Percepcja naszej historii od lat jest wyjątkowo skrzywiona. Z wybiórczych lekcji w szkole dowiadujemy się o dzielnych mężczyznach, którzy z orłem w koronie wytatuowanym na sercu bronili polskiej suwerenności. Wychowani na Sienkiewiczu jesteśmy w stanie przywołać co rusz kalkowane w kulturze obrazy Reytana zdzierającego z siebie koszulę oraz ojca Kordeckiego w znoju broniącego jasnogórskiego klasztoru przed chciwym najeźdźcą zza Bałtyku. Karmieni losami bohaterów, zdrajców i obcych barbarzyńców, zmuszeni, by na życzenie pokrótce zrekonstruować ich losy, możemy zapomnieć, że tak naprawdę byli to ludzie z krwi i kości. Że otaczały ich zupełnie marginalizowane w nauczaniu historii kobiety, które często miały o wiele większy wpływ na losy dziejów, że jedli, pili, spali, mieli niestrawność i realizowali potrzeby ciała i umysłu. Przede wszystkim odzieramy ich z chciwości, namiętności, a nawet zwykłej złośliwości. Posługując się najprostszymi skojarzeniami, możemy zazdrościć wypudrowanej kroniki wersalskich romansów i krwawej rywalizacji na brytyjskim dworze. Wbrew temu, co niektórym się może wydawać, seksualność odkryto o wiele wcześniej niż w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku, a polska monarchia i rozległa siatka rodów szlacheckich ma na swoim koncie historie, które spokojnie mogłyby stanowić inspirację dla scenarzystów „Gry o tron”. Fake news to nie nowość
Zanim jednak zajrzymy do komnat, które teraz zwykle z umiarkowaną ekscytacją oglądamy w zmienionych w muzea pałacach, należałoby posortować pewne fakty. Instytucja fake newsa nie powstała na potrzeby zeszłorocznej kampanii prezydenckiej Donalda Trumpa – historię napisali ci, którzy przede wszystkim pisać faktycznie potrafili. Uprzywilejowani, odpowiednio wykształceni i jednocześnie gotowi sprzedać sympatyzujący światopogląd – na przykład skrybowie na usługach władców wyruszających na bitwę, zakonnicy reprezentujący prężnie rozwijający się kościół, szlachcice mający swoje polityczne sympatie i pięć razy tyle konkurentów w prywatnych interesach. Jan III Sobieski niestety nie miał możliwości streamowania Bitwy pod Wiedniem, dlatego dane nam było poznać jedynie zwycięski rewers tego starcia z jego listów do Marysieńki i opisów wynajętych skrybów. Natomiast w przypadku mniej wpływowych momentów historii Polski możemy czuć się jak czytelnicy ówczesnego „Pudelka” – dostępna wiedza być może ogólnie zbiega się z prawdą, ale rozmija się z nią w wielu szczegółach i kontekstach. Sposób na szlachcica
Z podejrzliwością można więc potraktować postać Waleriana Nekandy Trepki. Szlachcic żyjący w pierwszej połowie XVII wieku, pochodzący z prestiżowego i zacnego wówczas rodu, w wyniku rozmaitych niepowodzeń był zmuszony sprzedać rodzinny majątek. Pulsująca zazdrość popchnęła go do popełnienia „Liber generationis plebeanorum”, znanego także jako „Liber chamorum” („Księga rodów plebejskich” lub po prostu „Księga chamów”). Liczące ponad osiemset stron tomiszcze zawierało przeszło dwa i pół tysiąca nazwisk chłopów i mieszczan, którzy w wyniku podstępu przedostali się do stanu szlacheckiego. Trepka lustrował życiorysy rzekomych oszustów, wywlekał obyczajowe i prawne skandale, nie stronił też od prostackich obelg wymierzonych w powierzchowność, stan zdrowia lub niewielki potencjał umysłowy potomków nowo powstałych rodów. Materiał zbierał głównie ze słuchu wśród okolicznych mieszkańców (Małopolski, ale nie tylko), rzadziej z tekstów źródłowych i dostępnych archiwaliów. Pisarz przytacza między innymi historię asystenta skryby sądowego, Czarnowolskiego mieszkającego z prostytutką, z którą „i woźnice obcowali”, a gdy „nikt już jej dobry nie chciał, ten obiecał ją pojąć za małżonkę”. Murarza niemieckiego pochodzenia o wdzięcznym nazwisku Frankensztajn oskarżył natomiast o zamordowanie siostry, ucieczkę i podstępne zatrudnienie się u samego króla Stefana Batorego przy budowie kamienic. Niejakiemu Cherubińskiemu, który nie mógł się zdecydować, czy nazwisko „Rubiński” nie brzmiałoby lepiej, wylicza napad na żydowską praczkę i złotnika oraz pomnożenie skradzionych kosztowności, co pozwoliło mu wykupić gospodarstwo i rozpocząć nowe życie. Trepka nie przebiera w słowach, „idyjotów” nazywa po imieniu. Niemniej ten jadowity paszkwil maluje – i to w uzasadniony sposób – świat rządzony przez podstęp i kalkulacje.
Samozwańczy lustrator prześwietlił życiorysy tysięcy postaci, które obecnie możemy uznać za marginalne, ale od grzechu nie były wolne również dynastie królewskie i najjaśniejsze nazwiska w polskich herbarzach. Ten temat naświetlił Jerzy Besala, który w swoich książkach równie chętnie co historie najważniejszych małżeństw eksponuje skoki w bok mające kluczowy wpływ na dzieje naszego państwa. O ile płomienna relacja Stanisława Augusta Poniatowskiego z Katarzyną II stale jest wspominana, o tyle romans Zygmunta Augusta z Barbarą Radziwiłłówną zazwyczaj ginie między wierszami. Jego pierwsza żona, Elżbieta Austriaczka z Habsburgów, cierpiała na epilepsję, co mocno utrudniało pożycie seksualne, a jej nagła śmierć otworzyła drzwi dla Barbary, która prawdopodobnie sypiała z monarchą już w trakcie jego pierwszego małżeństwa. Syn Królowej Bony – podobno dzięki matce – nie był odporny na kobiece powaby. Jednak poślubienie Barbary przez ówczesną szlachtę zostało uznane za skandaliczny mezalians. Protestowali wszyscy oprócz, oczywiście, Radziwiłłów, którzy zostali skutecznie wywindowani do roli jednego z kluczowych rozgrywających wśród polskich rodów. Niestety, ich przedstawicielka zmarła zaledwie w przeciągu roku od koronacji. Zaś trzecia żona, także reprezentantka Habsburgów, nie była w stanie zapewnić królowi potomstwa... August zmarł więc bez następcy. Wygaszając linię Jagiellonów, wyznaczył tor dla chaotycznych przepychanek przy wyborze późniejszych władców, które ostatecznie doprowadziły do rozpadu państwa. Najpiękniejsza Polka, loże masońskie, wczesna śmierć

Arcyciekawym przypadkiem jest również zawarte ponad dwieście lat później, w 1783 roku, małżeństwo Jana Potockiego z Julią z Lubomirskich. Spadkobierczyni wpływowych magnatów, w której za sprawą matki płynęła także krew Czartoryskich, wyszła za pisarza, splatając w ten sposób losy wielu ważnych nazwisk. Nie był to udany związek, Potocki słynął z ekscentrycznego usposobienia. Pierwszy Polak w przestworzach (brał udział w historycznym locie balonem zainicjowanym przez Jeana Blancharda) zwiedził Egipt, Turcję, Maroko, a nawet Mongolię, w której stacjonował dość długo, uczestnicząc w nieudanej misji poselskiej do Chin. Ten kulturowy tygiel dał początek „Rękopisowi znalezionemu w Saragossie”. Miłośnik nauki i sztuk tajemnych nie miał zbyt wiele czasu ani uczuć dla swojej wybranki. Julia, tytułowana „najpiękniejszą Polką”, organizatorka damskich lóż masońskich, prawdziwym uczuciem zapałała do Eustachego Sanguszki – księcia, żołnierza, poety i pamiętnikarza, którego poznała w kuluarach stronnictwa pracującego nad Konstytucją 3 Maja. Ognista pozamałżeńska relacja odbiła się gromkim echem na ówczesnych salonach, aż w końcu zakochanych rozdzieliły wojskowe wyprawy szlachcica, zaś świadectwem miłości pozostała emocjonalna korespondencja, którą prowadzili do śmierci Julii w 1794 roku. Córka marszałka z obowiązku przekazała dalej geny samozwańczego geniusza Potockiego w postaci dwóch synów – Alfreda i Artura Stanisława. Jan Potocki dwadzieścia lat po śmierci małżonki, pogrążając się w niekontrolowanej melancholii, odebrał sobie życie, a zamiast prawdziwego pocisku do rewolweru wsadził starannie spiłowaną gałkę klamki. Życzliwi mu ludzie przez długie lata opowiadali, że biedny romantyk rozpoznał w sobie wilkołaka i strzelił sobie w głowę poświęconą srebrną kulą.
Pełne meandrów było również życie innego przedstawiciela rodu Potockich. Stanisława Szczęsnego Potockiego (znanego przede wszystkim z drugiego imienia), za sprawą ambicji ojca, szykowano do tronu, lecz zawodził oczekiwania słabymi postępami w nauce. Czarę goryczy przelało w końcu potajemne małżeństwo późniejszego targowiczanina z Gertrudą z Komorowskich, którą wybrał zamiast bardziej prestiżowych kandydatek do swojej ręki. Po ujawnieniu tego niekonsultowanego ożenku młoda hrabianka została porwana i zamordowana na zlecenie starszego Potockiego. Dziedzic został więc zmuszony pojąć za żonę przygotowywaną do tego tytułu Józefinę z Mniszchów, a ich związek zaowocował aż jedenaściorgiem dzieci. Szacuje się, że Szczęsny spłodził jedynie pierwszą trójkę, a lista kandydatów na ojców kolejnej ósemki była dość obszerna. Małżeństwo skończyło się rozwodem, w ramach którego Potocki oddał większość swoich posiadłości w zamian za rentę. Mimo to ożenił się po raz trzeci. Kolejny raz niezbyt fortunnie, bowiem jego żonę podejrzewano o sypianie z własnym pasierbem.

Stanisław Szczęsny Potocki z dziećmi
Te nieco chaotyczne opowieści dobrze ilustrują ilość powiązań pomiędzy poszczególnymi rodzinami, które starając się utrzymać prestiż ciążący na nazwisku, wydawały za siebie swoich potomków, tworząc tym samym genetyczny koktajl, którego substraty krzyżowały się ze sobą zarówno w ramach oficjalnych związków, jak i pozamałżeńskich wyskoków naznaczonych namiętnością.
Król z kolczykami w uszach
Ta osadzona wokół korony i rozciągnięta na kilka stuleci pikantna telenowela zawiera w sobie także wątki nieheteronormatywne. Z latarnią ponownie przychodzi tu Jerzy Besala, który w swoich tekstach wylicza władców oskarżanych o „sodomię”. Wybrany na króla po wspomnianym już, niepotrafiącym dorobić się potomka Zygmuncie Auguście, Henryk Walezy wielu Polaków zaszokował postępowością, której najniewinniejszą oznaką były kolczyki w uszach. Biseksualny reprezentant Walezjuszy miał na swoim dworze rozlicznych kochanków i słynął z nieprzyzwoitego zachowania. Te plotki przyczyniły się zresztą do jego nagłej ucieczki i zwolnienia tronu. O współżycie z mężczyznami był też oskarżany Zygmunt III Waza, na co dzień szczycący się gorliwą cnotliwością. Tropiciele spisków mogą wskazywać na zagraniczny kapitał (kolejno francuski i szwedzki) obu władców, jakoby był on przyczyną kontrowersyjnych obyczajów, ale palmę pierwszeństwa w tej konkurencji zdobył Polak. Bolesław II Śmiały miał bowiem odbywać stosunki homoseksualne w Kijowie, umieszczając tym samym swój przydomek w zgoła odmiennym kontekście.

Można powątpiewać w jakość niektórych źródeł stojących za wymienionymi informacjami, lecz wiele z nich popartych jest wieloletnimi, pogłębionymi badaniami. Nawet plotki świadczą o szerokim imaginarium zachowań i fantazji ludzi na świeczniku niezależnie od epoki. Można też ekscytować się myślą, że nie było nam aż tak daleko do świata przedstawionego przez George'a R.R. Martina (wyłączając istnienie smoków, nieumarłych i tym podobnych istot). Pytanie, jak niewiele w gruncie rzeczy się zmieniło?