Żyjemy wakacjami ulubionej influencerki, ślubem koleżanki oraz nową pracą kuzyna, którzy rzucił korpo i wyjechał do Holandii. Jesteśmy przebodźcowani i nieustannie zadajemy sobie pytanie: „Co by było, gdyby...?". A do tego wszystkiego przecież dochodzi jeszcze niepokój związany z katastrofą klimatyczną, pandemią, wojną...
Wszyscy żyjemy w multiwersum
Ten uczuciowy mętlik idealnie udało się uchwycić wizjonerskiemu duetowi Daniels, w którego skład wchodzą Dan Kwan oraz Daniel Scheinert. „Wszystko wszędzie naraz" to wybuchowa mieszanka gatunkowa, oferująca zaskakujący komfort w tych trudnych i niepewnych czasach. Mamy tutaj komediodramat, film akcji, science-fiction i ponadczasową opowieść o bolączkach współczesnej wszystkiego. Mamy wszystko wszędzie naraz i cóż to jest za film!

Główną bohaterką jest Evelyn Wang (znakomita Michelle Yeoh), która wraz z mężem (Ke Huy Quan) prowadzi pralnię. Niemal każdy jej dzień wygląda tak samo. Użera się z klientami, ignoruje męża, próbuje dogadać się ze swoją nastoletnią córką i wypełnia kolejne formularze związane z prowadzeniem własnej działalności. Punktem zwrotnym okazuje się spotkanie z pracowniczka Urzędu Skarbowego (Jamie Lee Curtis), podczas którego Evelyn odkrywa istnienie multiwersum. Wysłannik z równoległej rzeczywistości informuje ją, że może podróżować pomiędzy światami i że tylko ona jest w stanie uratować multiwersum przed złowrogą Jubu Tupaki. No i zaczyna się zabawa.
Multiwersum (w tym miejscu polecam zapoznać się z teorią wieloświata) funkcjonuje następująco: każda podjęta decyzja tworzy równoległą rzeczywistość, w której nasze życie wygląda zupełnie inaczej. Sęk w tym, że Evelyn, która poznajemy jest najgorszą wersją siebie, w związku z czym potrafi ona przejmować umiejętności pozostałych Evelyn. A trochę ich jest! Genialna naukowczyni, gwiazda filmowa, szefowa kuchni, nieustraszona wojowniczka, piniata czy... lesbijka z parówkami zamiast palców, która żyje w związku z urzędniczką Urzędu Skarbowego.
Najlepszy film roku?
Duet Daniels idzie na całość, nieustannie zaskakując formą i humorem. Egzystencjalne rozmowy pomiędzy dwiema skałami, Jobu Tupaki ubierająca się niczym Lady Gaga, dilda mocy i gigantyczny bajgiel, który jest w stanie pochłonąć całe multiwersum. A spod wylewającego się z ekranu absurdu wyłania się uniwersalna historia o ludzkich pragnieniach, współczesnym niepokoju i skomplikowanych relacjach rodzinnych. Jaki jest sens życia? Być może nigdy go nie poznamy, ale to od nas zależy, czy nadamy naszemu życie znaczenie. Nihilizm Jobu stoi w kontrze do rodzącego się w Ewelyn poczucia walki. Często zdarzają się momenty gdy czujemy, że nic nie ma sensu. A może haczyk polega na tym, że wszystko ma znaczenia? To są pytania, na które każdy z nas musi odpowiedzieć sobie sam.

Nie mogę nie wspomnieć o obsadzie, bo dostajemy tutaj prawdziwy popis umiejętności aktorskich. Michelle Yeoh („Wyznania gejszy") gra Evelyn bez mrugnięcia okiem, zręcznie lawirując pomiędzy jej różnorakimi wcieleniami. Jest absolutnie fantastyczna i wypada przekonująco zarówno jako zahukana żona, jak i zabójcza wojowniczka. Partneruje jej Jonathan Ke Quan („Indiana Jones i Świątynia Zagłady") w roli irytującego i nieco naiwnego męża, który marzy o powrocie do czasów, gdy byli młodzi, zakochani i wolni od przytłaczającej rzeczywistości. W rolę ich córki (i nie tylko!) wciela się Stephanie Hsu („Wspaniała pani Maisel"), a nemezis z Urzędu Skarbowego gra sama Jamie Lee Curtis. Muszę jednak uprzedzić, że w takim wcieleniu jeszcze jej nie widzieliście...
„Wszystko wszędzie naraz" dorasta do swojego tytułu. Może i jest trochę za długi, ale wciąż chętnie obejrzałabym go po raz drugi. To prawdziwa uczta, którą pałaszuje się z ogromną przyjemnością i która jest esencją tego, co w kinie najlepsze. Duet Daniels żagluje motywami, archetypami i kliszami, składa hołd kinematografii i serwuje obraz, w którym wiele osób odnajdzie samych siebie. Czy „Wszystko wszędzie naraz" to najlepszy film tego roku? Jest to bardzo możliwe!
Film „Wszystko wszędzie naraz" jest do obejrzenia w kinach od piątku 15 kwietnia.