W życiu klasy średniej jest coś nienaturalnego i dziwnego - Torres nie znosi życia na przedmieściach
26-02-2018


A smak czerwonej galaretki kojarzy jej się z zapachem kremu przeciwsłonecznego.
Przeczytaj takze
Dla jednych jest następczynią St. Vincent, dla innych współczesną Kate Bush z kraju Dixie. Tymczasem Torres, czyli Mackenzie Scott, przemawia absolutnie własnym głosem, czego najlepszym dowodem jest jej ostatni, trzeci album „Three Futures” wydany w barwach 4AD.
Tekst Sebastian Rerak
Wydanie: K MAG 90 / Royal Issue
Jak smakuje i pachnie „Three Futures”?
To pytanie należałoby zadać słuchaczom. Zależało mi na tym, aby materiał posiadał swój smak i zapach, a nawet całe ich mnóstwo. Jednak trudno mi określić, na ile te zamiary przełożyły się na efekt.
Jesteś synestetką?
Chyba tak. Od zawsze łączę rozmaite wrażenia z doznaniami innych zmysłów. Mam tak chociażby z jedzeniem – smak czerwonej galaretki kojarzy mi się z zapachem kremu przeciwsłonecznego. Myślę, że każdy kiedyś doświadczył synestezji, zwłaszcza w dzieciństwie.
Jak to działa w odniesieniu do twojego albumu? Konkretne piosenki miały przywoływać określone wrażenia pozamuzyczne?
Tak, rozrysowałam cały plan albumu. Wyobraziłam go sobie jako dom, który podzieliłam na dziesięć pomieszczeń. Każdemu z nich przypisałam konkretną paletę kolorów, kombinację zapachów i nadałam tytuł – piosenki z „Three Futures” są właśnie tymi pomieszczeniami. Nagrywając je, starałam się zawrzeć przypisane im wcześniej wrażenia w warstwie tekstowej lub muzycznej. Na przykład „Skim” miało oddawać zestawienie kolorów lawendowego i kremowego, zaś „Helen in the Woods” czystą czerwień. Z kolei przy „Greener Stretch” zanotowałam kombinację zapachową cedru i sosny.
Okładka albumu i towarzyszące piosenkom klipy przedstawiają za to pokręconą wizję życia klasy średniej. To taki „bezpieczny” bungalow na przedmieściach, w którym dzieje się coś niepokojącego.
Chciałam, aby strona wizualna była surrealistyczna, a w życiu klasy średniej jest coś nienaturalnego i dziwnego. Dla mnie to taka egzystencja w zgodzie ze schematem, zupełnie bezsensowna. Sama dorastałam na przedmieściach, ale uważam je za niezgodne z ludzką naturą. Im bardziej się od niego oddalam, tym większe mam poczucie dostrajania się do mojego prawdziwego „ja”. Dlatego wideoklipy są bardzo przejaskrawione, raczej nie spodziewałbyś się zobaczyć podobnych scen w czterech ścianach domu jednorodzinnego.
Mówił ci już ktoś, że te klipy mają nieco lynchowski nastrój?
O tak, i odbieram to jako ogromny komplement! Jestem wielką fanką Davida Lyncha.
W jednym z utworów śpiewasz, że „nigdy nie śniłaś o zostaniu przeklętą Jankeską”. A jednak nieodrodna córka Południa z ciebie.
Pochodzę z południa Stanów Zjednoczonych, nigdy nie pozbędę się tych korzeni. Miejsce, w którym dorastałam, ukształtowało moje postrzeganie świata, ale też nie ma nic wspólnego z deklaracjami politycznymi. Ludzie kojarzą podział na Północ i Południe z pewnym konfliktem – my kontra Jankesi, co z kolei ma szereg implikacji socjopolitycznych i socjoekonomicznych. Ja trzymam się od tego z daleka. Dla mnie bycie Południowcem wiąże się bardziej z tradycyjnym jedzeniem, wycieczkami do lasu, spacerami wzdłuż strumyka za domem moich rodziców, jazdą traktorem czy pickupem. Czuję się mocno związana z takimi niewinnymi, urokliwymi aspektami życia w Georgii.
Jednocześnie coraz lepiej zadomawiasz się w Anglii. „Three Futures” to już drugi album, który nagrałaś za Oceanem. Dorset i Georgia chyba bardzo się od siebie różnią?
Są właściwie przeciwieństwami. Wprawdzie oba są nieco prowincjonalne, charakteryzują się małomiasteczkową atmosferą, w której wszyscy sąsiedzi się znają, ale na tym kończą się ich podobieństwa. Wyjątkowo dobrze czuję się w południowej Anglii, czego nie mogę powiedzieć o moich rodzinnych stronach. Tęsknię za beztroską dzieciństwa, ale wyrosłam z życia w Georgii. Dzisiaj o wiele lepiej odnajduję się w Nowym Jorku i właśnie w Anglii.
Motywem przewodnim „Three Futures” ma być „korzystanie z ciała jako mechanizmu radości”. Jak to rozumieć?
Staram się traktować swoje ciało tak, jak traktuję wszystko, co kocham. Dzięki temu życie jest zdrowsze, ponieważ będąc bardziej łaskawą dla samej siebie, wsłuchując się w swoją fizyczność, wykorzystuję pełnię możliwości tej zadziwiającej maszyny. Jeśli dbasz o ciało, to i mózg będzie w lepszej kondycji. Czuję, że dzięki temu wyżłobiłam w swoim umyśle nowe neurologiczne ścieżki, co z kolei wpłynęło na sposób, w jaki odbieram wrażenia towarzyszące jedzeniu czy innym aktywnościom fizycznym. Przy okazji odnajduję nowe drogi do tworzenia sztuki. Jeśli życie ma jakieś cele, to jednym z nich na pewno jest doświadczanie maksimum radości.
Ciekawe, że użyłaś metafory ciała jako maszyny. Jednym z mocnych punktów płyty jest dynamika pomiędzy emocjonalnymi wokalami a robotycznymi brzmieniami elektroniki.
Z premedytacją nagrałam industrialną płytę taneczną. Chciałam, aby piosenki miały groove, żeby dużo się w nich działo rytmicznie, a jednocześnie zależało mi na wykorzystaniu takich kanciastych, elektronicznych brzmień o niemal apokaliptycznym nastroju. Niektóre z nich brzmią bardzo ciężko, mają metaliczny posmak. Jeśli zaś chodzi o wokale, to wkładam w nie całe swoje serce. Ostatecznie muzykę na „Three Futures” określiłabym jako industrial pop.
Te industrialne dźwięki są zresztą mocno zgrzytliwe, brzmią jak odgłosy szwankującej technologii.
Dokładnie w taki efekt celowałam! Na płycie nie brakuje momentów, które mogą przypominać rzężenie zepsutej maszyny albo rumor wykolejonego pociągu. Czuć, że coś zaraz pęknie lub właśnie się rozbiło z wielkim hukiem.
Podobno istotnym źródłem inspiracji był dla ciebie również krautrock.
Tak, to ważny element owych industrialnych brzmień. Wśród inspiracji wymieniłabym Can i Kraftwerk, ale też sporo wykonawców pop i disco, między innymi Abbę, Fleetwood Mac, Kate Bush. Starałam się pogodzić dwa pozornie przeciwstawne światy, by wyszedł z tego apokaliptyczny, industrialny pop.
Uwagę zwraca też „Concrete Ganesha”. Nie wiem, czy to sugestia wywołana samą figurą Ganeshy, ale mam wrażenie, że to taka piosenka medytacyjna oparta na twojej autorskiej koncepcji?
Rzeczywiście, brzmi jak pieśń religijna [śmiech]. Cały utwór wyszedł od melodii o nieco bliskowschodnim charakterze. Kładę to na karb namiętnego słuchania Terry’ego Rileya, minimalistycznego kompozytora, który często sięgał do etnicznych brzmień. Generalnie lubię takie molowe dźwięki, typowe dla muzyki hinduskiej czy arabskiej.
Najbardziej cenisz albumy, które dopiero z czasem ujawniają pełnię swojego charakteru. Czy „Three Futures” zdążyło już odkryć przed tobą jakieś nowe wymiary?
Szczerze mówiąc, nie słuchałam go od momentu wydania. Kocham tę płytę tak bardzo, że muszę zachować wobec niej dystans, pozostać odporna na krytykę z zewnątrz. W ten sposób chronię swoją muzykę wewnątrz własnego umysłu. Obecnie skupiam się na nachodzących koncertach. Podczas gry na żywo odkrywam też aspekty piosenek, na które wcześniej nie zwracałam uwagi, na przykład niektóre partie gitar. Zależy mi na tym, aby koncerty z tym materiałem żyły własnym życiem.




