Wyprawę zaczęliśmy, jak przystało na dorosłe dzieci złaknione rozrywek, od Billund – małej ojczyzny Lego. Dolecieć tu można za grosze w około godzinę tanimi liniami lotniczymi z Warszawy, Gdańska i Poznania. Billund to małe miasteczko, mające nieco ponad 6 000 mieszkańców, ale o jego wielkości decydują przede wszystkim znajdujące się tu miliony klocków. Zobaczymy je przede wszystkim w słynnym Legolandzie, do którego bez wątpienia każdy adult fan of Lego (AFOL) powinien obowiązkowo odbyć pielgrzymkę. Legoland ma jednak od niedawna znakomite uzupełnienie, znajdujące się w samym centrum Billund Lego House, zaprojektowane przez pochodzącego z Danii wizjonera architektury, Bjarke Ingelsa, założyciela pracowni BIG. – Czuliśmy, że jeśli BIG zostałby stworzony w celu zaprojektowania tylko jednego budynku, byłby to Lego House – mówił Ingels w 2014 roku, gdy rozpoczynano inwestycję, ukończoną w 2017 roku.

Dom Lego zasłużył na swoją nazwę choćby z tego względu, że sam budynek z zewnątrz wygląda jak zbudowany z klocków, składa się bowiem z 21 białych bloków ułożonych jeden na drugim, a jego fasada pokryta jest płytkami łudząco przypominającymi ścianę z Lego. W wypełnionym po brzegi klockami (dokładnie 25 milionami) wnętrzu znajdziemy połączenie interaktywnego muzeum ze spektakularnym centrum rozrywki i miejscem warsztatów. Słowem kluczem jest tu kreatywność, twórcy ekspozycji bowiem podkreślają na każdym kroku, że klocki można wykorzystywać na miliony sposobów, że przy odpowiedniej dozie wyobraźni i pomysłowości z drobnych rzeczy można tworzyć wielkie. W czterech strefach każdy, niezależnie od wieku, odda się żywiołowi zabawy i konstruowania. Można m.in. stworzyć z klocków dowolną rybę, a następnie zeskanować ją i wpuścić do wirtualnego akwarium, zbudować pojazd, którym będziemy się ścigać z innymi na specjalnym torze, oddać się klockowej florystyce i budować fantazyjne kwiaty, czy też nagrać własny z film z wykorzystaniem klocków jako scenografii i bohaterów. Nasze działania są zapisywane na opasce, dzięki czemu po wizycie w Lego House możemy odtworzyć jej przebieg i podziwiać swoje dzieła z klocków.
Imponujące są dwie tutejsze wystawy. Pierwsza to Masterpiece Gallery, w której jak można się domyślić, są prezentowane piękne i pomysłowe klockowe rzeźby, autorstwa miłośników Lego z całego świata. Druga, w podziemiu budynku, prezentuje historię Lego – od lat 30. XX wieku, początków firmy i pierwszych drewnianych zabawek, poprzez lata 50., kiedy zaczęto używać plastiku, po czasy współczesne. Na ukazanych przykładach można prześledzić ewolucję zabawek od prostych konstrukcji po coraz bardziej wyrafinowane. Sentymentalni fani Lego mogą tu odtworzyć swoją kolekcję za pomocą interaktywnych bibliotek zestawów, również tych starszych, z lat 80. i 90.

Budynek Lego House to wzorzec tego, jak powinno się tworzyć tego rodzaju nowoczesne centra wystawienniczo-edukacyjne. Przejrzysty układ, wyraźnie wydzielone strefy tematyczne, a zarazem masa urzekających detali i intrygujących zakątków. Na zewnątrz, z obu stron, stworzono dostępną całą dobę przestrzeń publiczną w postaci dużych schodów, osłoniętych miękką, amortyzującą nawierzchnią. W ciągu dnia za darmo można korzystać z okalających budynek na kolejnych piętrach placów zabaw, a na koniec wejść na dach, na którym znajdują się wielkie, owalne świetliki dachowe, przypominające wypustki klocków. To jedno z wielu „instagramowych” miejsc tego budynku, jeśli komuś zależy na ładnych zdjęciach na social media. Lego House jest przykładem architektury otwartej na otoczenie, zachęcającej do interakcji, płynnie wtapiającej się w miejską tkankę.
Kolejną realizacją Bjarke Ingelsa i jego studia BIG, którą mieliśmy okazję odwiedzić, jest Muzeum Tirpitz w nadmorskim Blåvand, oddalone około 80 km na zachód od Billund. Nowoczesne centrum kultury z interaktywnymi wystawami powstało obok nazistowskiego bunkra, nieukończonego z powodu kapitulacji Niemiec, mającego bronić wybrzeża okupowanej Danii i położonego niedaleko miasta przemysłowego Esbjerg.
Tirpitz Museum, fot. BIG.dk
Bjarke Ingels nie byłby sobą, gdyby postawił tu jedynie pawilony wystawiennicze. Zamiast tego, postanowił je ukryć pod ziemią, co sprawia, że pokaźnych rozmiarów budynek wtapia się w otaczające go wydmy. Z lotu ptaka wygląda, jakby w miejscu muzeum rozstępowała się ziemia. Idąc zaś od parkingu do placówki piaszczystym terenem, przez celowo zachowane dzikie ścieżki, budowlę wręcz trudno zauważyć. Gdy już wkraczamy na teren tego „niewidzialnego muzeum”, mamy wrażenie, jakbyśmy wchodzili do podziemnego sanktuarium czy grobowca. To niezapomniane przeżycie, nastrajające odpowiednio do ekspozycji poświęconych między innymi ofiarom II wojny światowej.
Sam budynek to przykład surowej, minimalistycznej architektury, komponującej się z naturą tak bardzo, na ile to możliwe. W znamienny sposób, swoją awangardową bryłą i „lekkością”, kontrastuje z monumentalnym bunkrem, przywołującym okrucieństwo wojny. Na zewnątrz Tirpitz widać ogromne okna i pasy blachy, w tym stylowej rdzewiejącej okładziny, w środku zaś, pod powierzchnią ziemi, dominuje szarość betonu, przełamywanego przez elementy poszczególnych ekspozycji.

Na 2800 m² znalazły się cztery strefy wystawiennicze: przestrzeń wystaw czasowych (w trakcie naszej wizyty była to interaktywna opowieść o minach i ich ofiarach), betonowa wystawa poświęcona życiu ludności w bunkrach podczas wojny, a także kolekcja bursztynu oraz efektowna ekspozycja, przypominająca połączenie galerii i kina 4D, ukazująca szeroko rozumiane morskie historie i artefakty. Zwiedzanie Muzeum Tirpitz kończy się wizytą we wnętrzu bunkra, który ma 3-metrowe ściany z betonu. Możemy zobaczyć jego serce z interaktywnym „działem”, wyświetlającym na ścianach fakty związane z budowlą, a także zaplecze, jak i fragmenty prawdziwego działa, które niosłoby śmierć, gdyby Niemcy ukończyli budowę. Przemierzanie wnętrza bunkra współcześnie przywołuje emocje podobne jak podczas oglądania serialu „Czarnobyl” – jest tu mrok, potężna, potencjalnie śmiercionośna machina i unoszące się widmo katastrofy.
Muzeum Tirpitz nie można przegapić podczas wizyty w tej części Danii. Samą swoją architekturą i położeniem gwarantuje transcendentalne przeżycia, a tutejsze wystawy o wojnie, skupiające się na dramatycznych historiach ludności cywilnej, stanowią tak potrzebny w dzisiejszych niespokojnych czasach antywojenny manifest.
Po muzealnej zadumie następnego dnia warto skierować się na wschód od Billund, a dokładnie do położonego nieopodal, urokliwego miasta Vejle. Ma ono dwa ikoniczne budynki, które bez wątpienia warto zobaczyć na żywo. Pierwszy to Fjordenhus – zanurzony w wodzie, prawdopodobnie najbardziej nietypowy biurowiec na świecie. Zaprojektował go wybitny duńsko-islandzki artysta, Olafur Eliasson. To budynek oksymoron, łączący sprzeczne nurty, gdyż wygląda jak awangardowa świątynia, czy też nowoczesny zamek, jest monumentalny i surowy, a przy tym nieco ekstrawagancki, poważny i szalony jednocześnie.

Składa się z czterech połączonych ze sobą cylindrów, które unoszą się nad wodą na wysokości 28 metrów. Tworzy swego rodzaju symboliczną bramę między fiordem a centrum miasta. Co warte podkreślenia, sztukę i architekturę połączono tu w innowacyjny sposób, gdyż na publicznie dostępnym parterze budynku, na który można przejść mostkiem, znajdują się rzeźby i instalacje Olafura Eliassona. Na górze budynku znajdują się biura Kirk Kapital, przedsiębiorstwa spadkobierców twórcy Lego, obecnie trzymających stery m.in. tej największej firmy zabawkowej na świecie.

Drugą ikoną Vejle jest tzw. „Fala”, czyli ekskluzywny apartamentowiec Boelgen (The Wave). To obsypane nagrodami architektonicznymi dzieło studia Henning Larsen Architects, które tym projektem nawiązało do Opery w Sydney, zaprojektowanej przez zmarłego w 2008 roku duńskiego architekta Jørna Utzona. W pięciu dziewięciopiętrowych „grzbietach fali” znajduje się 115 mieszkań z widokiem na promenadę i fiord. Co ciekawe, ta odważna i spektakularna inwestycja powstawała dwuetapowo. W 2009 roku wybudowano dwie pierwsze fale, ale z powodu światowego kryzysu na rynkach finansowych pozostałe trzy fale ukończono dopiero w 2017 roku. Teraz Boelgen można podziwiać w pełnej krasie i zastanawiać się, jak żyje mieszkańcom tak nietypowego budynku, z tak pięknym widokiem z okna.

Na koniec naszej wycieczki trafiliśmy do miejsca, które każdy miłośnik skandynawskiego dizajnu powinien odwiedzić. To znajdujące się na obrzeżach miasta Kolding (ok. 40 km na południe od Billund) muzeum sztuki nowoczesnej Trapholt. W pięknym, modernistycznym budynku znajdziemy obok sztuki wizualnej imponującą kolekcję sztuki użytkowej, przede wszystkim mebli, dzięki czemu prześledzimy tu rozwój duńskiego dizajnu od początku XX wieku do czasów współczesnych.
Na najniższym poziomie muzeum, przypominającym magazyn z dziełami sztuki, możemy zabawić się w kuratora i ułożyć z wystawionych tu eksponatów własną wirtualną wystawę, pokazywaną następnie na dużym ekranie. Niewątpliwą atrakcją jest również położenie Trapholt. Muzeum znajduje się na wzgórzu nad fiordem, a otoczone jest parkiem rzeźb i różnorodną roślinnością.
W pobliżu zobaczyć można też stworzony na przełomie lat. 60. i 70. modułowy prototyp domku letniego Kubeflex, zaprojektowany przez Arne Jacobsena, będący przykładem funkcjonalizmu. Składa się z sześciennych modułów o powierzchni 10 m². W założeniu w tym systemie miała być możliwość dokładania lub odejmowania modułów w zależności od potrzeb. Niestety Kubeflex nigdy nie trafił do seryjnej produkcji, ale jako przykład odważnego, nowoczesnego dizajnu, trwale zapisał się w historii projektowania i sercach miłośników modernistycznych utopii.

Tak znakomite muzeum sztuki nowoczesnej i projektowania przemysłowego zobowiązuje, dlatego miasto rozpoczęło ambitny projekt Design City Kolding, który zakłada stworzenie dzielnicy wypełnionej wyrafinowaną, nowoczesną architekturą. Można podziwiać pierwsze elementy tego przedsięwzięcia, m.in. biurowce, efektownie podświetlany, interaktywny tunel Interference pod Østerbrogade, czy imponujący gmach uniwersytetu, z uchylanymi częściami elewacji. Docelowo mają tu też powstać apartamentowce, strefy rozrywki i gastronomii, a miasto Kolding chce stać się jednym z najbardziej rozpoznawalnych ośrodków designu w Europie i na świecie.

Billund i pobliskie miasta obfitują architektoniczne perełki. Tak jak każdy fan Lego powinien odwiedzić przynajmniej raz w życiu Legoland, a od niedawna także Lego House, tak miłośnicy dizajnu, a szczególnie skandynawskiego, powinni zdecydowania zobaczyć na własne oczy takie miejsca jak Muzeum Tirpitz, Fjordenhus i „Falę” w Vejle, czy Trapholt i samo Kolding. To niezapomniane i nomen omen budujące przeżycie. Dania pokazuje, że świat może być piękny, jeśli się go dobrze – racjonalnie i empatycznie – zaprojektuje.