Powinniśmy z taką samą stanowczością działać przeciwko kryzysowi ekologicznemu, jak teraz sprawnie działamy przeciwko koronawirusowi – zauważają aktywiści. Na całym świecie piętrzą się dowody na to, że kryzys zdrowotny, którego właśnie doświadczamy, wpłynie na globalną emisję gazów cieplarnianych. Tylko co nas czeka po epidemii, gdy przemysł ruszy ze zdwojoną siłą? Niewykluczone, że poniesiemy kolejne koszta zdrowotne. A może uda nam się wyciągnąć jakieś wnioski z tej przykrej lekcji?
Pożyczony czas?
Władze krajów dotkniętych koronawirusem zamykają szkoły, odwołują imprezy masowe, radzą, by zostać w domu i powstrzymać się od zgromadzeń. Dziesiątki tysięcy lotów samolotowych zostało odwołanych, włoscy biskupi nie odprawiają mszy, w centralnych Chinach pozamykano fabryki. Wielkie imprezy masowe, festiwale, konferencje i targi na całym świecie zostały odwołane, przeniesione w czasie lub do internetu.
Potrzeba zmierzenia się z epidemią koronawirusa pokazała, że reakcje rządu i zdecydowane decyzje mogą mieć rzeczywisty, znaczący wpływ na emisje gazów cieplarnianych, a przez to bezpośrednio na środowisko. Jeśli obecny trend się utrzyma, będziemy świadkami pierwszego globalnego ograniczenia emisji CO2 od czasu kryzysu ekonomicznego w 2008 roku. Biorąc pod uwagę stan, w jakim jest Ziemia, nawet najmniejsze spowolnienie w emisji kupuje nam nam trochę więcej czasu na zdecydowane działanie. Czas na inwestycję w odnawialne źródła energii jest tylko teraz. Musimy jednak zdać sobie sprawę z tego, co czeka nas po epidemii.
Jej źródłem – a przy tym największym światowym emitentem CO2 – jest Państwo Środka. Chińskie spowolnienie gospodarcze już spowodowało, że w zaledwie kilka miesięcy emisja zmniejszyła się o ekwiwalent Wielkiej Brytanii, czyli ok. 200 mln ton – choć według badań CarbonBrief,chińskie spowolnienie to wcale nie było aż tak wielkie. Nie sparaliżowało całej gospodarki, a jedynie nieznacznie ją ograniczyło. Mimo wszystko, to bezprecedensowa sytuacja. W chińskich miastach podobno już da się odczuć wzrastającą jakość powietrza. Według fińskiego Centre for Research on Energy and Clean Air, w Szanghaju wskaźniki PM2.5 zmniejszyły się o 36 proc., a we wszystkich wielkich miastach poziomy dwutlenku azotu spadły o niemal połowę – tylko dlatego, że zredukowano ruch uliczny. Jednak partia komunistyczna wie, że czas to pieniądz: zleciła powrót do pracy już w zeszłym tygodniu – przemysł ciężki zwiększył nakłady, a wskaźniki produkcji stali, wydobycia oleju i zużycia węgla zbliżają się do tych z zeszłego roku.
Pyrrusowe zwycięstwo?
Reszta świata najprawdopodobniej podzieli los Chin. Ograniczenie emisji w normalnych warunkach zostałoby radośnie przyjęte przez tych, którym zależy na sprostaniu wymogom paryskiego porozumienia klimatycznego. Przypomnijmy, że zakłada ono, że strony będą dążyć do utrzymania limitu wzrostu temperatury na poziomie 1,5 stopnia na rok.
Paradoksalnie, spadek wzrostu gospodarczego może spowodować, że emisje będą jeszcze większe – przynajmniej przez jakiś czas. Spekuluje się, że najprawdopodobniej globalna emisja CO2 w najbliższym czasie spadnie, a potem może wzrosnąć wyżej niż kiedykolwiek w historii. Przed kolejnymi negatywnymi skutkami zdrowotnymi – tym razem spowodowanymi zwiększoną emisją i zaburzonym ekosystemem – uchronić nas może jedynie sprawne przełączanie się na odnawialne alternatywy energetyczne i działania mające na celu redukcje śladu węglowego.
Czy sytuacja jest beznadziejna? Cień nadziei daje np. fakt, że część firm już zdecydowało się przenieść globalne konferencje do sieci, co znacząco odciąża przemysł lotniczy. Postąpił tak np. 189-nation International Monetary Fund i World Bank – i choć jest to sytuacja awaryjna, to niewykluczone, że globalnym zarządom uda się wyciągnąć wnioski z epidemii koronawirusa. Jedno jest pewne: epidemia najprawdopodobniej kupiła nam trochę czasu, ale nie powinniśmy spoczywać na laurach. Czas na intensywny rozwój technologii, obniżenie cen energii odnawialnej, a przede wszystkim zmuszenie liderów, by działali równie zdecydowanie w obronie klimatu, co w kwestii koronawirusa.
Nowa nadzieja?
Nikt, kogo obchodzi przyszłość planety nie powinien cieszyć się z kryzysu zdrowotnego. Wirus dotknął już ponad 16 tys. osób i zabił kolejne 4 tys. Pomijając ofiary śmiertelne, ekonomiczne zakłócenia nie są efektywnym sposobem radzenia sobie z kryzysem środowiskowym – obrazowo mówiąc, powstrzymują nas od rozwoju technologii, która mogłaby odciążyć planetę. Warto jednak zauważyć, jak miliony ludzi mogą łatwo zmienić swoje przyzwyczajenia i codzienne funkcjonowanie.
Bill McKibben w swoim felietonie dla New Yorkera stwierdza:
„Pomysł, że musimy codziennie podróżować do centralnej jednostki, by wykonać swoją pracę, wynika raczej z przyzwyczajenia i bierności niż prawdziwej konieczności. Postawieni przed potrzebą dojeżdżania tam myszką komputera, zamiast samochodem, być może w końcu zrozumiemy, że elastyczność miejsca pracy przynosi same korzyści: poczynając od mniejszej ilości spalanej benzyny, aż po nietłoczenie się na biurowych parkingach”.