Oparty na autobiograficznej książce Garrarda Conleya „Boy Erased” ("Wymazać siebie") to drugi film w karierze Australijczyka Joela Edgertona i jednocześnie jeden z dwóch na tegorocznej edycji American Film Festival podejmujących temat kontrowersyjnego "leczenia homoseksualizmu". Ciężko zatem tych dwóch obrazów nie zestawiać koło siebie. W przeciwieństwie jednak do „Złego wychowania Cameron Post” (nagrodzonego na festiwalu w Sundance), który jest bardzo jednowymiarowy i do pewnego momentu zabawny, Edgerton w „Boy Erased” przyjmuje bardziej realistyczną perspektywę. Jego celem nie jest totalne ośmieszenie chrześcijańskich instytucji prowadzących terapię, ale pokazanie realnej szkody, jaką wyrządza się jej uczestnikom.
Jareda (znany z „Manchester By The Sea” Lucas Hedges) poznajemy, gdy szykuje się do wyjazdu na 12-dniowy kurs terapii konwersyjnej, która ma uleczyć go z pociągu do chłopaków. Towarzyszy mu matka (bardzo autentyczna Nicole Kidman), choć za pomysłem wyjazdu stoi ojciec chłopaka – pastor kościoła Baptystów (niepodobny do swoich dawnych wcieleń Russell Crowe). W miarę postępu akcji, cofamy się do niektórych wspomnień Jareda, które doprowadziły go do umieszczenia w ośrodku. Najmocniejszym atutem tego filmu jest właśnie wiarygodne ukazanie zagubienia młodego chłopaka wychowanego w silnie chrześcijańskiej rodzinie. Jared nie wie, czy jest gejem, ale wie, co czuje. Z kościoła i od ojca wie też, ze te uczucia to grzech. Jak to w sobie pogodzić?
Część filmu, która rozgrywa się w trakcie terapii, prowadzonej przez apodyktycznego Sykesa (w tej roli sam Edgerton) przypomina inne filmy rozgrywające się w zamkniętych społecznościach. Reżyser robi wszystko, by nie przesadzać i nie szarżować, mimo to ciężko mu uciec od zgranych tropów (jak np. samobójstwo jednego z członków programu, które poniewczasie zwraca uwagę otoczenia, że źle się tu dzieje). Trudno jednak traktować to jako zarzut w przypadku prawdziwej historii. Ciekawie natomiast udaje się pokazać różne perspektywy uczestników programu, głównie przez zdeterminowanego do „nawrócenia” Jona (Xavier Dolan) oraz stojącego na przeciwnym biegunie, chcącego przeczekać terapię Barry’ego. W tej roli pojawia się gwiazda pop z antypodów – Troye Sivan (który dostarcza również dwie piosenki na soundtrack, w tym świetne „Revelation” zaśpiewane wspólnie ze znanym z Sigur Rós Jonsim).
Film do pewnego momentu skutecznie unika melodramatyzmu. Jest przy tym bardzo szczery, a dzięki temu wiarygodny. Dla jednych będzie to zaleta – temat w końcu bardzo łatwo jest przeszarżować i przemienić w ckliwą hollywoodzką produkcję. Inni z kolei właśnie tego by chcieli i dostrzegą zapewne w „Wymazać siebie” zmarnowany potencjał.
Pod koniec otrzymujemy kilka mocnych scen konfrontacji Jareda z obojgiem rodziców, które mogą sprawić, że niejedna osoba sięgnie po chusteczki. W końcu napisał on książkę przede wszystkim dla siebie – jako formę terapii do przepracowania stosunków z rodzicami. „Jestem gejem. Wiesz o tym od lat, a rozmawiamy o pierdołach. Zróbmy coś z tym albo dajmy sobie spokój” – mówi do ojca Jared w jednej z finałowych scen. Jako wyautowany od 10 lat gej mam identyczne stosunki z rodzicami – oni nie pytają, ja nie mówię. Może więc czas przestać „wymazywać siebie” i zacząć rozmawiać? Ten film na pewno dodaje do tego odwagi.
„Boy Erased” ("Wymazać siebie") był pokazywany premierowo na tegorocznym American Film Festival. Do kin w całej Polsce trafi 1 marca.