Pokolenie urodzonych na początku lat siedemdziesiątych doda do tego wciąż żywe wspomnienia pierwszych przytulanek czy pocałunków na imprezach kolonijnych w połowie lat osiemdziesiątych – czasu największego rozkwitu gatunku, który po sukcesie na ziemi włoskiej rozprzestrzenił się na niemalże na całą Europę i zawojował ówczesne listy przebojów. Czym w istocie był fenomen Italo Disco, skąd się wziął i co uczynił muzyce tanecznej?
Giorgio Moroder, współodpowiedzialny za eksplozję muzyki disco w Stanach Zjednoczonych w latach siedemdziesiątych, jest współtwórcą największych hitów epoki, jak „I Feel Love” Donny Summer, i z niechęcią przyznaje, że przełom lat siedemdziesiątych oraz osiemdziesiątych we Włoszech nie należał do najprzyjemniejszych okresów:
„Były dyskoteki, oczywiście, zawsze były, ale ludzie przychodzili tam głównie po to, by choć na chwilę wyrwać się z ponurej rzeczywistości – biedy i ciągłego zagrożenia”.
Był to czas niepokojów społecznych i wszechobecnego terroru Czerwonych Brygad, skrajnie lewicowych bojówek, które w 1978 roku porwały i zamordowały prominentnego polityka i byłego premiera Aldo Moro. Jednocześnie kwitły kluby, jak legendarny L’Altromondo w Rimini, który na początku lat osiemdziesiątych stał się jednym z centrów rozkwitu muzyki nazywanej początkowo „Spaghetti Dance”. Typhoon Club w Gambara na północy Włoch to z kolei miejsce narodzin gatunku nazwanego „Cosmic Disco”. DJ-e tacy jak Beppe Loda czy Danielle Baldelli tworzyli zupełnie nową jakość klubowego doświadczenia, mieszali amerykańskie disco, krautrock, elektronikę spod znaku Kraftwerk czy afrykańskie lub brazylijskie rytmy, budując podwaliny pod eklektyczne, ale skuteczne parkietowo brzmienie skandynawskiej fali „nowego” disco lat dwutysięcznych. Wśród twórców gatunku znajdują się Todd Terje, Prins Thomas, Rune Lindbaek czy Lindstrøm.
Narodziny DJ-a
Równocześnie budował się kultowy status DJ-a. Czasem wystarczyło kilka płyt ze Stanów i parę mniej znanych lokalnych singli, by porwać tłumy. Roberto Turatti, późniejszy istotny producent Italo Disco, tak wspomina swoje początki:
„Byłem fanem rocka, hard rocka, nie interesowały mnie dyskoteki. Pewnego dnia dałem się jednak namówić i poszedłem na disco. Dobry Boże! Zobaczyłem tych wszystkich wesołych ludzi, te piękne kobiety, ślicznie ubrane… Zupełnie inaczej niż ponure dziewczyny z rockowych koncertów. Niestety, nie byłem specjalnym przystojniakiem, ale usłyszałem, że DJ-e mają zawsze najlepsze dziewczyny – więc postanowiłem zostać DJ-em”.
Turatti szybko został także łowcą talentów i producentem takich gwiazd jak Fred Ventura, Den Harrow czy Ryan Paris. A dziewczyny? „Odniosłem sukces wtedy i odnoszę go dziś”, deklarował Turatti jeszcze kilka lat temu.
Muzyka, bliskość, seks
Kluby czy dyskoteki sprzyjały miłosnym kontaktom, zostawiając miejsce dla wówczas wciąż półlegalnych „alternatywnych form seksualności”, jak to ostrożnie nazywa Ryan Paris. Ale czy rzeczywiście było aż tak beztrosko?
„Koniec lat siedemdziesiątych to we Włoszech czas heroiny – mówi specjalnie dla K MAG-a Maurizio Dami, czyli legendarny Alexander Robotnick. – W latach osiemdziesiątych było to trochę bardziej pod kontrolą, ale wciąż nielegalne. Kokaina nie była zbyt popularna, ponieważ bywalcy dyskotek uważali ją za używkę bogaczy i burżuazji. Do dyskotek chodzili głównie ludzie około trzydziestki, którzy nie upijali się tak, jak to ma miejsce dzisiaj. Oni szukali muzyki i bliskości. Seks? Cóż, seks to ważna sprawa”.
Czy ówczesny klimat można jakoś odnieść do obecnych czasów?
„No nie, to nie był najmodniejszy dziś klub Berghain – śmieje się Robotnick. – Nie było półgodzinnych kolejek do kibla i spędzania pięciu minut na parkiecie. Ludzie naprawdę żyli muzyką”.
„To były inne czasy. Muzyka była zmysłowa i seksowna, szampan w Rimini lał się strumieniami, ale to muzykę stawialiśmy na pierwszym miejscu”.
I tak, Italo Disco zaczęło podbijać Europę.
Dlaczego akurat muzyka taneczna?
Ponieważ była tania w przygotowaniu i łatwa do wypromowania.
„Nie interesowałem się elektroniką. Kształciłem się w kierunku jazzu, zresztą do dziś w domu słucham głównie jazzu z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Japończycy zaczęli jednak sprzedawać nowe i bardzo tanie syntezatory, więc pomyślałem: »Hej, jazzowa gitara to kosztowne hobby, spróbujmy coś zarobić na tych dyskotekach«”, wyznaje Alexander Robotnick, autor jednego z największych hitów lat osiemdziesiątych „Problemes D’Amour”.
Robotnick jest jednym z niewielu artystów, którzy pozostali wierni korzeniom i, pomimo wielkiego sukcesu odniesionego czterdzieści lat temu, wciąż grają na żywo, choć raczej w klubach techno niż dyskotekach. Pytany o stosunek do największych włoskich hitów, wypowiada się z pobłażliwością:
„Wtedy nie lubiłem tych mainstreamowych hitów i wciąż ich nie lubię. Italo odkryłem na nowo dzięki scenie holenderskiej i hitom w rodzaju »Magic Fly« czy »Spacer Woman«. Według mnie największe włoskie przeboje się zestarzały, już się o nich nie pamięta, podczas gdy bardziej undergroundowe produkcje wciąż się gra jako klasyczne evergreeny”.
Faktycznie, mniej chwytliwe, często instrumentalne produkcje są na nowo odkrywane i grane przez DJ-ów, wydawane przez modne wytwórnie w rodzaju Dark Entries.
„To jest to drugie oblicze Italo”, mówi K MAG-owi Kinzo Chrome, krakowski DJ i producent, kolekcjoner płyt i analogowych syntezatorów, znany z zamiłowania do włoskich brzmień.
„To niezależna, obskurna, wydana w małym nakładzie tylko na rynek włoski muzyka elektroniczna, bardzo często minimalna w treści, stworzona raczej do grania w klubie/dyskotece niż w radiu czy w domu. Często uważana jest za protoplastę muzyki z gatunku house czy techno. Jej komercyjne oblicze jest naturalnym dzieckiem sukcesu undergroundowych producentów”.
Korzenie sukcesu Italo tkwią w klubach
Roberto Turatti wspomina, jak odkrył jedną z gwiazd – Stefano Zandri, znanego jako Den Harrow:
„W klubie zobaczyłem gościa, który tańczył jak nikt wokół. Sporo ludzi wskazywało go palcami i podśmiewało się z niego, ale dla mnie to było coś innego, świeżego. Podszedłem do niego i zapytałem: »Hej, chcesz może wydać płytę?«”.
Narodziny przebojowego artysty przebiegły błyskawicznie.
„Nie miałem jeszcze ani jednego utworu, ale wsiadałem do dużego auta, gdzie mój kumpel robił za szofera, a sam zakładałem pożyczone futro i bardzo ciasne spodnie. Jechaliśmy na dyskotekę, gdzie w ciemnych okularach przez kilka godzin sączyłem jednego drinka. Po kilku takich wyprawach ludzie zaczęli mnie kojarzyć, a ja w tym czasie szykowałem pierwszy singiel!”, wspomina Zandri.
„Publika leciała na amerykańskie nazwiska, a my chcieliśmy się trochę zabawić, więc próbowaliśmy gierek słownych z włoską wymową angielskich słów. »Den Harrow« wymawiane z włoskim akcentem brzmi jak »denaro«, czyli »pieniądze«. Uznaliśmy to za super pomysł”.
I faktycznie Den Harrow z pomocą zawodowych producentów w trzy lata od debiutu miał na koncie dwie nagrody Grammy, dwieście okładek magazynu „Bravo” oraz debiutancki koncert, na którym supportował go młody brytyjski zespół, Depeche Mode. Panuje opinia, że Italo Disco było niejako łącznikiem pomiędzy rytmiczną elektroniką wczesnych lat siedemdziesiątych (Kraftwerk, Tangerine Dream, Vangelis) a nurtami, które zdominowały drugą połowę lat osiemdziesiątych – brytyjskim electropopem czy amerykańskim house’em.
„Italo Disco określiłbym raczej równoległą elektroniczną drogą niż pomostem. Angielska syntezatorowa scena z początku lat osiemdziesiątych na szeroką skalę wykorzystywała te same instrumenty muzyczne (syntezatory, sekwensery, automaty perkusyjne). Włosi robili to samo, tylko na swój »dolce vita« sposób”, mówi Kinzo Chrome.
Włoscy artyści przyznają się do brytyjskich inspiracji:
„Gdy usłyszałem »Blue Monday« New Order, padłem na ziemię. Chciałem grać muzykę dla dyskotek, ale tak jak oni albo, nie wiem, Heaven 17”, wspomina Fred Ventura.
Z kolei Alexander Robotnick przyznaje:
„Wszystko mi się poprzestawiało w głowie, gdy w spektaklu teatralnym usłyszałem muzykę Kraftwerk. Zrozumiałem, że moja jazzowa gitara to droga donikąd, jeśli chcę być artystą i odnosić sukcesy”.
Włoską drogą okazało się jednak nie cyzelowanie studyjnych brzmień, ale odpowiadanie na bieżące potrzeby.
„Gdy zaczynałem jako producent, robiliśmy jedną płytę w dwa, trzy dni. Gdy Italo naprawdę chwyciło w połowie lat osiemdziesiątych, artysta przychodził z nutami i tekstem, czasem jedynie z melodią, a ja robiłem nawet pięć płyt dziennie. Wszystko na pniu brali DJ-e i stacje radiowe”, wspomina Severo Lombardoni.
Gdy artysta znany jako P Lion przyszedł do wytwórni z instrumentalną wersją utworu „Happy Children”, nie wróżono mu sukcesu, ale na fali popularności utwór został wydany. W ciągu trzech lat pięćdziesiąt jeden wersji singla sprzedało się w ponad trzymilionowym nakładzie. Podobnie było w przypadku Sandy’ego Martona znanego z megahitu „People From Ibiza”, który wypuścił coś, co uważał za muzyczny żart, z tytułem wziętym z komputerowego słownika. „OK, Run” stał się jednym z największych przebojów 1983 roku.
Italo Disco, początkowo lokalny fenomen, szybko znalazło naśladowców w innych krajach Europy. W Wielkiej Brytanii triumfował już o wiele bardziej zaawansowany produkcyjnie elektroniczny pop (Eurythmics, Depeche Mode, Duran Duran i wielu innych), ale Bad Boys Blue także sobie poradzili. Na kontynencie (Niemcy, Austria, Francja, kraje Beneluksu czy Skandynawia) rynek zalały hity Modern Talking, Desirelles, Alphaville, Falco i innych. Podobnie jak w Polsce melodyjne i romantyczne przeboje, choćby Gazebo, Spagna, Ryan Paris czy wspomniana na wstępie Sabrina, zadomowiły się u nas na dobre. Włoskie hity i proste, maszynowe rytmy zainspirowały także rzesze rodzimych wykonawców, ale to już temat na oddzielną historię.
modele: Ornella Perl, Kama Pujan, Greg Bednar, Olga Kurman, Angela Olszewska