Masz jakieś plany? Na życie?
Mam. Chciałabym mieć dziecko.
Nie, teraz jestem jeszcze za mało odpowiedzialna.
Teraz dzieci planuje się dopiero po trzydziestce.
A do trzydziestki żyje się chwilą. Nie wiem, czy to fajne. Czy nie zatraciliśmy czegoś istotnego. Może powiecie, że jestem niedzisiejsza, ale dla mnie rodzina zawsze była bardzo ważna. I takie chwilówki, na które się cały czas decydujemy... Nie wiem, czy są dobre.
Wywodzisz się z tradycyjnego domu? Wychowałaś się w Ozimku.
Tam się urodziłam, a wychowałam się w Turawie, to jest obok Ozimka, Turawa jest między Ozimkiem a Opolem. Taki mój trójkąt.
A twoja rodzina wywodzi się skąd? Bo Opolszczyzna to raczej repatrianci...
Czyli nie z północy. A my wybraliśmy cię na bohaterkę naszego skandynawskiego numeru. Jak się z tym czujesz?
Bardzo dobrze. Już w szkole mówili na mnie Kirsten. Mieliśmy też kolegę, takiego wysokiego blondyna, na którego mówiliśmy Bjorn. Więc czuję się oswojona z tymi skandynawskimi skojarzeniami, choć nigdy tam nie byłam.
Czyli od dziecka byłaś kojarzona ze Szwedką.
Tak, często mnie pytano, czy mam jakieś skandynawskie korzenie. A ja odpowiadam, że moja mama jest Szwedką i przez jakiś czas mieszkaliśmy w Uppsali. Nie było nikogo, kto by mi nie uwierzył (śmiech).
Siła schematu. My też poszliśmy tą drogą. Jaka jest aktorka, która by przypominała Szwedkę? (śmiech). Zastanawialiśmy się jednak, czy nie popełniamy błędu, szukając wysokiej blondynki. Prawdziwa Skandynawia nie ma wiele wspólnego z naszym wyobrażeniem.
Z tego, co wiem, Szwecja jest strasznie kolorowa, wielokulturowa i wielorasowa.
My często posługujemy się takimi schematami. Może dlatego, że Polska, w przeciwieństwie do tamtej części Europy, jest monokulturowa: jedna rasa, jedna religia, jedna orientacja seksualna...
To się na szczęście zmienia, pęka...
Ale nie masz wrażenia, że tylko w Warszawie?
Spędziłam ostatnio jakiś czas w Wałbrzychu. I to tam jest Polska, nie to, co tu. My jesteśmy zaślepieni kolorową Warszawą, ludzie inaczej wyglądają, są inaczej ubrani, mają pogodniejsze twarze. A tam na wielkim LED-owym billboardzie wyświetla się reklama esperalu!
Ale tam mają jeden z najlepszych teatrów w Polsce. Jak to się dzieje? Grałaś tam?
Tak. Przez dwa miesiące i zdążyłam troszeczkę poznać to miasto. Ale powiem wam, że wyjeżdżałam stamtąd szczęśliwa, że wyjeżdżam.
A w czym grasz w Wałbrzychu?
Młoda reżyserka Ewelina Marciniak zrobiła spektakl o kobietach, „Bohaterki”. Na cztery kobiety i jednego mężczyznę.
A ty na co dzień pracujesz w teatrze?
Jak trzy lata temu skończyłam szkołę, grałam przez chwilę w Teatrze Szóste Piętro, później były raczej seriale i teraz ten Wałbrzych.
Dużo pracowałaś jak na osobę, która skończyła szkołę dopiero trzy lata temu.
Tak. Zaczęłam jeszcze na trzecim roku.
Przede wszystkim w serialach. Czy to znaczy, że świetnie się odnajdujesz w tym gatunku?
Boże, mam nadzieję, że nie jestem typem, który dobrze się odnajduje w serialach! Cieszę się bardzo z tego, co robiłam do tej pory, ze spotkań z ludźmi, do których dała mi okazję moja praca, ale myślę, że dla aktora siedzenie w kukłach nie jest dobre. Całe szczęście, że nie były to tasiemcowe role, które grałabym latami. Moje role były skondensowane. Nie zrozumcie mnie źle. To były fajne spotkania, nie mogę złego słowa powiedzieć. Za każdym razem się czegoś nauczyłam. Ale nie zamierzam tego kontynuować, nie chcę być typem serialowej aktorki.
Nie chcesz zagrać głównej roli? Mieć etat w serialu na parę lat? Zostać nową Hanką Mostowiak?
Nie. W ogóle poważnie się teraz zastanawiam, czy to ma sens.
Tak. To jest wszystko takie dziwne, efemeryczne. Nikomu nie pomagam, nie uszlachetniam nikogo.
Wiadomo, ale póki co te rzeczy, które zrobiłam, nie mają dla mnie jakiejś niesamowitej wartości. Niczym się dotychczas w tym zawodzie nie popisałam.
Trzy lata w zawodzie to jeszcze stosunkowo krótko.
Chyba za wcześnie mówić, że ci się nie udało. Szczególnie że przez te trzy lata nie pracowałaś w Biedronce, tylko grałaś, i to sporo!
Nie musiałam pracować w Biedronce – i to jest bardzo ważne. I byłam tu, w Warszawie, co też jest jakimś sukcesem, że potrafiłam się tu jakoś sama z aktorstwa utrzymać. Lubię to miasto i nie chciałabym stąd wyjeżdżać. Tak jak z Łodzi, gdzie studiowałam i skąd uciekłam od razu po szkole.
Od szarej niedzieli na Piotrkowskiej. Od tego, co widziałam tam w twarzach ludzi, od chłodu i jakiegoś straszliwego smutku. Ale od tamtego czasu powstało tam wiele fajnych rzeczy, jak Off Piotrkowska na przykład. I rektorem mojej uczelni został Mariusz Grzegorzek, który jest wyjątkową postacią. Więc może dobre zmiany nadchodzą – i dla szkoły, i dla miasta.
A łódzką szkołę wspominasz dobrze? Bo różne są o niej opinie.
W szkole jest ciężko, owszem. Ale to tam spotkałam ludzi, z którymi nawiązałam przyjaźnie, myślę, że już na całe życie. No i poznałam takich ludzi jak Mariusz Grzegorzek czy Janusz Gajos – najprawdziwsze autorytety. Myślę, że to jest ważne. Za takie spotkania jestem strasznie wdzięczna losowi, że mogłam tam studiować. Chociaż jak przyjechałam z tatą na egzamin, jak wjeżdżaliśmy do tego miasta, to się popłakałam, rzewnymi łzami.
Chciałaś się nie dostać za wszelką cenę?
Tak. Chciałam się nie dostać...
A czemu w ogóle chciałaś zostać aktorką?
Właśnie nie wiem. Skąd mi się to wzięło? (śmiech)
Dostawałaś w liceum szóstki z recytacji? Chodziłaś na kółko teatralne? Umiałaś zemdleć na zawołanie, kiedy trzeba było przełożyć klasówkę z matmy?
Nie, akurat od mdlenia były inne koleżanki (śmiech). Ja miałam iść na ASP, bo skończyłam liceum plastyczne. Tylko w ostatniej klasie tata mówi: a może byś spróbowała do szkoły aktorskiej? Co ci szkodzi, chodzisz na kółko teatralne.
Aaaa, czyli było jednak kółko teatralne!?
No tak, ale to była bardziej grupa przyjaciół, z którymi robiliśmy różne głupoty. Bez takiego namaszczania, że to teatr.
Ale jak już się do tej Łodzi dostałaś, to się cieszyłaś czy dalej płakałaś rzewnymi łzami?
Cieszyłam się bardzo. Choć potem przyszedł strasznie ciężki pierwszy rok. U mnie na roku było sporo osób starszych ode mnie. Już z jakimiś doświadczeniami, po szkołach przygotowawczych. Wiedzieli znacznie więcej ode mnie. A dla mnie to było takie mozolne dziobanie. Nie czułam się z tym za dobrze. Nie miałam pojęcia, jak się ten zawód obsługuje.
A kiedy przyszedł taki moment, że stwierdziłaś, że aktorstwo cię jednak kręci?
Było na pewno wiele takich momencików, ale częściej myślę: coś ty sobie zrobiła, Agnieszka. Może zacznij jednak malować krasnale (śmiech).
Albo weź się za projektowanie mody!
Może. A może napiszę książkę albo zrobię program kulinarny. Wiecie, mam poczucie, że trzeba znaleźć sobie jakąś bazę. Chciałabym mieć dom, potrzebuję stabilizacji. Ale może ja bzdury gadam? Może to taki kryzys tuż przed 26. urodzinami? Chociaż mam poczucie, że ciągle czegoś szukam, choć ciągle gubią mi się sensy, nie wiem, czy to jest moje miejsce, czy nie. Czy może powinnam znaleźć jakieś inne? Nie wiem, nie mam pojęcia. I nawet ostatnio złapałam się na tym, że nie mam marzenia, jakiegoś celu, do którego bym dążyła. Nawet brzydzą mnie takie słowa jak „sukces” czy „kariera”.
W dzieciństwie też nie miałaś takich marzeń, że chcesz być aktorką albo panią doktor czy nauczycielką?
Chyba nie. Ale wszyscy powtarzają, że żeby było łatwiej, trzeba mieć marzenia i dążyć do celu.
A może dobrze jest nie marzyć? Nie myśleć o tym, że trzeba coś osiągnąć? Kimś zostać?
No właśnie. Matka Teresa z Kalkuty powiedziała, że więcej łez wypłakano po spełnionych marzeniach niż po niespełnionych, więc...
Nie wierz jej. Okazało się, że ona strasznie oszukiwała (śmiech). Brała sobie kasę, leczyła się w najlepszych klinikach w Stanach, a trędowaci hindusi, którymi się opiekowała, umierali w przytułkach na podłodze. A ona im mówiła, że cierpienie uszlachetnia. Nie czytałaś o tym?
A jaka aktorka może być ucieleśnieniem marzeń o aktorstwie?
Nie będę oryginalna, uwielbiam Meryl Streep.
Mieliśmy nadzieję, że może chociaż jakaś skandynawska...
No niestety. Jeszcze Tilda Swinton. Ona też nie jest ze Skandynawii, ale mogłaby być (śmiech).
To z czym ci się kojarzy Szwecja?
Z Ikeą (śmiech). W domu wszystko mam z Ikei.
A może chociaż z Bergmanem?
Cenię go. To wielki artysta, ale jest mi jakoś obcy.
Chłód. Mnie się w ogóle Szwecja kojarzy z chłodem. A ja wolę ciepło.
Na Sycylii. W Afryce. Chciałabym kiedyś pokonać strach i pojechać do Afryki.
Tak. Jakoś bałabym się takiej podróży. Najlepiej, gdybym mogła tam pojechać zawodowo. Zrobić jakiś film.
A właśnie, jeśli chodzi o międzynarodowe produkcje filmowe, to zagrałaś w filmie polsko-irlandzkim.
Tak. W „Sanktuarium”. Ale przeszedł bez echa.
Może jeszcze przyjdzie na niego czas? Zauważcie, że kino nie starzeje się tak szybko jak teatr. Język teatralny ciągle się zmienia i ciągle dezaktualizuje.
A co cię pociąga w kinie?
Turkot kamery, kiedy jest bardzo blisko. Mówię wam, prawdziwa magia. I to, że się trzeba odnaleźć w kadrze. Stać się częścią obrazu. To podniecające.
A co jest dla ciebie w tym zawodzie najtrudniejsze?
Pokonanie wstydu. Ja się wstydzę ludzi. W Wałbrzychu musiałam przekraczać granicę między sceną a publicznością. Wciągać ją do gry. To było dla mnie trudne.
A jak chcesz schować się przed światem, to co robisz? Wracasz do Turawy?
W Turawie jest naprawdę bardzo ładnie. Panuje tam taki wakacyjny klimat. Jest tam kilka jezior i mnóstwo ośrodków wypoczynkowych. Jedno z nich zostało zanieczyszczone, a ośrodki nad nim – zamknięte. Klimat takich opuszczonych ośrodków, starych, które kiedyś tam funkcjonowały, jest niezwykły. Wystarczy tylko wpuścić kamerę i aktorów i mielibyśmy gotowy horror.
Bardziej jak „Wakacje z duchami” czy jak „True Blood”?
Jakieś zabójstwo, jakaś krew mogłaby się polać. Nie oglądałam „True Blood”. Oglądałam „Sześć stóp pod ziemią”.
A z kim się utożsamiałaś?
Bardzo lubiłam tę rudą, Claire. Ale do wszystkich miałam olbrzymią sympatię. I nawet ten ostatni odcinek lubiłam, wiadomo, że to ich umieranie staje się w pewnym momencie śmieszne, ale gdzieś to kupuję. Tak strasznie przy nim płakałam.
Nie sądzisz, że to umieranie w ostatnim odcinku nie dzieje się naprawdę? Że to tylko wyobraźnia Claire, która opuszcza na zawsze swoje rodzinne miasto i rozstaje się ze swoimi bliskimi?
W ogóle nie muszę sobie odpowiadać na to pytanie. Ale jak to oglądałam i jak nad nimi wszystkimi płakałam, to w pewnym momencie przyszła mi taka myśl, czy mnie tu ktoś przypadkiem nie robi w konia.
A czego w świecie najbardziej nie lubisz? Co ci w życiu najbardziej przeszkadza?
Drażni mnie nietolerancja. Oczywiście ładnej dziewczynie jest łatwiej. Dres mnie nie zaczepi, pani w sklepie nie opieprzy. Ale bywałam świadkiem nietolerancji, odrzucenia inności, niechęci do różnorodności. Tego nie lubię.
Zaczęliśmy od planów na życie, skończymy na planach na dziś. Co masz jeszcze zaplanowane, po wywiadzie?
Codziennie. Trzeba dbać o ciało i o serce. Ja swoje przytulam i mówię, że je kocham. I ono mi wierzy.
Agnieszka Żulewska - urodziła się w Ozimku (woj. opolskie). Trzy lata temu skończyła PWSFTViT w Łodzi. Zaczęła grać na studiach. Na swoim koncie ma role nie tylko w serialach („Na Wspólnej”, „Barwy szczęścia”), ale też w spektaklach teatralnych i filmach. Niedawno debiutowała na dużym ekranie w polsko-irlandzkiej koprodukcji „Sanktuarium”. Wystąpiła również w teledysku Jamala „Defto”.