poziomie. Na początku wideo zresztą podaję, w których kajutach płynąłem - być może ktoś będzie chciał podążyć tym śladem.
Co dla ciebie jest ostoją, punktem oparcia?
W każdym miejscu, w którym się pojawiam na dłużej, staram się budować mikroświat, by psychicznie odpocząć. Nie znoszę spać w hotelach, bo nie można tam zorganizować swojej przestrzeni, te sterylne warunki mnie odpychają. Zawsze muszę mieć dużo roślin, pełną lodówkę i oczywiście ludzi wokół siebie. I internet.
Przemek Branas, "I wanna be your colonizer", GGM, fot. Bartek Zalewski
W swoich dziełach często sięgasz po motyw maski. Marynarz to kolejna maska?
Zdecydowanie tak. Na co dzień jestem bardzo bezpośredni, nie chowam się za jakąś formą, ale wiadomo, że każdy z nas zakłada maski. Bardzo istotna jest dla mnie nuda. Gdy się nudzisz, nie nakładasz masek. W obecnych czasach nuda to najbardziej szczera forma funkcjonowania w społeczeństwie - bez masek.
Nuda stała się luksusem. Globalne korporacje walczą o naszą uwagę i nie chcą pozwolić nam się nudzić.
Tak, dlatego ta wystawa w pewnych momentach jest celowo nudna. Nie ma tu spektakularnych sytuacji, moje gesty użyte w performansie są minimalistyczne i zwyczajne. Można to określić stoickim podejściem lub po prostu nudnym. Moim zdaniem w dzisiejszym świecie to walor. Tak samo jak podróż statkiem jest nudna. Dziś nawet świecie artystycznym niektóre instytucje czy galerie oczekują od artystów insta-friendly wystaw - nuda.
Nie pierwszy raz stawiasz na nudę i monotonię. Masz na koncie performans, w którym przez kilkanaście godzin liczyłeś ziarenka cukru.
Głęboko wierzę, że jeśli chcemy się przeciwstawić technokratyzacji i korporacyjnej rzeczywistości, która dotyka wszystkie sfery życia, to nuda może być jedną z tych subwersywnych strategii, która pomoże nam ocaleć. 12 godzin liczenia ziarenek cukru to jedna z takich prac. Nazywa się Ubung i była realizowana kilkukrotnie. Widzowie wchodzili zazwyczaj tylko na początek performansu, lub na sam koniec. Czas performansu był tak szacowany, aby koniec dwunastogodzinnego liczenia był w momencie otwarcia wystawy.
To, że robisz celowo nudne performansy, wymaga odwagi, bo stykasz się z obojętnością lub niechęcią odbiorców, którzy oczekują rozrywki czy po prostu czegoś efektownego.
Traktuję to jako pole eksperymentu. Nie tylko odbiorca czuje się skonfundowany, lecz także ja sam. Na tej wystawie robię kilka gestów, które można uznać za atrakcyjne wizualnie, ale są też takie, po których ludzie wychodzą. Nie każdy wytrzymuje stan nudy i zawieszenia, szczególnie młodzi ludzie. Teoretycznie to starsza osoba, która widziała już w życiu wiele, powinna szybciej się nudzić i nie mieć cierpliwości. Okazuje się, że to jednak głównie młodsze osoby, przyzwyczajone do scrollowania social mediów, szybko wychodzą z przestrzeni wystawy, bo za mało się dzieje. Nagrają filmik, zrobią zdjęcie, wrzucą to na Instagram, i tyle. Ale to i tak jest super. Zdarzają się odbiorcy, ktorzy spędzają ze mną dużo czasu w przestrzeni, siedzą obserwują i chyba wzajemnie lubimy ten moment dziwnego wspólnego obcowania.
Jaki jest cel przeprowadzanych w ramach wystawy „I Wanna Be Your Colonizer” archeologii artystycznej i rekonstrukcji widmowej biografii?
Zbudowane jest to na kilku poziomach. Na pewno stanowi poszerzenie mojej tożsamości. Lubię takie schizofreniczne sytuacje, kiedy moja postać zlewa się z czyjąś biografią. To też próba zbudowania alternatywnej tożsamości danego faceta, na temat którego nie mam żadnych twardych danych oprócz kilku zdjęć. Nie wiem jak się nazywał, ani jakim był człowiekiem. Zleciłem ekspertyzę grafologiczną sygnatur na fotografiach, skopiowałem jego strój, szukałem miejsc ze zdjęć, dałem ogłoszenia w prasie na Karaibach, jak i w Jarosławiu, gdzie kupiłem fotografie.
Na ogłoszenia nikt nie odpowiedział?
Nie, podobnie jak nic nie dały moje e-maile do urzędów i muzeów na Karaibach. Napisałem nawet do Shella, który miał tam wielką rafinerię. To było bombardowanie zapytaniami instytucji, ale nikt nie dał mi żadnych wskazówek. Na tym etapie antropolog czy historyk by się zatrzymał, a ja jako artysta wszedłem w tę historię. Zrobiłem wszystko, co mogłem. Miejsca z dziesięciu fotografii znalazłem w Google Street View, co jest żmudne, ale dało mi wiele satysfakcji.
Wolisz przeszłość od przyszłości? W kolejnym projekcie sięgasz do przedmiotu z lamusa, przenosisz nieistniejące światy we współczesność.
Wierzę w cykliczność historii - to co się wydarzyło kiedyś, może się wydarzyć znów. A tak na prawdę wydarza się. W swojej działalności artystycznej sięgam po rzeczy o niskim kapitale symbolicznym. Nie pracuję na sztuce czy kulturze wysokiej, mnie interesuje to, co spotykam na co dzień. Wolę dotykać przedmiotów, konceptów, czy myśli, które są związane z życiem zwykłych ludzi. Te fotografie takie są.
Mówisz o sięganiu po zwyczajne, przystępne tematy, ale twoja sztuka jest dość wymagająca. Raczej konceptualna, elitarna, nie docierająca do mas. Gdybyś naprawdę chciał być blisko prozaiczności, powinieneś śpiewać disco polo. Twoja sztuka wymaga namysłu i kapitału kulturowego. Jest tu pewna sprzeczność.
Język sztuki wizualnej jest językiem, którym się najlepiej posługuję. Gdybym dobrze się czuł w disco polo, to bym to robił. Miałem nawet przymiarki, napisałem kilka kawałków, ale nie byłem z nich zadowolony. Disco polo to szerokie grono odbiorców, fejm, kasa i seks - czego chcieć więcej. Zdaję sobie sprawę, że to co robię, jest widoczne w instytucjach i galeriach, a nie na ulicach czy w telewizji. Najbardziej mnie cieszy możliwość tłumaczenia ludziom nie mającym związków ze sztuką współczesną tego, co robię. Staram się tłumaczyć ludziom, że to co robię, ma sens. Przykładem jest moja rodzina - nie wyniosłem z domu kapitału kulturowego, nie mówiło się o sztuce. Mama pierwszy raz zobaczyła moją sztukę po 10 latach mojej działalności, podczas gali wręczenia nagród Spojrzenia w Zachęcie.
PRZEMEK BRANAS. I WANNA BE YOUR COLONIZER
WYSTAWA PERFORMATYWNA
Miejsce: GGM1, ul. Piwna 27/29
Wystawa: 25.01. - 03.03.2019, wtorek - niedziela, godz. 16.00 - 19.00
Artysta: Przemek Branas
Kuratorzy: Gabriela Warzycka-Tutak, Piotr Stasiowski
Współpraca (foto, wideo, montaż): Bartek Zalewski
Dźwięk: Karol Nepelski
Identyfikacja wizualna: Marcel Kaczmarek
wstęp wolny
FacebookInstagramTikTokX
Advertisement