Izolacja służyła Twojej kreatywności czy niekoniecznie?
Adam Boguta: Przez ten pierwszy miesiąc, kiedy nie można było wychodzić, naprawdę dużo pracowałem - wtedy napisałem "Yo Mamma". Teraz jak już można wychodzić, to robię trochę mniej. Imprezy nie wróciły, ale na szczęście są transmisje na żywo.
Widziałam, że ludzie z całego świata wysyłają Ci filmiki, jak tańczą do "Yo Mamma". To jakieś wyzwanie?
Adam Boguta: Zaczęło się spontanicznie - pewien chłopak wysłał mi swój układ taneczny do "Yo Mamma" i wtedy pomyślałem sobie, że skoro ludziom się podoba, to czemu nie? Poprosiłem, aby ludzie wysyłali mi filmiki, na których tańczą, a najlepsze trzy ukażą się na moim profilu z oznaczeniami. Dostałem mnóstwo nagrań z całego świata np. z Japonii czy Stanów Zjednoczonych. Widziałam też, że udostępnił to u siebie Rosjanin, który ma 10 milionów lajków na TikToku. Piosenka "Yo Mamma" też jest zresztą dostępna na TikToku i ludzie tańczą do tego numeru. Bardzo się cieszę, zwłaszcza, że pracuję już nad kolejnym.
Dziwnie się gra transmitowane na Facebooku sety didżejskie bez ludzi?
Adam Boguta: Transmitowe sety to jedno, ale generalnie teraz nie ma za dużo grania. Na początku, jak zaczynałem, strasznie stresowałem się wchodząc do klubu. Bolał mnie brzuch, trzęsły mi się ręce - zresztą do tej pory, jak gram przed większą publicznością trzęsą mi się ręce. Tak było również w zeszłe wakacje, gdy grałem swój pierwszy festiwal, Audioriver. Niesamowita energia i ludzie. Dzięki temu poczułem się pewniej w tym, co robię.
Skoro pierwszy Audioriver za tobą, to teraz też pewnie miałeś zaplanowane jakieś festiwale?
Adam Boguta: Tak, miałem znów grać na Audioriver na tej samej scenie. Dostałem też pierwszą propozycję zagraniczną – napisała do mnie agencja, które zajmuje się węgierskim festiwalem Balaton Sound. Tamtejsza publiczność jest cztery większa niż na Audioriver, więc początkowo nie mogłem w to uwierzyć.
Wydaje mi się zresztą, że Polska nie jest gotowa na ten gatunek muzyki, który ja robię. Muszę słuchać swojej muzyki, żeby być na bieżąco z nowościami i wiedzieć, co się dzieje. Staram się też w dalszym ciągu przemycać ją do Polski.
Adam Boguta: Po powrocie z Szanghaju miałem już dość sporo propozycji. Byłem tam na kontrakcie modelingowym, więc wykorzystałem okazję i napisałem post na takiej grupie dla didżejów i ludzi związanych z nightclubbingiem w Szanghaju. Odezwał się do mnie chłopak z agencji eventowej, zaprosił mnie imprezę, a kilka dni później sprawdzili moje didżejskie umiejętności i zarezerwowali mi imprezę w Bar Rouge. Podczas mojego setu był pokaz świateł, coś niesamowitego. W pewnym momencie podeszła do mnie kobieta i powiedziała, że chciałaby, abym zagrał set w jej klubie. Byłem sceptyczny, ale kilka dni później wszystko się potwierdziło. Uzgodniliśmy termin, dostałem czas między pierwszą a trzecią, czyli prime time dla didżejów i... to był jeden z trzech najlepszych setów didżejskich w moim życiu. Potem menedżerka zaoferowała mi stałą rezydenturę, dzięki czemu odezwały się też inne lokale, w tym klub, który wcześniej mi nie odpisał.
Adam Boguta: Zagrałem ok. 20-30 setów didżejskich i starałem się łączyć nocne życie didżeja z modelingiem. Czasem kończyłem imprezę w klubie o 6 rano, a potem wsiadałem w pociąg i jechałem na sesję. Było sporo nieprzespanych nocy w Szanghaju, ale zrobiłem sobie portfolio. Jak wróciłem, Miłość Kredytowa zaoferowała mi cykl imprez, które są również transmitowane w internecie. Miałem sety w innych miastach, ale kwarantanna popsuła mi szyki.
Trudno było Ci się pozbyć łatki uczestnika reality-show?
Adam Boguta: Kiedy zaczynałem, środowisko didżejskie postrzegało mnie przez pryzmat programu - nie wiedzieli o mnie nic oprócz tego, że byłem w "Top Model" i "udaję didżeja". Nikt nie wiedział, że od 6 roku życia chodziłem do szkoły muzycznej, skończyłem dwie szkoły muzyczne, chodziłem na zajęcia do teatru i byłem na scenie od małego dzieciaka. Czas po programie wykorzystałem, żeby grać, choć na początku grałem komercję. Wszystko zmieniło się po dwóch latach, gdy poszedłem w stronę podziemia i zacząłem grać swoją muzykę. Gdzieś po drodze ta łatka zniknęła.
Wszystko robisz sam na komputerze?
Adam Boguta: Wydaje się, że wystarczy mieć komputer, prawda? Teraz jestem podczas wymiany komputera, który sporo kosztuje, ale jest potrzebny do realizacji bardziej wymagających i rozbudowanych projektów muzycznych. Mogłoby się wydawać, że to nie jest drogie hobby, lecz z upływem czasu i zdobywaniem nowych umiejętności, wydatki są coraz większe. W w końcu na coś trzeba wydawać pieniądze, które się zarabia!
Trudno było nauczyć się obsługi programów?
Adam Boguta: Dwa lata temu, gdy zaczynałem robić muzykę, odpaliłem po raz pierwszy GarageBand, czyli aplikację do robienia muzyki na Macbook'u. Nie miałem wtedy o tym żadnego pojęcia i brzmiało to strasznie, więc zdecydowałem się pójść na kurs produkcji muzycznej.
Dużo jest w Polsce takich kursów?
Adam Boguta: Jest kilka szkół Abletona, czyli programu, w którym robię muzykę. Te szkoły są bardo przydatne, ale tak naprawdę dużo trzeba popracować samodzielnie. Kiedy czegoś nie wiedziałem, to sprawdzałem, jak to zrobić na YouTubie. Po zrobieniu kursu uczyłem się w domu i miałem niedosyt, bo na początku na tym kursie nie rozumiałem o czym do mnie mówią - używali profesjonalnego języka, który dopiero teraz rozumiem. Po Szanghaju zrobiłem doszkalający kurs i już wszystko rozumiałem. Wydałem po nim m.in. "Yo Mama" i "After Party" z Le Duke i słyszałem opinię, że słychać poprawę, więc bardzo mnie to cieszy i motywuje do dalszej pracy oraz doskonalenia umiejętności producenckich.
Jak w ogóle doszło do współpracy z Le Duke (hiszpańskim producentem)?
Adam Boguta: Kiedy szukałem numerów na swoją imprezę ,zobaczyłem sporo utworów Le Duke'a. Postanowiłem napisać do niego na Instagramie i zaoferować mu współpracę. Le Duke odpisał. Chciał spróbować, bo wierzy we wspieranie młodych producentów muzycznych i tak wydałem swój pierwszy utwór pod zagraniczną wytwórnią. Brakowało nam wokalu i wtedy ja zaproponowałem słowa zamiast wokalu. Pomyślałem o Osi, która świetnie mówi po angielsku i jest moją przyjaciółką, więc poprosiłem ją, by przeczytała trzy zdania w taki sposób, jakby właśnie wybierała się na imprezę.
Często używasz Instagrama do spraw biznesowych?
Adam Boguta: Moi znajomi współpracują z polskimi artystami i nie są didżejami, więc to funkcjonuje trochę inaczej, a mi chodzi o to, aby robić muzykę klubową i jeździć po świecie. Dlatego dużo piszę na Instagramie z producentami z całego świata - zbieram też kontakty, bo nie mam takiej osoby, która mnie poprowadzi. Modeling się kiedyś skończy, a mnie się marzy dalej jeździć po świecie i grać dla ludzi.