[Z archiwum K MAG] Od Cousteau po współczesnych ratowników życia innego niż ludzkie – zamieszkującego oceany
28-03-2025
![[Z archiwum K MAG] Od Cousteau po współczesnych ratowników życia innego niż ludzkie – zamieszkującego oceany](https://kmag.s3.eu-west-2.amazonaws.com/articles/66dc3dea865f844eb638ecdf/mdagff-2021%20-%20Playing%20WIth%20Sharks%20-%20Stills%20%5B1271816%5D.jpg)
![[Z archiwum K MAG] Od Cousteau po współczesnych ratowników życia innego niż ludzkie – zamieszkującego oceany](https://kmag.s3.eu-west-2.amazonaws.com/articles/66dc3dea865f844eb638ecdf/mdagff-2021%20-%20Playing%20WIth%20Sharks%20-%20Stills%20%5B1271816%5D.jpg)
Zielony mullet Kapitana Planety dzisiaj przyprószony jest kurzem. W latach dziewięćdziesiątych bohater, który powstał z połączenia pięciu żywiołów Natury: ziemi, ognia, wiatru, wody i… serca, podbijał umysły nastolatków w eponimicznej animacji. Nasi bohaterowie są realni, wielowymiarowi tak, jak ludzie, a łączy ich wielki błękit – ósmy kontynent, bez którego nie byłoby życia na Ziemi. Lubimy demonizować naturę. Filmy takie jak „Ptaki” Hitchcocka, „Szczęki” Spielberga, „Orka – wieloryb zabójca” Andersona, nie wspominając już horrorów o gigantycznych insektach, przedstawiają zwierzęta jako złowieszcze bestie, które realizują swoje mordercze instynkty na niewinnych ludziach. Zwierzętom przypisuje się cechy właściwe jedynie człowiekowi – premedytację, a nawet chęć zemsty i zadawania cierpienia. Największym wynalazkiem ludzkości jest zniewolenie, większości ludzi zdaje się bliższe niż tak nieuchwytna idea, jak wolność.
Materiał pochodzi z numeru K MAG 112 The Pirates 2021, tekst: Kasper Cecha-Czerwiński.
Żaden inny gatunek nie upodobał sobie tej praktyki tak jak my, rozwijając ją od prymitywnego uwięzienia do wyrafinowanych metod socjotechnicznych. Ponadto każda forma niewoli, jaką wymyślono, nadal jest kultywowana w najlepsze. Poddajemy zniewoleniu samych siebie, ale również wszystko, co wokół nas, a zwłaszcza te istnienia, które zniewolić najłatwiej – zwierzęta. Homo sapiens wyspecjalizował się w więzieniu nie tylko przedstawicieli własnej rodziny, ale nade wszystko łowieniu i ujarzmianiu innych mieszkańców planety Ziemia. Magdalena Środa w książce „Obcy, inny, wykluczony” pisze: „Zwierzęta są naszymi niewolnikami, produktami. Zwierzęta giną w rzeźniach, w transportach, są zabijane dla przyjemności na polowaniach. Jak mówi bohaterka powieści Johna Maxwella Coetzeego, Elizabeth Costello: »Tkwimy w epicentrum wielkiej degradacji, okrucieństwa i zabijania, które można porównać z najbardziej koszmarnymi dokonaniami III Rzeszy«”. Charles Paterson wyraża podobną opinię: stan relacji ludzko-zwierzęcych trudno określić inaczej niż mianem „wiecznej Treblinki”. Porównywanie zabijania zwierząt do Holokaustu może wydać się obrazoburcze, jednak jeśli przywołać liczby i poziom zaawansowania technik eksterminacji, analogie nasuwają się same. Jedyna różnica polega na tym, że zwierzęta nie czują, jak ludzie, nie mają samoświadomości, nie są inteligentne, a przede wszystkim nie przypisuje się im duszy. Przynajmniej takie są wyobrażenia. Powiedzenie, że dzikie zwierzęta to istoty czujące i inteligentne, już jest stwierdzeniem wywrotowym. Rzecz ma się inaczej z domowymi pupilami; tutaj jednak zachodzi zjawisko psychologii przeniesienia – nasz piesek przecież jest mądrzejszy niż szczekający kundelek sąsiadki. Ta z kolei uważa, że nieposkromione wokalizacje jej czteronogiego towarzysza są przejawem rozumu.
Początki aktywizmu oceanicznego
W jednej ze scen filmu „Cousteau. Człowiek legenda” widzimy starszego kostycznego mężczyznę o białych włosach na tle planszy przedstawiającej błękitne niebo z nielicznymi chmurkami. Wygląda niczym mędrzec opatrznościowy, patrzący w niepewną przyszłość. W jego pomarszczoną dłoń wsuwa się ręka młodej dziewczyny. Mężczyzna zadaje pytanie: „Jaką przyszłość zapewnimy kolejnym pokoleniom?”, na co dziewczynka odpowiada: „Przyszłe pokolenia mają prawo do czystej, nieskażonej Ziemi. Każde pokolenie musi się sprzeciwić jej nieodwracalnemu uszkadzaniu”. Jest to blisko osiemdziesięcioletni Jacques-Ives Cousteau i jego córka z drugiego małżeństwa Diane w filmie stworzonym na potrzeby organizacji The Cousteau Society, zajmującej się ochroną mórz i oceanów oraz edukacją w tym zakresie. Założyciel instytucji już wtedy był żywą legendą, ambasadorem „niebieskiego kontynentu”, jak zwykł nazywać oceany, wpływowym liderem spotykającym się ze światowymi przywódcami, u których postulował o zmiany prawa w ochronie przyrody.

„Podwodne życie Jacquesa Cousteau”, mat. prasowe Against Gravity
Miliony widzów na całym świecie znały go z serii telewizyjnych programów dokumentalnych „Podwodny świat Cousteau” i „The Cousteau Odyssey” powstałych na przestrzeni lat 1966-1982. Filmy te stanowią opowieść o morzach i oceanach, o ogromnym podwodnym świecie, dotąd raczej obcym i pełnym tajemnic, teraz wydobywanym „na powierzchnię”. Cousteau jednak nie zawsze był adwokatem zachowania podwodnej natury w jej dziewiczym stanie. W latach trzydziestych i tuż po wojnie fascynowała go idea podboju królestwa Posejdona. Marzył o miastach na dnie mórz, a nawet uważał, że cała ludzka cywilizacja powinna przenieść się pod wodę. Był eksploratorem i wynalazcą, w czasie drugiej wojny światowej służył w wywiadzie francuskiej marynarki i wykonywał misje dla ruchu oporu. Jego pasją było lotnictwo, chciał zostać pilotem marynarki i w tym celu skończył szkołę. Jednak wypadek samochodowy, w którym złamał aż dwanaście kości, uniemożliwił mu dalszą karierę w przestworzach. Wykrwawiając się, uwięziony w samochodzie na francuskiej szosie, był pewien, że umrze. Jeszcze nie wiedział, że to dla niego początek nowego życia. Kiedy pierwszy raz za namową przyjaciela zszedł pod wodę w celu przywrócenia sprawności swojemu ciału, poczuł, jakby urodził się ponownie.
Pierwsze odkrycia
W latach czterdziestych XX wieku metody głębinowej eksploracji mórz były bardzo prymitywne – nurkowie męczyli się zamknięci w zgrzebnych kombinezonach, ciężkich hełmach z okienkami i podkutymi ołowiem butach, dzięki którym mogli chodzić po dnie. Powietrze dostarczano z powierzchni ziemi lub łodzi za pomocą rurki, która ograniczała mobilność. Cousteau uwielbiał nurkować przy pomocy gogli, jednak nie dawało mu to możliwości oddychania pod wodą. Już wtedy podejmował pierwsze próby filmowe, chowając kamerę w wodoodpornym futerale. Cousteau pragnął większej swobody. Chciał bez ograniczeń nurkować i zapewne żałował, że natura nie wyposażyła go w skrzela. Mimo trudności nie poddał się technicznym przeszkodom. Wraz z inżynierem Emilem Gagnan zaprojektował aparat, który znacznie wydłużył możliwość przebywania pod powierzchnią wody. Ten udoskonalany przez lata akwalung wciąż stanowi ekwipunek każdego nurka.
Światowy rozgłos przyniósł kapitanowi Cousteau film „Świat milczenia”, który w 1956 roku zdobył Złotą Palmę na festiwalu w Cannes, a rok później Oscara. Wraz z młodym reżyserem i scenarzystą Louisem Malle, który wówczas miał jeszcze przed sobą klasyczne filmy francuskiej nowej fali, takie jak „Kochankowie” czy „Windą na szafot”, opowiedział historię swojej rodziny stanowiącej ekipę statku „Calypso”. Rodziny dosłownie i w przenośni, ponieważ na załogę wynajętej na rok za symbolicznego franka łodzi składała się żona i nastoletni synowie Cousteau oraz „banda odmieńców i renegatów” pragnących odkrywać nieznane krainy. „Calypso” po remoncie i doposażeniu stała się nie tylko środkiem transportu, ale także platformą badawczą oraz studiem filmowym.

„Podwodne życie Jacquesa Cousteau”, mat. prasowe Against Gravity
Siedemnastoletnia Simone Melchior poślubiła Cousteau, wówczas dwudziestosześcioletniego oficera marynarki, oświadczając, że ona da mu synów, a on jej morze. Tak się stało. Została pierwszą kobietą nurkiem na świecie. Nie lubiła być filmowana, jednak wraz z nieodłącznym jamnikiem uczestniczyła niemal w każdej wyprawie i powstających na „Calypso” filmach. Simone była dobrym duchem statku, opiekowała się załogą i godzinami wpatrywała się w radar w poszukiwaniu wielorybów. Medytowała w rytm szumu fal oceanu. Mawiała, że w jej żyłach nie płynie krew, tylko słona woda. Zmarła na raka w 1990 roku, prawie całe życie spędziwszy na morzu. Jej prochy rozsypano na wodach wokół Monako. Lata pięćdziesiąte i sześćdziesiąte można nazwać okresem niewinności załogi statku, która chciała tylko przemierzać morza i oceany, oczarowana tym światem niczym bohaterowie „20 000 mil podmorskiej żeglugi” Juliusza Verne’a. W filmie „Świat milczenia” widzimy, jak marynarze z „Calypso” beztrosko ujeżdżają ogromne żółwie z wyspy Galapagos, siedzą albo nawet stoją na ich skorupach. Żółwie są na tyle silne, że potrafią unieść dorosłego mężczyznę. Czy jednak bawią się równie dobrze? W celu określenia liczby i gatunków ryb zamieszkujących rafę koralową używano dynamitu. Była to powszechnie stosowana metoda badawcza w tych czasach, tłumaczy później Cousteau. Rafę wysadzano w powietrze, a martwe stworzenia, które wypłynęły na powierzchnię wody, liczono i katalogowano. Uważano, że ocean jest tak ogromny, że można czerpać z niego bez końca i wrzucić do niego wszystko, ponieważ sam się zregeneruje. Długoletni przyjaciel Cousteau i towarzysz podróży Philippe Tailliez już wtedy ostrzegał, że z rafami dzieje się coś niedobrego, jednak nikt go nie słuchał. Przełom w sposobie myślenia o naturze przyniosła dopiero śmierć wieloryba. Żeglarze podziwiali ogromną gromadę morskich ssaków, które otaczały statek, wyrzucając ze swych umieszczonych na grzbiecie nozdrzy fontanny wody zamieniające się w tęczę. Nieszczęśliwie jeden z młodych wielorybów zawadził o śrubę „Calypso”, raniąc się i krwawiąc. Załoga postanowiła skrócić cierpienie zwierzęcia i dobić je harpunem. Wkrótce zauważyli, że martwe ciało unoszące się na wodzie przyciąga niewielkie rekiny, które po kawałku szarpały je i zjadały. Nad podróżnikami górę wzięły emocje, nie mogli znieść widoku ucztujących rekinów i postanowili pomścić wieloryba. Przy pomocy harpunów i bosaków zaczęli wyciągać krwiożercze ryby na statek i zabijać. Kiedy pokład zasłany był rozczłonkowanymi ciałami, dotarło do nich, co zrobili. Refleksja przyszła za późno, ale od tej pory Cousteau postanowił, że nigdy więcej nie zabije żadnego zwierzęcia. Gdy w 1972 roku chciano wyświetlić film „Świat milczenia” w czasie dużego festiwalu, zażenowany swoimi czynami z przeszłości Cousteau nie zgodził się.
Temat trafia do mediów
Nie można było pozwolić, aby pęd czasów powojennej koniunktury oraz boomu gospodarczego i demograficznego spowolnił. Odradzające się społeczeństwa wymagały paliwa, a pragnienie rozwoju za wszelką cenę pisało scenariusz katastrofalnej przyszłości. Cousteau, jak sam przyznaje, chciał zarabiać pieniądze na swojej pasji, musiał też utrzymać rodzinę oraz załogę „Calypso”. Sam statek wymagał ciągłych napraw i lepszego wyposażenia dla dalszych wypraw. Kiedy pojawił się tajemniczy inwestor z Anglii, Cousteau nie zastanawiał się długo i przyjął propozycję badania dna Morza Czerwonego. W ten sposób przyczynił się do odkrycia ogromnych złóż ropy naftowej i dzisiejszego bogactwa szejków ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich.
„Pewnie byłem naiwny, ale nie miałem ani grosza. A te pieniądze pozwoliły na zakup radaru, sondy ultradźwiękowej i sfinansowanie późniejszych produkcji”, przyznawał Cousteau.
Druga połowa lat sześćdziesiątych to początek dynamicznego rozwoju kariery medialnej. Amerykańska telewizja ABC zgodziła się wyemitować dwanaście odcinków serialu o świecie podwodnej przyrody. Serial cieszył się tak ogromną popularnością, że na przestrzeni lat nakręcono pięćdziesiąt dwa filmy. Nazwisko Cousteau stało się znane na całym świecie, a fani tłumnie ustawiali się po autografy. Kapitan – czy też Pasza, jak nazywali go przyjaciele – nie był do końca zadowolony ze sławy, jaką przyniosły mu filmy. Co prawda w świecie telewizji radził sobie jak ryba w wodzie, potrafił doskonale zbudować wizerunek człowieka morza – starego wilka morskiego zatroskanego o losy świata. Wielu krytyków zarzucało mu, że dba jedynie o swoją karierę, nie mając nic wspólnego ze światem prawdziwej nauki. Jest to zarzut często kierowany wobec popularyzatorów wiedzy o świecie i nawet jeśli Cousteau doskonale dbał o swoje interesy, to z coraz większą uwagą i niepokojem przypatrywał się zmianom, jakie zachodziły w morskich wodach. Z perspektywy kilkudziesięciu lat zauważał, że świat przedstawiany w jego filmach może odejść na zawsze. Kiedy w jednym z odcinków pokazał zdjęcia martwej rafy koralowej Zatoki Lwiej u wybrzeży południowej Francji, która jeszcze trzydzieści lat wcześniej była pełna życia, producenci postanowili zakończyć z nim współpracę, ponieważ stał się zbyt pesymistyczny i wzniecał niepotrzebny alarm. W 1971 roku przed jedną z izb kongresu Stanów Zjednoczonych w swoim wystąpieniu ostrzegał: „Stoimy przed wizją zniszczenia oceanów przez zanieczyszczenia i inne czynniki”. To był początek prawdziwej adwokatury Cousteau o zachowanie fauny i flory wodnej. Był to również rok powstania Greenpeace oraz Stowarzyszenia Cousteau, które kapitan założył wraz ze swoim synem Philippem.
„Poświęcę resztę swoich filmowych działań próbom wpłynięcia na ludzi, żeby wzięli sprawy w swoje ręce. Filmy nie będą traktowały już tylko o ładnych małych rybkach, ale zajmą się przyszłością ludzkości”, powiedział w wywiadzie.
Dzisiaj wnukowie Jacquesa-Ivesa Cousteau – Fabien, Philippe i Alexandra – kontynuują dziedzictwo dziadka, prowadząc Stowarzyszenie, udzielając wykładów, kręcąc filmy edukacyjne oraz angażując się w liczne przedsięwzięcia mające na celu ochronę, przywrócenie oraz zachowanie oceanicznych habitatów w naturalnej formie.
Tańcząca z rekinami
Cousteau nie był jedynym miłośnikiem płetwonurkowania, którego poglądy na naturę zmieniły się pod wpływem obserwacji niszczycielskich działań człowieka. Film „Oko w oko z rekinem” z 2021 roku opowiada historię Australijki, która nie bała się zdzielić w nos rekina źle pozującego do zdjęcia. Mająca osiemdziesiąt siedem lat energiczna, drobnej budowy starsza pani o długich blond włosach nadal potrafi wcisnąć się w swój różowy skafander, włożyć na plecy butlę z tlenem i zanurkować do wody wokół wyspy Fidżi, gdzie roi się od rekinów. „Nawet jeśli będę jeździła na wózku, będę nurkować. Pod wodą nie ma grawitacji, można latać”, mówi z rozmarzonym uśmiechem. Fascynacja pływaniem i nurkowaniem, podobnie jak u Cousteau, rozpaliła się w niej wskutek rehabilitacji – w dzieciństwie zdiagnozowano u niej polio, dziecięce porażenie, które było wtedy jak wyrok, istniało ryzyko, że już nigdy nie będzie chodzić. Spędziła długie tygodnie przykuta do szpitalnego łóżka, jednak wysiłki lekarzy opłaciły się i dziewczynka wstała. Pływanie pozwoliło jej odzyskać młodzieńczą gibkość ciała. Niedługo potem zamieszkała z rodziną przy plaży w Sydney. Mnogość ryb oceanicznych stanowiła główne źródło pożywienia mieszkańców wybrzeża. Okazało się, że Valerie odznacza się niezwykłą sprawnością w połowach ryb przy pomocy oszczepu. Celnie potrafiła namierzyć ofiarę i wyciągnąć ją z wody. Zaczęła brać udział w zawodach łowieckich, co przynosiło duże zyski finansowe. Wkrótce została mistrzynią Australii, choć konkurencję miała jedynie wśród sześciu pozostałych koleżanek, podczas gdy mężczyzn rywalizujących o nagrody było wtedy około siedmiuset. „Był to sport silnie maczystowski”, wspomina Valerie. W trakcie zawodów poznała swojego przyszłego męża, Rona Taylora. Pobrali się w grudniu 1963 roku i spędzili razem szczęśliwe lata, aż do jego śmierci w 2012 roku. Podzielali pasję do nurkowania, Ron również miał tytuł mistrzowski w tej dziedzinie.

„Tańcząca z rekinami”, mat. prasowe Against Gravity
Wówczas uważano, że rekiny są plagą wód wokół gęsto zaludnionych plaż, że polują na niewinnych ludzi wiedzione jedynie morderczym instynktem. Wierzono, że szczęki rekina wyposażone są nie tylko w ostre jak brzytwa zęby, ale potrafią gruchotać kości. Nikt nie chciał być zjedzony żywcem, dlatego polowania na rekiny były, jak uważano, konieczną samoobroną. Valerie na wyprawach rybołówczych była odpowiedzialna za bezpieczeństwo; zapach krwi wydobywającej się z ryb przyciągał wiele rekinów. Wkrótce zdobyła sobie przydomek „lady slayer”, miała na koncie dziesiątki martwych rekinów i setki, a może tysiące ryb. Dziś nie mówi o tym z dumą, w jej oczach można dostrzec żal wobec samej siebie, a nawet przerażenie.
W 1965 roku przyjaciel Taylorów ledwo uszedł z życiem przed żarłaczem białym i skończył na stole operacyjnym z raną wzdłuż całych pleców. Powstał wtedy pomysł odnalezienia rekina, sfilmowania go i złowienia. Nikt do tej pory czegoś takiego nie dokonał. Valerie jednak musiała zostać na lądzie, ponieważ ani kapitan statku, ani właściciel nie chcieli kobiety na pokładzie. Powszechne było przekonanie, że to przynosi pecha. Ekspedycja się udała. Nie tylko sfilmowano rekina pod wodą, ale złowiono pięć sztuk, których martwe ciała dowieziono do portu. Po raz kolejny widok rozpłatanych rekinów zaściełających pokład łodzi zmienił sposób myślenia o tych morskich bestiach. Valerie i Ron dostrzegli majestatyczne piękno tych istot, które zostało utracone na zawsze. Odłożyli swoje włócznie i postanowili nigdy więcej nie zabić żadnej ryby, a celować do nich wyłącznie obiektywem kamery. W ten sposób na dobre rozpoczęła się ich filmowa epopeja z rekinami. Spędzając dni z nimi w bezpośrednim kontakcie, nauczyli się zwyczajów rekinów, poznali się na ich niezwykłej inteligencji, a przede wszystkim zrozumieli, że rekiny nie atakują bez powodu. Udowodnili, że ryby te, w rzeczywistości stanowiące żywy relikt prehistorii, ponieważ pozostały niezmienione przez dwadzieścia milionów lat ewolucji, wcale nie są żarłocznymi bestiami pragnącymi jedynie ludzkiego mięsa – oceanicznego pokarmu mają w bród, nie muszą polować na biblijną koronę stworzenia. To człowiek stanowi ostatnie ogniwo łańcucha pokarmowego, jest zdolny zjeść wszystko, a jeśli uwierzy, że coś ma szczególnie zbawienne właściwości dla jego zdrowia, staje się celem numer jeden jego kulinarnych zakusów. Taki los spotkał rekiny oraz morskie ssaki – wieloryby, kaszaloty, delfiny. W Europie ich mięso nie jest tak popularne jak w Azji Wschodniej, zwłaszcza w Japonii, której gospodarka rybna w dużej mierze opiera się na połowach tych zwierząt. Jednak przez pokolenia tran był ulubionym narzędziem tortur naszych babek i matek, jako zbawienny środek leczniczy na wszystko. W reklamach nadal jest zachwalany przez aktorów, którzy szczerzą zęby niczym rekiny, wymieniając niezwykłe właściwości tego specyfiku w rzeczywistości pozyskiwanego wskutek śmierci tysięcy ryb oraz wielorybów.
Valerie i Ron zostali ekspertami od rekinów, jako jedyni filmowcy uchwycili ich podwodne życie, nie będąc zamknięci w stalowej klatce chroniącej przed potencjalnym atakiem. Valerie jak nikt inny rozumiała rekiny. Przyznaje, że lęk zawsze w niej pozostawał, choć innym wydawało się, że jest nieustraszona. Głupio byłoby się nie bać. To jednak nie powstrzymało jej przed eksperymentem, w którym udowodniła, że szczęki rekina nie mają właściwości łamiących kości, polegają jedynie na sile tnącej swoich zębów. Badaczka zanurzyła się pod wodę w specjalnej stalowej kolczudze osłaniającej jej ciało i sprowokowała rekina do ugryzienia jej w ramię. Rekin wbił zęby, jednak ręka pozostała nietknięta. Siła szczęk nie pozwoliła na zgruchotanie kości. Eksperyment przeprowadzono, aby uciąć spekulacje, do jakich Taylorowie sami się przyczynili. W 1975 roku zgłosili się do nich producenci z Universal Pictures, będący pod wrażeniem dokumentów o żarłaczach białych. Zaproponowali nakręcenie scen i konsultacje przy pracy nad horrorem kinowym, który miał nosić tytuł „Szczęki”. Reżyserem filmu został młody obiecujący twórca Steven Spielberg. „Był dla mnie jak nastolatek”, wspomina Valerie. Historię filmu znamy; stał się kasowym przebojem, pierwszym w historii blockbusterem na światową skalę. Fikcyjna historia o gigantycznym rekinie wywołała przy okazji zbiorową histerię wśród amatorów plażowania. Ludziom dźwięczała w uszach niepokojąca muzyka z filmu, kiedy z przejęciem wypatrywali wystającej wśród fal płetwy rekina. Taylorowie udzielili mnóstwo wywiadów telewizyjnych, przekonując, że strach jest wyimaginowany, a bestie takie jak w filmie w rzeczywistości nie istnieją. Na czterysta gatunków rekinów jedynie pięć może stanowić niebezpieczeństwo.

„Tańcząca z rekinami”, mat. prasowe Against Gravity
Valerie May Taylor przekracza wszelkie bariery. Została pierwszą kobietą nurkiem, polowała na rekiny (z czego nie jest specjalnie dumna), była pierwszą osobą filmującą rekiny w ich naturalnym środowisku i w bezpośrednim kontakcie, nie powstrzymuje jej strach ani ograniczenia fizyczne oraz wiekowe. Aktywnie działa na rzecz zachowania i odbudowy Wielkiej Rafy Koralowej Australii. Dzięki jej staraniom przywrócono ekosystem raf koralowych wokół wyspy Fidżi, którego nieodzownym elementem są rekiny jako naturalne drapieżniki.
Ekopiraci spod znaku Sea Shepherd
Sea Shepherd – pod tą niewinną nazwą kryją się prawdziwi ekopiraci, którzy dla osiągnięcia celu nie rezygnują z metod, jakie z przejęciem w oczach przedstawiciele organizacji łowieckich nazywają ekoterroryzmem. Być może założyciel grupy Paul Watson ze swoją grzywą białych włosów i brodą przypomina nieco psa bernardyna strzegącego stada lub poszukującego zaginionych w górach, jednak nie ma w sobie nic z poczciwości tej mnisiej rasy. Wyobraźcie sobie pełne morze, dość spokojne, idealne dla wielorybników liczących na udany połów. Ich ogromny statek-rzeźnia majestatycznie kołysze się na falach, kiedy nagle słyszą ogłuszającą muzykę „Cwału Walkirii” Wagnera i widzą łódź na kursie kolizyjnym. To załoga Sea Shepherd z kapitanem Paulem Watsonem usiłująca staranować statek, który wbrew międzynarodowym konwencjom znalazł się na terenie zwanym „Sanktuarium wielorybów”, rozciągającym się na wodach Oceanu Arktycznego.
Paul Watson w odróżnieniu od wcześniejszych bohaterów artykułu nigdy nie był łowcą, a przynajmniej nie polował na zwierzęta. Za cel postawił sobie wielorybników, którzy przy pomocy wielkich harpunów przypominających prawdziwe działa odławiają wielkie ssaki morskie dla ich mięsa, tłuszczu i płetw. „Nigdy nie twierdziłem, że nie jestem przemocową osobą, ponieważ my wszyscy jesteśmy przemocowi. Popatrzcie tylko na naszą historię”, wyznaje Watson z rozbrajającą szczerością. Ma zresztą ogromną łatwość w wypowiadaniu kontrowersyjnych poglądów. Jest między innymi za kontrolą i stopniowym zmniejszaniem populacji ludzkiej, antynatalistą. Podobnie jak Cousteau, który zjednał sobie wielu wrogów, powiedziawszy, że należałoby „eliminować trzysta pięćdziesiąt tysięcy ludzi dziennie”. Oczywiście, słowa te powtarzane bez kontekstu mogą brzmieć makabrycznie. Watson twierdzi, że prowadzi wojnę światową dla ocalenia wielorybów. Nie przesadza, był ścigany przez Interpol międzynarodowym nakazem aresztowania, jest persona non grata na Islandii, jego ujęcia domagały się rządy Norwegii, Kostaryki, Rosji, a przede wszystkim Japonii – największego zabójcy morskich ssaków. Naraził się również Portugalii, Australii i Południowej Afryce. Z Islandii został wydalony z zakazem powrotu po tym, jak w połowie lat siedemdziesiątych wspólnie z kompanami zatopił dwa statki wielorybnicze. Podobnych czynów dopuścił się w Norwegii, a na Syberii ujawnił brutalne polowania na foki. Młode oddzielano od matek i zabijano na ich oczach, by pozyskać miękkie futra, zdesperowane samice z krzykiem długo goniły myśliwych, ostatecznie pozostając same. Praktyki te, ukryte w śniegach północnego koła podbiegunowego, nie były znane opinii publicznej. Zdjęcia, jakie zrobił Watson i jego przyjaciele, wstrząsnęły społeczeństwem Kanady i Stanów Zjednoczonych.

„Ciemne strony rybołówstwa”, mat. prasowe Netflix
Niemal każdy amerykański nastolatek czytał „Moby Dicka”, opowieść o załodze statku wielorybniczego „Pequod”, która dzielnie wyprawiła się na niebezpieczne łowy wiedziona przez na wpół oszalałego kapitana Ahaba, mającego jeden cel – ponownie spotkać wielkiego białego wieloryba i zabić go. Wydana w 1851 roku przez Hermana Melvilla powieść zdobyła uznanie dopiero w połowie XX wieku, uzyskując status klasyki literatury amerykańskiej. W czasach Melvilla połowy wielorybów rzeczywiście mogły być niebezpiecznym zajęciem, a wielu myśliwych nie wracało z wypraw. Ściśnięci na niewielkich drewnianych pokładach i uzbrojeni w niewielkie harpuny, w głowach mieli obrazy z rycin, na których machnięciem gigantycznego ogona waleń rozbijał statki, pogrążając załogę w odmętach morza. Marynarze bali się, że zostaną pochłonięci przez paszczę wielkiego Lewiatana. Takie były legendy. Jednak jak w żadnej innej dziedzinie, w zabijaniu inwencja ludzka wspina się na szczyty możliwości i wyrafinowania. Chociaż trudno nazwać szczególnie finezyjnymi statki-przetwórnie, jakie wyprawiały się na połowy w czasach początków działalności Watsona, to były to maszyny zaprojektowane do sprawnego mordowania wielorybów. Zwierzęta nie miały szans w starciu z kanonadą harpunów. Metoda była prosta: najpierw zabijano mniejszą samicę, by zwabić zdezorientowane samce rzucające się na ratunek. W walce o przeżycie nie miały możliwości nabrania wystarczającej ilości powietrza, by uciec z miejsca rzezi. Martwe wieloryby zostawiano z przytwierdzonymi do nich bojami i odpływano na poszukiwania kolejnych. Na takie truchło w 1975 roku natrafiła załoga statku „Phyllis Cormack”, którego kapitanem był Paul Watson. Trzynastu śmiałków wyprawiło się na polowanie na radzieckie statki wielorybnicze dostrzeżone w pobliżu wybrzeży Kalifornii – trzymały się na międzynarodowych wodach terytorialnych, dlatego bez przeszkód mogły łowić tak daleko od własnego kraju. Watson zbliżył się do martwego wieloryba, aby zrobić zdjęcia, czuł jeszcze jego ciepło i widział, jak krew, bulgocząc, wydobywa się z rany do wody. To był nieduży młody wieloryb. Nagle wielorybnicy wrócili, by zabrać zdobycz.
„Śledziliśmy ich i sfilmowaliśmy, jak przenosili wieloryba na pochylnię, gdzie został wyciągnięty za pomocą lin i wciągarek na pokład, by ludzie z długimi, ostrymi nożami mogli obedrzeć ciała ze skóry. Więcej krwi trysnęło ze ścieków do morza. Czuliśmy się tacy bezradni, mali i bezużyteczni”, wspomina Watson w dostępnym w internecie artykule dla „Guardiana” z 2013 roku.
Wraz z towarzyszami uznał, że nie mają innego wyjścia, jak ustawić się łodzią pomiędzy wielorybnikami a ławicą kaszalotów. Sądzili, że myśliwi nie odważą się strzelać, gdy na linii znajdą się ludzie. Pomylili się, ujrzeli kapitana, który ze złośliwym uśmiechem przesunął palcem po swoim gardle.
„Nad wielorybami rozległa się przerażająca eksplozja. Wybuchowy grot harpuna ze świstem przeciął powietrze, gdy dołączony kabel ciął pobliską wodę jak ciężki miecz. Przed nami samica kaszalota krzyczała z bólu, przewracając się na bok, a z niej tryskała fontanna gorącej, parującej krwi. Obok niej największy wieloryb w grupie uniósł się z powierzchni morza i zanurkował. Kiedy jego potężny ogon uderzył z hukiem w wodę, zniknął. Pozostałe sześć wielorybów kontynuowało ucieczkę, gdy ogromny samiec odwrócił się, by ich bronić”, pisze dalej Watson.
Wieloryb jednak nie miał szans w starciu z harpunnikami, dostał strzałem w głowę, po czym opadł do wody. Następne wypadki były przełomowe dla dalszego życia kapitana Watsona. Wieloryb w ostatnim zrywie agonii ponownie wynurzył się z wody, chcąc dosięgnąć swojego zabójcę, był o centymetry od pontonu załogi obrońców przyrody, mógł zwalić się na nich, jednak tego nie zrobił, ponownie opadł w głębię oceanu. Dalej Watson opisuje:
„Utrzymywałem z nim kontakt wzrokowy, dopóki jego oko nie zatonęło pod powierzchnią morza i nie zniknęło. I tak umarł. Mógł nas zabić, ale tego nie zrobił, a spojrzenie tego oka prześladuje mnie od tamtej pory. Poczułem zrozumienie i wiedziałem, że on wiedział, że jesteśmy tam, aby go uratować, a nie zabić. Było mi wstyd, że nam się nie udało. Czułem się bezsilny i zły, sfrustrowany i pełen podziwu jednocześnie. Odczuwałem wdzięczność za to, że oszczędził mi życie. Ale widziałem też coś jeszcze w tym oku, to była litość. Nie dla siebie ani dla swojego rodzaju, ale dla nas”.
Koniec z obserwacją, trzeba działać
Po tych wydarzeniach Watson doszedł do wniosku, że pokojowe metody walki o ochronę morskich ssaków nie przynoszą skutku, że nie można być tylko biernym świadkiem dokumentującym zbrodnie, że stanie z transparentem nie wystarczy. Postanowił, że uczyni co w jego mocy, by bronić tych wspaniałych morskich zwierząt, nawet jeśli będzie musiał uciec się do przemocy. Poglądy takie doprowadziły do jego odejścia ze struktur Greenpeace’u, którego aktywiści nie mogli przystać na przemocowe działania. W 1977 roku Paul Watson założył własną organizację Sea Shepherd Conservation Society, w której sztandarze widnieje pasterska laska skrzyżowana z trójzębem pod piracką trupią czaszką. Logo to wymownie przedstawia filozofię organizacji, która szybko stała się znana ze swych bezpośrednich akcji eko-sabotażu. Aktywiści podejmowali ryzykowne działania polegające na taranowaniu statków wielorybniczych, obrzucaniu ich pokładów granatami z gryzącym gazem oraz zatapianiu stojących w porcie łodzi. Statek Sea Shepherd stał się postrachem wielorybników. Trzecia żona Watsona, Allison Lance, towarzyszyła mu niemal na wszystkich wyprawach. Nie raz zabierał na nie Lilliolani, swoją córkę z wcześniejszego małżeństwa, która zorganizowała struktury Greenpeace Quebec, Earthforce! W filmie dokumentalnym „Eco-pirat: Historia Paula Watsona” Emily Hunter, członkini załogi „FV Farley Mowat”, kolejnego statku organizacji, którym penetrowali wody Oceanu Arktycznego w poszukiwaniu japońskich łodzi wielorybniczych, wspomina tuż po próbie taranowania: „Nigdy nie czułam się bardziej żywa, bardziej prawdziwa i czysta ze swoim naturalnym ja, a jeśli moja śmierć wydarzyłaby się w tym momencie, miałoby to znaczenie, ponieważ nie umarłabym za nic”.

„Ciemne strony rybołówstwa”, mat. prasowe Netflix
Sea Shepherd nie jest tylko organizacją ekoterrorystyczną – prowadzą również działalność wywrotową, polegającą na edukacji młodzieży, kręcą filmy dokumentalne, jak seria „Whale Wars”, która zdobyła ogromną publikę, organizują zbiórki na rzecz ochrony ginących gatunków oceanicznych oraz rafy koralowej. Są wrogiem numer jeden japońskiego The Institute of Cetacean Research, który od lat czterdziestych XX wieku pod płaszczykiem prowadzenia badań naukowych zajmuje się regularnym odłowem wielorybów na Oceanie Arktycznym oraz Spokojnym. Instytucja ta działa w imieniu japońskiego rządu, jej przedstawiciele mają wpływ na polityków i decydentów, dysponują ogromnym budżetem. Pieniądze służą im do kupowania głosów zadłużonych biedniejszych państw na posiedzeniach komisji ONZ w celu przeforsowania korzystnych dla siebie rezolucji. Instytut aktywnie działał w międzynarodowych strukturach do 2019 roku, kiedy Japonia wycofała się z Międzynarodowej Konwencji o Uregulowaniu Połowów Wielorybów i wznowiła komercyjne polowania w stworzonej w tym celu Wyłącznej Strefie Ekonomicznej.
Zatoka rzezi
Niewielka zatoka w pobliżu miasta Taiji w Japonii to jedno z najpaskudniejszych miejsc na świecie. Nie ze względów estetycznych. Jest otoczona niewielkimi lesistymi wzgórzami, pomiędzy którymi kryją się urokliwe świątynie – przypomina krajobrazy odtwarzane przez japońskiego malarza i grafika Hokusai. We wrześniu każdego roku rozpoczyna się tam festiwal śmierci trwający do lutego. Tysiące delfinów są zapędzane do zatoki i odgradzane sieciami, a następnie szlachtowane przez rybaków.
Mroczną tajemnicę zatoki Taiji rozsławił na całym świecie aktywista Ric O’Barry, występując w filmie „Zatoka delfinów”, który w 2010 roku zdobył Oscara dla najlepszego dokumentu. Ric O’Barry nie zawsze działał w obronie oceanicznych zwierząt. Zaczynał jako trener delfinów w parku rozrywki w Miami na początku lat sześćdziesiątych XX wieku. W tym czasie do kin, a później przed ekrany telewizorów, miliony amerykańskich dzieci i dorosłych przyciągała seria filmów „Flipper”. Tytułowy delfin butlonosy jest zwierzakiem i przyjacielem rodziny naczelnika parku – rezerwatu dzikiej przyrody morskiej na Florydzie. Flipper to bardzo inteligentne stworzenie, porozumiewa się z bohaterami serialu, bierze udział w ratowaniu dzikich zwierząt, a nawet pomaga przy rozwiązywaniu zagadek kryminalnych. Ric O’Barry był treserem pięciu delfinów, które grały Flippera. Zajmował się także odławianiem i trenowaniem delfinów do amerykańskich parków rozrywki. Aquaparki na całym świecie przynoszą miliony dolarów zysków swoim właścicielom. W tych „niezwykłych” miejscach można zobaczyć wodne tańce synchroniczne uśmiechniętych delfinów, wielkie biało-czarne orki skaczące przez obręcze czy pocieszne foki odbijające piłki swoimi wąsatymi nosami. Tysiące widzów obserwują te igraszki, rodzice chętnie przyprowadzają swoje dzieci. Wszak dla rodzica nie ma nic cenniejszego, niż uśmiech dziecka. Większość z nich nie jest świadoma, a zdecydowana część nie chce przyjmować do wiadomości, że za wesołym przedstawieniem rozrywkowym kryje się cierpienie zwierząt, które tylko pozornie wyglądają na szczęśliwe.

„Ciemne strony rybołówstwa”, zdjęcie dzięki uprzejmości Sea Shepherd, mat. prasowe Netflix
Ric O’Barry nie jest dumny ze swojej przeszłości, jednak to, czego doświadczał przez dziesięć lat, pozwoliło mu wejść na orbitę aktywizmu, którą podąża od ponad pół wieku. Przełom w podejściu O’Barry’ego do delfinów nastąpił w momencie śmierci jednej z samic grających Flippera. Na imię miała Kathy. Po zakończeniu zdjęć do serialu zwierzę trzymano w niewielkim basenie. Tak spędzała emeryturę na Florydzie – wymarzonej destynacji wielu sędziwych Amerykanów. Cierpiała z powodu depresji, uderzała głową o ściany basenu, raniąc się przy tym. To częste zachowanie wśród ssaków morskich trzymanych w niewoli. O’Barry wspomina, że kiedy trzymał ją w ramionach, Kathy po prostu przestała oddychać i opadła bezwładnie na dno. Istnieje wiele dowodów, że delfiny potrafią zaplanować swoją śmierć. Prawdopodobnie ma to związek z innym naukowym faktem, który każe zrewidować powszechne pojęcia o ewolucji – są istotami samoświadomymi oraz wysoce społecznymi, potrafią również się zakochiwać. Wstrząśnięty tym wydarzeniem O’Barry w latach siedemdziesiątych powołał do życia The Dolphin Project, organizację mającą na celu edukowanie w zakresie trzymania delfinów w niewoli. Rozpoczął także pracę nad metodą przywracania więzionych delfinów naturze. Dzięki jego staraniom do oceanów powróciło kilkadziesiąt ssaków. Największy rozgłos przyniósł mu jednak film „Zatoka delfinów”.
W zatoce Taiji delfiny łowi się od XVII wieku, stąd dzisiejsi myśliwi chcą usprawiedliwiać swój proceder wielowiekową tradycją. Przez ten czas delfinom podrzynano gardła, aż się wykrwawiały. Dopiero w latach dwutysięcznych japoński rząd doszedł do wniosku, że metoda ta sprawia zbyt wiele cierpienia zwierzętom i lepiej jest je zabijać przy pomocy długiej szpilki wbijanej w szyję, co rzekomo powoduje śmierć w kilka sekund. Wszak komory gazowe wymyślono jako bardziej „humanitarny” sposób uśmiercania Żydów w kontrze do strzału z pistoletu w głowę. O’Barry wraz z innymi aktywistami ujawnił, jak w rzeczywistości wygląda tradycja i miłosierdzie japońskich rybaków. Według ich szacunków rocznie zabija się tam około dwadzieścia pięć tysięcy delfinów. Ich misja nie była łatwa. Ekipę filmową śledzili tajemniczy panowie z aparatami od momentu, gdy tylko zainstalowała się w hotelu. Każda próba zrobienia zdjęć nad zatoką śmierci ściągała mężczyzn z transparentami, na których widniały hasła o zakazie filmowania, stawali w polu widzenia kamer, starali się uniemożliwić filmowanie, krzyczeli, machali histerycznie rękami. Trzeba było użyć podstępu. Jeden z aktywistów wpadł na pomysł, że kamery i aparaty fotograficzne można ukryć wokół zatoki. Grupa zwróciła się do twórców scenografii filmów fabularnych, którzy zaprojektowali sztuczne skały, konary drzew oraz niewielki zdalnie sterowany helikopter do przenoszenia kamery (to było jeszcze przed erą latających dronów). W środku nocy zmylili siedzących im na ogonie Japończyków i zakradli się do zatoki. Nurkom udało się rozmieścić ukryte kamery. Sceny, które następnie sfilmowali, można opisać słowem „rzeź”. Setki stłoczonych delfinów wydających charakterystyczne piski były zarzynane przez rybaków, ginęły całe rodziny, a ich ciała wyciągano na brzeg plaży. Zatoka robiła się czerwona od krwi. Część delfinów, najczęściej samice, odławiano, by sprzedać parkom rozrywki na całym świecie. O’Barry rozpoczął kampanię informującą społeczeństwo japońskie o tym, co dzieje się w Taiji. Trzymając uwieszony u szyi ekran z makabrycznymi nagraniami, pojawiał się na posiedzeniach komisji regulujących połów waleni i delfinów. Obok Paula Watsona stał się wrogiem The Institute of Cetacean Research.

„Podwodne życie Jacquesa Cousteau”, mat. prasowe Against Gravity
Co rano budzimy się w świecie, w którym szlachetność musi być mierzona liczbą czołgów i pocisków wysyłanych na wojnę w obronie sąsiadów, a politycy nawołują do skromniejszego życia z powodu cen żywności rosnących wskutek decyzji podejmowanych przez tych samych polityków. W Iranie młodzi ludzie trafiają na lata do więzienia za taniec na ulicy, który w ocenie sędziów jest obrazą dla publicznej moralności, innych skazuje się na śmierć za wpis w mediach społecznościowych. Przecieramy oczy w rzeczywistości, w której nie zastanawiamy się już, czy lepiej być, czy mieć, ponieważ mieć znaczy być. Istotniejszym pytaniem staje się, czy być jak H&M, czy lepiej jak Balenciaga, odwołując się do filmu „W trójkącie” Rubena Östlunda. Czy wobec takich rozterek strategie podejmowane przez Sea Shepherds i innych bohaterów tego artykułu w obronie życia dzikich zwierząt wydają się ekstremistyczne? Czym jest zatopiony statek wobec życia walenia, orki czy delfina? Jak mawiał Cousteau:
„Bez życia w ocenach nie będzie życia na Ziemi”.
Jesteśmy bardzo blisko przekonania się, czy miał rację.
…wracając na ląd
Z perspektywy globalnej można przyjąć, że destruktywna działalność człowieka na środowisko rozpoczęła się od rewolucji przemysłowej XVIII wieku, przybierając na mocy w kolejnym stuleciu. Rozwijający się przemysł wymagał coraz większych zasobów paliw kopalnych w postaci „czarnego złota” – z początku węgla, a potem ropy. Fala motoryzacji ogarniająca Europę i Amerykę Północną, była i wciąż jest niesiona na milionach opon produkowanych z kauczuku, którego metodę wulkanizacji zawdzięczamy Charlesowi Goodyearowi od 1839 roku. Według informacji Greenpeace z 2017 roku, by zaspokoić popyt na kauczuk naturalny do 2024 roku, potrzeba będzie od czterech milionów i trzystu tysięcy do ośmiu i pół miliona hektarów nowych plantacji, a wpływ tych monokultur na lasy deszczowe, głównie Afryki środkowej i południowo-wschodniej Azji, będzie porównywalny ze skalą upraw palm olejowych.
Stosunkowo niedługa historia walki o ochronę środowiska staje się niwą dla spotkań międzypokoleniowych. Choć weterani tacy jak Paul Watson, Valerie Taylor czy Ric O’Barry mieli wokół siebie oddanych tej samej sprawie przyjaciół, byli jednak samotnymi wilkami. Teraz mogą przekazać pałeczkę setkom tysięcy młodych ludzi, których głos słyszalny jest na forach międzynarodowych, a którzy zaczynali od zmian w lokalnych społecznościach. Pierwsza na myśl przychodzi Greta Thunberg, która razem z innymi młodymi aktywistami i aktywistkami zapoczątkowała ruch #FridaysForFuture w 2018 roku. Piętnastoletnia wówczas Greta codziennie siadała przed szwedzkim parlamentem, by protestować przeciwko brakowi działań w sprawie kryzysu klimatycznego. Z pewnością nie każdy młody człowiek może sobie pozwolić na przebycie Atlantyku z Plymouth w Anglii do Nowego Jorku na supernowoczesnym, choć dość spartańskim, jeśli chodzi o wygody – ale za to zeroemisyjnym jachcie. Podróż ta w odpowiedzi na zaproszenie na szczyt ONZ zakończyła się szeroko komentowanym w mediach i przełomowym wystąpieniem Grety Thunberg. Nastolatka bez słodzenia wygarnęła światowym przywódcom, że poza wypowiadaniem wielkich słów robią niewiele dla zredukowania rosnącej temperatury na Ziemi. Przemówienie to było nadzwyczajne nie dlatego, że młoda dziewczyna zdobyła się na odwagę, by stanąć twarzą w twarz z Donaldem Trumpem i innymi politykami, którzy po nudnych dyskusjach na sali plenarnej kpili z niej, z zadowoleniem pałaszując homary w strefie gastronomicznej. Wystąpienie szwedzkiej nastolatki dało początek ruchowi młodzieży, która zrozumiała, że jej głos się liczy, że może być słyszalny i może przyczynić się do zmiany. Greta nie była pierwsza i jedyna, ale dzięki famie medialnej dodała kurażu wielu osobom, które dostrzegły, że bez koniecznych zmian w sposobie myślenia i postępowania wobec środowiska naturalnego świat, jaki znają, w coraz szybszym tempie przekracza kolejne kręgi piekła. Wielu nastoletnich aktywistów przyznaje, że Greta Thunberg stanowi dla nich inspirację. Wcześniej opisywani bohaterowie oceaniczni na pewnym etapie życia zrozumieli, że zmiana jest konieczna, zaczęli działać; współcześni młodzi aktywiści urodzili się i spędzili dzieciństwo już w czasach katastrofy.

„Jestem Greta”, mat. prasowe Against Gravity
Lista młodych działaczy jest długa. Obracając wirtualną kulę ziemską na Google Earth, zbliżywszy się ku Hongkongowi, być może dostrzeżemy trzynastoletniego Lance’a Laua, który zaangażował grupę nastolatków i dorosłych do sprzątania plaż ze śmieci.
„Nikt nie jest zbyt mały, aby coś zmienić. Wszyscy możemy zacząć działać już teraz”, mówił Lau w wywiadzie dla agencji Reuters.
Jeśli spojrzymy na Bangladesz, gdzie przyszłość ponad dziewiętnastu milionów dzieci jest zagrożona z powodu zmian klimatycznych, poznamy Tansina Uddina, który w 2015 roku powołał organizację młodzieżową Lal Sabul Society. Obecnie razem z Tansinem pracuje tam około czterysta młodych osób:
„Sprzątamy miejsca publiczne takie jak kanały i miejsca turystyczne oraz oddzielamy tworzywa sztuczne nadające się do recyclingu, które następnie sprzedajemy w skupach. Pieniądze przeznaczamy na sadzenie drzew. Obecnie pracujemy nad aplikacją mobilną, w której poprzez ciekawe treści, quizy i wyzwania będziemy prezentować różne informacje o zmianach klimatu”,czytamy wypowiedź Tansina na stronievoicesofyouth.org.
Lesein Mutunkei również sadzi drzewa, tyle że w Kenii. Jest przy tym zapalonym piłkarzem. Kiedy na własne oczy przekonał się, jak spustoszone są lasy w jego rodzinnej Kenii, postanowił, że za każdą trafioną bramkę posadzi drzewo. Potem stwierdził, że za gola posadzi jedenaście drzew. Chciał, aby jego inicjatywa była prosta i każdy, zwłaszcza młodzi ludzie, mógł wziąć w niej udział. Wkrótce inne drużyny przyłączyły się do akcji. W ciągu dwóch lat posadzono ponad tysiąc czterysta drzew. Dla Leseina inspiracją jest profesor Wangari Maathai, zmarła w 2011 roku aktywistka, ekolożka i polityczka walcząca o demokrację. Była pierwszą Afrykanką, która otrzymała Pokojową Nagrodę Nobla. Lesein pragnie przykuć uwagę FIFA i zaszczepić swoje idee w innych krajach. Czy jednak FIFA zainteresowana biznesami z Katarem i „wielkimi graczami” dojrzy chłopca z Kenii?
W czerwcu 2015 roku piętnastoletni Xiuhtezcatl Martinez przemawiał przed Zgromadzeniem Ogólnym ONZ ds. Zmian Klimatu w językach angielskim, hiszpańskim i nahuatl – dawnym języku Azteków z centralnego Meksyku, którym posługiwali się od XVII wieku. Obecnie mówi nim około milion siedemset tysięcy osób z ludów Nahua. Xiuhtezcatl zasłynął pozwem, jaki wraz z innymi młodymi aktywistami ze stanu Kolorado złożył przeciw rządowi federalnemu Stanów Zjednoczonych. Powodowie w wieku od dziewięciu do dwudziestu lat twierdzą, że rząd federalny odmawia im konstytucyjnego prawa do życia, wolności i własności, ignorując zmiany klimatu. Martinez jest również twórcą hip-hopowym, razem ze swoją siostrą w utworach napisanych w rdzennym języku mieszkańców Kolorado i Meksyku porusza tematy społecznej niesprawiedliwości, wykluczenia oraz ochrony klimatu.
W Stanach Zjednoczonych siostry Ella i Caitlin przyczyniły się do zmiany polityki korporacji Burger King i McDonald’s dzięki petycji, pod którą podpisały się setki tysięcy osób. Amerykanki doprowadziły do zaprzestania dodawania plastikowych zabawek do posiłków dla dzieci. Choć mogły pójść kilka kroków dalej, jak Genesis Butler, która w wieku czterech lat przeszła na dietę wegańską, gdy dowiedziała się prawdy o swoich ulubionych nuggetsach. Genesis nie tylko przestała jeść mięso i produkty mleczne, ale zaczęła kampanię uświadamiającą o zgubnym wpływie przemysłu spożywczego opartego na cierpieniu zwierząt. Została jedną z najmłodszych prelegentek TED Talk oraz zdobyła nagrodę organizacji PETA za inspirujące podejście do zwierząt.
Zatrzymajmy się przy weganizmie, bo to najprostszy i robiący ogromną różnicę sposób na to, by każdy z nas przyczynił się do poprawy życia na naszej planecie. Liczby mówią wiele – każdego dnia zabija się około dwustu milionów zwierząt lądowych w celach spożywczych, a jeśli dodamy ryby, liczba wzrasta do około trzech miliardów zwierząt dziennie. W skali globalnej hodowla zwierząt jest odpowiedzialna za większą emisję gazów cieplarnianych niż wszystkie systemy transportowe razem wzięte. Wyobraźmy sobie, co by się stało, gdyby cała ludzkość przeszła na weganizm. Ile cierpienia by zniknęło, ile miejsca przeznaczonego na hodowle i pod zwierzęcą paszę mogłoby wrócić do natury, jakże czystsze byłoby powietrze i wody. Oczywiście, istnieją grupy etniczne, które lokalnie opierają swoją gospodarkę żywnościową na hodowli bydła, reniferów, jaków i polowaniu na dzikie zwierzęta, społeczności wysp oceanicznych czerpią z bogactwa morza. Jeśli mięso ma być produktem lokalnym, niech tak zostanie. Jednak międzynarodowy przemysł korporacyjny zawłaszczył produkcję żywności, wmawiając nam, że inaczej nie wyżywimy milionów ludzi na planecie. Jego przedstawiciele milczą jednak o milionach ludzi już głodujących.

„Podwodne życie Jacquesa Cousteau”, mat. prasowe Against Gravity
Zdecydowaliśmy się żyć w globalnej wiosce. Społeczeństwa homogenizują się, styl życia upodabnia się, komunikacja między różnymi ziemskimi plemionami przestała być problemem. Jeśli sięgnąć do biblijnej opowieści o wieży Babel, to wspólny język umożliwił ówczesnym ludziom skonstruowanie budowli sięgającej nieba. Jest to raczej wizja niedalekiej przyszłości niż prehistoria. Wieżę Babel budujemy teraz. Nie chodzi jednak o to, by mówić jednym językiem i zacierać różnice kulturowe. Przeciwnie, aktywiści z różnych regionów świata pokazują, jak ważne jest przywracanie dawnych tradycji. Nie chodzi tu o trzymanie się ślepo krzywdzących wzorców czy mówienie w językach dziadków, lecz wspieranie lokalnych ekosystemów i budowanie porozumienia.
Polecane
![[Z archiwum K MAG] Najbardziej znienawidzeni artyści, których kocha cały świat](https://kmag.s3.eu-west-2.amazonaws.com/articles/67dea3680098c930c7252c18/czaszka.jpg)
[Z archiwum K MAG] Najbardziej znienawidzeni artyści, których kocha cały świat
![[Z archiwum K MAG] Druga młodość taśmy filmowej. Kasety VHS i kawał dziedzictwa popkultury](https://kmag.s3.eu-west-2.amazonaws.com/articles/67de9b330098c930c7252be9/cfb28ecdff7521f781ea3c5e430884cffa79dc6bb5a8c184d0232a72504a37a0.jpg)
[Z archiwum K MAG] Druga młodość taśmy filmowej. Kasety VHS i kawał dziedzictwa popkultury
![[Z archiwum K MAG] Kultowe okładki płyt i ich twórcy](https://kmag.s3.eu-west-2.amazonaws.com/articles/65d89f79c4d72d21eb70c6eb/sexpistols-pinkfloyd.jpeg)
[Z archiwum K MAG] Kultowe okładki płyt i ich twórcy

Znamy program Timeless Film Festival. Ponadczasowe klasyki, a wśród nich Tribute to David Lynch, Pier Paolo Pasolini i inne

Polska potrawa w amerykańskim ZOO – ptak otrzymał zadziwiające imię

10 tytułów true crime, które wstrząsnęły światem
Polecane
![[Z archiwum K MAG] Najbardziej znienawidzeni artyści, których kocha cały świat](https://kmag.s3.eu-west-2.amazonaws.com/articles/67dea3680098c930c7252c18/czaszka.jpg)
[Z archiwum K MAG] Najbardziej znienawidzeni artyści, których kocha cały świat
![[Z archiwum K MAG] Druga młodość taśmy filmowej. Kasety VHS i kawał dziedzictwa popkultury](https://kmag.s3.eu-west-2.amazonaws.com/articles/67de9b330098c930c7252be9/cfb28ecdff7521f781ea3c5e430884cffa79dc6bb5a8c184d0232a72504a37a0.jpg)
[Z archiwum K MAG] Druga młodość taśmy filmowej. Kasety VHS i kawał dziedzictwa popkultury
![[Z archiwum K MAG] Kultowe okładki płyt i ich twórcy](https://kmag.s3.eu-west-2.amazonaws.com/articles/65d89f79c4d72d21eb70c6eb/sexpistols-pinkfloyd.jpeg)
[Z archiwum K MAG] Kultowe okładki płyt i ich twórcy

Znamy program Timeless Film Festival. Ponadczasowe klasyki, a wśród nich Tribute to David Lynch, Pier Paolo Pasolini i inne

Polska potrawa w amerykańskim ZOO – ptak otrzymał zadziwiające imię


