Dobrze, głównie się obijam, ponieważ akurat mam wolniejszy tydzień. „MORE D4TA” rozkręcało się dosyć długo i powoli. Przez jakiś czas rozmawialiśmy o nagraniu nowej płyty, ale wcześniej nie widzieliśmy się przez 2 lata. Dojście do tego, czego chcemy, nie było łatwe. Nie pokłóciliśmy się, brak kontaktu też nie był zamierzony. Po prostu nie odczuwaliśmy potrzeby dzwonienia do siebie. Natomiast gdy już się spotkaliśmy, doszliśmy do wniosku, że dobrze nam zrobiła ta przerwa.
Zwykle, gdy zespół ogłasza przerwę, nie wraca do wspólnego grania…
Nie myśleliśmy o tym w ten sposób. Już w 2019 roku robiliśmy zakusy do stworzenia czegoś, ale wydarzyła się pandemia. W pewnym sensie dobrze się stało, bo nie byliśmy jeszcze gotowi na powrót.
Jako Apparat tworzysz muzykę subtelną, eteryczną, z kolei Modeselektor lubuje się w ciężkim basie. Jak się dogadujecie w Moderat, łącząc tak różne style?
Dobrze łączyć różne bodźce i doświadczenia w życiu. Te projekty się uzupełniają. Moderat jest dokładnie tym, czego nie zrobiłbym jako Apparat, i odwrotnie. Jako Apparat zdecydowanie idę w stronę akustyczną, ale nie znaczy to, że przestała mnie fascynować muzyka elektroniczna. Po prostu tworząc bity elektroniczne, często dochodzę do momentu, w którym nie jestem w stanie stworzyć z nich utworu dla Apparat. Ale dla Moderat już tak. To sytuacja win-win.
Moderat nigdy nie przeszkadzał ci w solowym projekcie?
Tak naprawdę mi pomaga. Relaksuje, daje odpoczynek od solowych działań. Zaczęła mnie kręcić epickość w muzyce, którą po reaktywacji mogę osiągnąć z Moderat. W zespole spełniłem wewnętrzną potrzebę stworzenia czegoś „wielkiego”, dzięki czemu mój ostatni solowy album pozostał bardziej intymny i skromny. Na koniec dnia dobrze mieć różne pola do manewru.
„MORE D4TA”, nowy album Moderat, brzmi mroczniej od poprzedników. Wcześniej zdawaliście się tworzyć dźwięki bardziej elektryzujące, przy większym udziale wokalu. Na „MORE D4TA” są dokładnie 494 słowa.
Wydaje mi się, że to zawsze będzie kwestia subiektywnej opinii. Osobiście nie dostrzegam mroku na tej płycie. Album powstawał w trudnych czasach pandemii i jej konsekwencji, a my jako pokolenie ludzi wychowanych w latach 80. i 90. tak naprawdę nigdy nie doświadczyliśmy kryzysu. Można sądzić, że efekt na „MORE D4TA” jest naszym „radzeniem sobie” z tą kryzysową sytuacją, ale ja dostrzegam przede wszystkim fakt, że choć nie widzieliśmy się z zespołem przez kilka lat, wciąż brzmimy jak Moderat. Nie wierzyłem, że to możliwe. Każdy z nas poszedł w innym kierunku, ma nowe sympatie i zainteresowania. Z drugiej strony prawdą jest, że podczas tworzenia starasz się uchwycić czasy, w których dane dzieło powstaje. Siłą rzeczy przekuwasz swoje emocje i doświadczenia w sztukę, nawet jeśli robisz to nie do końca świadomie. Stąd tytuł albumu „MORE D4TA”; w trakcie pandemii zaczęliśmy przyjmować mnóstwo informacji w sposób cyfrowy. Rozmawiamy przy pomocy ekranów, pierwsze spotkania odbywają się na Zoomie, a nie na żywo, korzystamy ze streamingów. To ma swoje dobre i złe strony. Ostatecznie jako ludzie i społeczeństwo odczuwamy potrzebę spotykania się z innymi. Doskonale zdaliśmy sobie z tego sprawę przez ostatnie dwa lata.
Nie wydajesz się zachwycony postępującą cyfryzacją.
Coraz mniej mi się podoba. Zanim zostałem muzykiem na pełny etat, pracowałem jako projektant graficzny. Jako jedyny w swojej firmie znałem się na Internecie, programowaniu i projektowaniu stron. Z perspektywy czasu był to bardzo niewinny okres, ponieważ w końcu zaczęło powstawać Web 2.0, wraz z którym odbiorcy otrzymali możliwość współtworzenia treści i kształtowania Internetu. Jak jest 20 lat później? O formie Internetu decydują zaledwie trzy czy cztery firmy, a kolejne informacje, tytułowe „MORE D4TA”, przetwarzane przez wspomniane firmy, niekoniecznie działają w naszym interesie.
Mimo wszystko zmierzamy w kierunku metawersum, coraz więcej ludzi i marek przekonuje się do świata wirtualnego.
Fajnie, że zaczęliśmy o tym dyskutować. Że nie przyjmujemy wszystkiego, jak nam podano. Być może Web 3.0 i łańcuchy blockchainowe mają jawić się jako rozwiązanie, ale moim zdaniem posiadanie czegoś na własność nie rozwiąże problemów współczesnego świata. Co prawda nie siedzę w tym aż tak głęboko, więc pewnie nie wiem wszystkiego. Wychowałem się w kraju socjalistycznym, który był takim w latach mojej młodości. Moim zdaniem socjalizm mógłby się sprawdzić, lecz nigdy nie przybrał odpowiedniej formy i nie był właściwie zarządzany, a posiadanie wszystkiego, co umożliwiają łańcuchy blockchainowe i NFT, jest dokładnym przeciwieństwem socjalizmu.
Zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie chciał mieć – i to więcej od innych.
Dokładnie. W moim idealnym świecie nie byłoby czegoś takiego, jak posiadanie na własność. Chociażby artyści nie powinni być zależni od ludzi kupujących NFT. Może istnieje inny sposób na tworzenie najbardziej szalonych rzeczy, bez bycia zależnym od czyjejś zapłaty? Artyści są ważni dla społeczeństwa i kultury. Ich działalność nie powinna być determinowana przez platformy takie jak Spotify, które mówią, jak długi powinien być utwór, by się sprzedał.
W pewnym sensie NFT już uczestniczy w życiu każdego z nas – streamingujemy i kupujemy muzykę czy filmy online. Posiadamy twórczość, której nie możemy dotknąć.
To prawda, choć osobiście jestem zbyt analogowy w tej materii. Chcę mieć fajne albumy na winylach, ale zdaję sobie sprawę, że nowa generacja już ma inne potrzeby. To też jest w porządku i w pewnym sensie stanowi bardziej ekonomiczne i przyjazne środowisku rozwiązanie, ponieważ generuje się mniej śmieci.
Serwery pochłaniające ogromne ilości energii też nie są najzdrowsze dla środowiska.
Zatem jeden problem zastępuje drugi…
Od jakiegoś czasu mówi się jednak, że młoda generacja robi zwrot w stronę fizycznych nośników.
Coś w tym jest. Nasz nowy album wydaliśmy na winylu, ale zanim powstał, minęło aż 6 miesięcy. Obecnie trzeba mieć naprawdę dobry kontakt z tłocznią, by porywać się na robienie winyli. Proces produkcji może trwać nawet do roku właśnie dlatego, że wróciła moda na płyty winylowe. Sądzę jednak, że to wciąż kwestia subkulturowa, a nie ogólny trend. Większość osób kupujących winyle robi to, by na nie patrzeć, ale już niekoniecznie słuchać. Na Twitterze zadałem kiedyś pytanie swojej społeczności, czy woli wypasione wersje deluxe albumów na winylu, czy skromniejsze single, ale za to w świetnej jakości – zdecydowana większość była za tą pierwszą opcją. Właśnie dlatego, że dobrze wygląda. Muzyka i jakość miały drugorzędne znaczenie.
Myślałeś kiedyś o tworzeniu innej muzyki niż elektronika i muzyka progresywna? Czegoś bardziej analogowego?
Przestałem myśleć gatunkami. Nauczyłem się grać na gitarze, ale wychowałem się jako techno dzieciak, więc instrumenty kojarzyły mi się raczej z oldschoolem. Uwielbiałem odkrywać nową muzykę, instrumentalną też, ale nigdy nie chciałem zamykać się w ramach muzyki rockowej. Wolę wyłuskiwać elementy z różnych gatunków, łączyć je i tworzyć coś nowego.
Są jacyś artyści, których obecnie słuchasz i polecasz?
Gdy o tym myślę, stwierdzam, że słucham dość dziwnej muzyki… Od jakiegoś czasu jestem zafascynowany Lyrą Prymuk, która wystąpi przed naszym koncertem w Berlinie. Nie wiem, czy wszystkim się to spodoba, ale wydaje mi się, że warto poznać jej twórczość.
Na koniec pytanie z przymrużeniem oka od znajomego: dlaczego jesteście świetni?
[śmiech] Dzięki! Odpowiedź na to pytanie mogłaby stanowić pogłębioną analizę psychologiczną, ponieważ tak naprawdę nie jestem przekonany o swojej świetności. Bardzo często kwestionuję siebie i swoje działania. Co więcej, nie jestem nawet szczególnie radosnym człowiekiem, co zresztą zaprowadziło mnie na terapię. Obecnie o wiele częściej się relaksuję, ale były czasy, że spędzałem w studiu 12 godzin dziennie na pracy, z której nigdy nie byłem zadowolony.
Musiały się jednak zdarzać dobre momenty.
Momenty, tak. Jakby się nad tym zastanowić, mnóstwo dobrego dzieje się w moim życiu, czuję się błogosławiony, że mogę robić to, co robię. Mimo to byłem zrzędą, chociażby podczas tras koncertowych. Przykładowo robiłem aferę o brak ręcznika w łazience i tym podobne pierdoły. Obiecałem sobie, że muszę z tym skończyć i zacząć częściej się uśmiechać. Brak możliwości koncertowania przez 2 lata uświadomił mi, jak bardzo nie doceniałem tego, co miałem. Pandemia pozwoliła mi dojrzeć i zacząć doceniać to, co mam. Teraz nie mogę się doczekać, aż zostanę „nowym sobą”.