Seria „Literally Slayed”, poprzedzona dwoma teaserami, prezentuje sceny pozorowanych morderstw w ujęciu modowym i sfotografowanych na podobieństwo policyjnego reportażu. Osoby pozujące, ustawione w sugestywny sposób, są tu wystylizowane na ofiary zabójstw przy jednoczesnym zachowaniu pełnej konwencji edytorialu.
„Wiem, że mówienie »slay« nie zestarzało się dobrze w obiegu, może tym lepiej. Poniekąd wpisuje się to w moje pierwotne założenia związane z tego typu projektem, chciałem by to po prostu brzmiało ironicznie”, mówi w nawiązaniu do tytułu serii.
Artysta zapytany o powód, dla którego zdecydował się podjąć podobną problematykę, odpowiada:
„Zainspirowały mnie do tego parę lat temu fotografie Weegee’ego. Pomyślałem wtedy, że to takie wymowne, że i w fotografii i w morderstwie układa się ciało i że gdybym miał okazję, zrealizowałbym sesję modową, w której wszyscy zostali uśmierceni przez swój ubiór. Taka własna adaptacja motywu występującego w fotografii i popkulturze, od twórczości Izimy Kaoru po Stevena Kleina i Lady Gagę”.
Dodaje jednak, że nie chodzi mu o sensacyjność potencjalnie kontrowersyjnego obrazu, lecz przede wszystkim o chęć sprawdzenia stopnia kolektywnego zobojętnienia na wizerunek przemocy w mediach w XXI wieku. Wspomina, że samo przedstawienie śmierci samej w sobie zawsze w jakiś sposób pobudzało jego wyobraźnię, zarówno w sztuce, jak i kinie grozy czy ekranizacjach powieści Agathy Christie, które oglądał w dzieciństwie.
Realistyczna scena zbrodni
W dalszej rozmowie zdradza, że w przygotowaniach do projektu sam przeprowadził mały wywiad z zaprzyjaźnionym policjantem celem poprawnego przygotowywania się do sporządzania kryminalistycznej scenografii podczas aranżacji zdjęć w „Literally Slayed”. Sam projekt realizowany był niekomercyjnie z kilkoma przerwami przez cały 2024 rok. – Co jakiś czas po prostu krążyłem i zabijałem, jak kaseta z filmu „The Ring”, tylko znacznie nieudolniej, bo przez ponad rok – żartuje, komentując długi czas pracy nad zdjęciami.
Seria jest jednak przede wszystkim częścią jego magisterskiego dyplomu z Fotografii, którą niedawno ukończył w Szkole Filmowej w Łodzi.
„Jeśli nadarzy się okazja, z pewnością z niej skorzystam. Finalizując serię myślałem o wystawie, jednak wciąż nie do końca umiem patrzeć na »slayed« jak na sprawę zamkniętą, ale kto wie? Wybrałem ten temat na swój dyplom magisterski, więc z góry uzależniłem go od wielu czynników, na które miałem mniej wpływu. Ponadto seria jest »anty-edytorialem«, więc premierowa prezentacja prac wyłącznie na Instagramie wpisuje się w antagonistyczny charakter jaki tu sobie narzuciłem”.
Tomek zdradza też, że sama produkcja w warunkach niekomercyjnych bywała nie lada wyzwaniem. Kilka planów zdjęciowych był zmuszony przełożyć, w tym jeden na trzy godziny przed planowanym rozpoczęciem, podczas gdy kilka nigdy nie doszło do finalnej realizacji. – Jest jeszcze sporo rzeczy, które chciałem do niej dodać i wolę myśleć o tych zdjęciach w otwartych kategoriach, jak o takim „volume one” do ewentualnej kontynuacji w przyszłości, na ciut większą skalę – mówi.
Kto wystąpił w edytorialu?
Na pytanie o to jak czuje się po zakończeniu, choćby i wstępnym, odpowiada, że przede wszystkim odczuwa wdzięczność za pomoc innych utalentowanych ludzi, którzy zgodzili się wziąć udział w „Literally Slayed”. Modowe stylizacje zapewniła mu bowiem Mikaela Sandell, Elwira Abramczuk, Nina Przegalińska oraz Weronika Jeleń w asyście z Dominiką Konik. Za wybrane fryzury odpowiadają Norbert Afek i Wiktor Kuban, za makeup i charakteryzację Filip Gromek, Aleksandra Ekiert i Liwia Długołęcka.
Choć na samych fotografiach możemy rozpoznać zarówno twarze działających zawodowo osób pozujących i influencerskich (takich jak Łukasz Bogusławski, Julia Sobczyńska, Kasia Markiewicz, Magda Kurczewska, Matylda Drohojowska i Zuza Kołodziej), jak i te, należące do innych młodych twórców posługujących się fotografią (Luke Jascz, Maciek Edelman i sam Tomek Janus w autoportrecie, przy którym asystowała mu Małgosia Wejna).
„Poza oczywistą estetyzacją przemocy, chciałem dodatkowo uwydatnić »anty - modowość« serii i wyczuwalną w jej tytule ironię, przez okazjonalne rzucenie światła na osoby, które w swojej pracy tworzą pierwszy plan, a często jednak pozostają niedostrzeżeni, w cieniu za kamerą. Takim sposobem zaprosiłem przed swój obiektyw kolegów po fachu i samego siebie w autoportrecie, trochę jak Bayard w »Autoportrecie topielca«”.
Wyznaje, że zaczynając projekt rozważał, na ile faktycznie jako społeczeństwo, obojętniejemy na przemoc w świecie rzeczywistym przez wpływy mediów masowych i kultury popularnej, jednak po zrealizowaniu pierwszego pleneru, wiedział już, że ze zbiorową wrażliwością nie jest jeszcze tak źle, jak mogłoby się czasem wydawać. - Podczas plenerowych zdjęć nie mogliśmy zaznać spokoju. Na planie, który rozbiliśmy w pobliżu warszawskiej Żerani, Zuza musiała kilka razy podnosić się i demonstrować zaniepokojonym przechodniom, że żyje i nie wymaga natychmiastowej pomocy medycznej - wyznaje ze śmiechem.

1/17
