Więcej ludzi oznacza więcej gęb do wykarmienia. Żebyśmy mogli liczyć na to, że dla przyszłych pokoleń w ogóle starczy jedzenia, już dziś powinniśmy jeść 75 proc. mniej czerwonego mięsa, 90 proc. mniej wieprzowiny i połowę jajek, które jemy teraz – donosi prestiżowy magazyn naukowy Nature.
To równanie nie jest aż takie trudne, ani kontrowersyjne, jak mogłoby się wydawać. Nasza gospodarka opiera się przecież zasobach naturalnych: paliwach kopalnianych, roślinach, zwierzętach i wodzie, powinniśmy więc nimi w jakikolwiek sposób gospodarować, zamiast czerpać bez umiaru. Tę prostą zależność odkrył po raz pierwszy Klub Rzymski już w latach 70.
Mimo tego, mało kto zadaje sobie pytanie: czy na taki świat warto sprowadzać kolejną ludzką istotę? Czy moje dziecko ma w ogóle szansę na szczęśliwe życie w przyszłości? Chęć przekazania własnych genów powinna przestać być powszechnie uważana za powód wystarczający do rozmnażania się. Mogłoby się przy tym wydawać, że większość decyzji o posiadaniu dzieci musi być podejmowana w zupełnej nieświadomości lub podyktowana przypadkiem. Bo jakim człowiekiem trzeba by było być, żeby zdecydować się na rodzicielstwo będąc świadomym stanu Ziemi? To krótkowzroczny egoizm. Właśnie z tego powodu dostęp do antykoncepcji i edukacja seksualna powinny stać się priorytetami. To samo dotyczy społecznego wizerunku osób, przede wszystkim kobiet, które nie planują mieć własnych dzieci.
Należy przy tym podkreślić, że nierozmnażanie się nie jest równoznaczne z niewychowywaniem dzieci. W zeszłym roku 1361 dzieci poniżej siódmego roku życia przebywało w domach dziecka i innych placówkach opiekuńczo-wychowawczych. Teoretycznie, obecne przepisy przewidują, że dzieci w tym wieku powinny wychowywać się w rodzinach zastępczych, a nie w domach dziecka – tych ostatnich ubyło, w porównaniu z 2017 rokiem, aż o 670 – ale chętnych do adopcji ciągle brakuje.