Advertisement

Fotograf Daniel Petryczkiewicz: "Jesteśmy na progu katastrofy śmieciowej" [wywiad]

Autor: Monika Kurek
14-06-2020
Fotograf Daniel Petryczkiewicz: "Jesteśmy na progu katastrofy śmieciowej" [wywiad]

Przeczytaj takze

Kryzys klimatyczny jest faktem i coraz więcej osób stara się podejmować kroki w celu uświadomienia zagrożenia. Jedną z takich osób jest fotograf Daniel Petryczkiewicz, o którego projekcie #NoBeautyInPlastic pisaliśmy już w styczniu. Choć pandemia koronawirusa pokrzyżowała nieco jego plany, Petryczkiewicz wykorzystał ten czas na "odkrywanie" znajdującego się na południe od Warszawy Lasu Chojnowskiego. Zainspirowało go to do stworzenia zupełnie nowej odsłony #NoBeautyInPlastic, w której w rolach głównych występują nie ludzie ale znalezione w lesie śmieci. Zdjęcia będzie można zobaczyć m.in. podczas wystaw w poznańskiej Przystani Sztuki (18.06-15.07) oraz gdańskiej Sztuce Wyboru (17.07-2.08), które objęliśmy patronatem medialnym. Z tej okazji postanowiliśmy porozmawiać z Danielem o wpływie pandemii na świat, pogoni za konsumpcjonizmem, recyklingu oraz o tym jak trudno we współczesnym świecie uciec od plastiku.
Jak przymusowa izolacja wpłynęła na Twój projekt?
Daniel Petryczkiewicz: Ta sytuacja spowodowała, że nie mogąc wyjść na zewnątrz, zacząłem patrzeć dużo wewnątrz i dla mnie te trzy miesiące były paradoksalnie jednym z najlepszych okresów w życiu. Dużo pisałem i próbowałem odpowiedzieć sobie na pytanie kogo spotkałem podczas tej izolacji - okazało się, że właśnie głównie siebie. Drugim ważnym kontekstem dla tego czasu jest las Chojnowski, który niejako na nowo odkryłem i obecnie nie ma takiego dnia, żebym tam nie poszedł. Las przywraca mi poczucie równowagi. To trochę jak w baśni... otwierasz furtkę i nagle znajdujesz się w innym świecie, choć półtorej kilometra dalej jest ruchliwa droga. Jest zielono, pachnie ziemią, słychać ptaki i czujesz się jak w oddalonej od cywilizacji dżungli. Zacząłem się przytulać do drzew i dotykać mchu, a dotykając go czułem, jak ten mech żyje.
Yuval Noah Harari pisze, że my, ludzie, zatraciliśmy się w antropocentryzmie, że nasza forma życia wydaje nam się tak skrajnie doskonała, że nie zastanawiamy się, co czuje pająk, świnka w rzeźni czy pszczoła. Odruchowo zabijamy pająki czy owady, bo nas przerażają i są w ludzkim odczuciu brzydkie. Zdumiewa mnie, jak bardzo nie rozumiemy ich świata - uświadomił mi to właśnie bliski kontakt z naturą. Oszołomiła mnie mnogość stworzeń żyjących w tym zanieczyszczonym lesie, który mimo zalegających śmieci tak intensywnie żyje. Natchnęło mnie to nadzieją, że być może to życie wcale nie tak łatwo zniszczyć.
Do jakich wniosków jeszcze doszedłeś?
Daniel Petryczkiewicz: Bardzo ograniczyłem obecność na mediach społecznościowych. Skasowałem Facebooka z telefonu i przez prawie dwa tygodnie mnie tam nie było. Jak już zacząłem chodzić do lasu, to stało się to nawykiem – pierwszy raz w życiu obserwowałem przez trzy miesiące naturę. Widziałem tworzącą się rodzinę dzięciołów, wiem, gdzie są mrowiska, obserwowałem zachody słońca, widziałem, jak zaczynało się wszystko zielenić, jak wyschła rzeczka, która do tej pory miała wodę. Wtedy pomyślałem – w jaki sposób mamy wiedzieć, że ta Natura umiera, skoro jej nie oglądamy? Skąd mam wiedzieć, że w moim sąsiedztwie wysycha rzeka, skoro tam nie bywam? Czy zastanawiamy się, jaki wpływ na nasze, ludzkie życie będzie miało to, że owadów, ptaków czy rzeki nie będzie?
To właśnie podczas tych wędrówek wpadłeś na pomysł nowej, epidemicznej odsłony projektu? Tym razem w głównej roli występują zebrane przez ciebie śmieci.
Daniel Petryczkiewicz: Chodziliśmy codziennie do lasu i codziennie mijaliśmy te same śmieci. Dlaczego nikt ich nie podniósł? W końcu powiedziałem do żony: „Słuchaj, weźmy rękawiczki i następnym razem to posprzątajmy”. Po jakimś miesiącu sprzątania wciąż wynosiłem dziennie ze spaceru ok. 5 worków śmieci. Syzyfowa praca! Czasem nosiłem te śmieci przez 3 kilometry aż na skraj lasu żeby je potem wywieźć. Stwierdziłem, że skoro nie mogę zarezerwować studia i sfotografować modeli, to pokażę to, z czym mam styczność – puste butelki po alkoholu tzw. "małpki", chusteczki wrośnięte w mech, góry śmieci przywiezione z miasta. Większe znaleziska zgłosiłem dwa razy, ale nikt tego nie sprawdził. Finalnie wywiozłem to sam. Czy naprawdę to jest to, co chcemy po sobie zostawić? Czy nie zdajemy sobie sprawy z tego, że za naszego życia na ziemi nie rozłożył się jeszcze ani gram plastiku, który wyprodukowaliśmy?
I to pytanie, które stoi za twoim projektem, prawda?
Daniel Petryczkiewicz: Postanowiłem sobie, że po prostu wezmę aparat i pójdę do lasu pokazać nasze pozostałości. Zaczęłam fotografować śmieci w różnych stylizacjach – zrobiłem te zdjęcia na obszarze może 150 kroków - tyle miałem znalezisk! Śmieci po sesji wywiozłem i wyrzuciłem. Chciałem pokazać grozę tej całej sytuacji: jednorazówki, które wyglądają jak gniazda, rękawiczki i jednorazowe butelki wrastające w mech albo wiszące na gałęziach... Refleksja była gorzka: jednorazowość to ludzka domena. Życie jest wieczne i zawsze sobie poradzi, odradzało się setki razy na Naszej Planecie - tylko tym razem może odrodzić się bez nas.
Czyli pomimo całej mody na eko, wciąż uczymy się zbyt wolno?
Daniel Petryczkiewicz: Robiąc ten projekt w pierwszej chwili chciałem zawstydzić ludzi, którzy śmiecą. Zastanawiałem się, co zrobić, żeby zrozumieli? Wtedy dotarła do mnie inna rzecz – że przecież my tych śmieci nie produkujemy. Zostaliśmy uzależnieni od plastiku, a niektórych produktów nie da się przecież nawet kupić bez jednorazowego opakowania! Plastik jest wszędzie i owszem - jest potrzebny, ale źródłem problemu jest jednak co innego. Tania ropa i gaz na których opiera się kapitalistyczna gospodarka świata jest dotowany przez Państwa. Dzięki temu może zasilać gospodarkę coraz tańszym surowcem, coraz bardziej nas uzależniać a na koniec zrzucać na nas, konsumentów, winę za nadmiar śmieci i np. nieprawidłowy recykling. To kompletne przeinaczenie tego jak to wygląda w rzeczywistości!
Warto zapoznać się z takim filmem „The Story of Plastic”, który nie zdejmuje winy z konsumentów, ale pokazuje temat szerzej. Przedstawiona w nim historia plastiku to tak naprawdę historia eksportu śmieci z krajów, które je produkują do Chin, do krajów Azji, aby bogata Europa nie miała tego problemu. Oficjalnie śmieci zbierano pod recykling a w rzeczywistości połowa z nich płynęła statkami do Azji. Kiedy Chiny zakazały importu, to pojawił się problem, bo mamy taką ilość śmieci, że nigdy nie uda nam się ich przetworzyć samodzielnie. Gdyby zebrać wszystkie śmieci, które są teraz na wysypiskach w Polsce, trzeba by było poświęcić całe województwo i przekształcić je w wielką hołdę śmieci.
To co możemy w takim razie zrobić?
Daniel Petryczkiewicz: Z jednej strony to wszystko jest strasznie pesymistyczne i pozbawione nadziei, ale z drugiej… choć wybory indywidualne nie zmienią niczego, ja ich uparcie będę bronił. To uwrażliwia mnie i motywuje, by tworzyć społeczności (np. takie jak wokół projektu #NoBeautyInPlastic), a takie grupy już mogą mieć siłę polityczną lub społeczną. Nawet jeśli nie, to po prostu pójdziemy grupą do lasu i go wysprzątamy, tylko pytanie brzmi, czy mamy poświęcić całe życie na sprzątanie lasów? Musimy przestać je przede wszystkim produkować. To też kwestia wyborów takich jak np. głosowanie na partie lub prezydenta czy decyzje dotyczące lokalnych społeczności np. rady miasta czy osiedla. Proste wybory, ale ważne.
Kto powinien więc dokonać tej zmiany?
Daniel Petryczkiewicz: W pierwszej kolejności powinny zmienić się duże sieci jak Lild czy Biedronka, które mają siłę negocjacyjną, żeby zmusić kontrahentów, aby przestali pakować produkty w plastik. Ludzie chcą tej zmiany - pod moją petycją do Biedronki podpisało się ponad 10 tysięcy osób.
A jak wygląda w Polsce kwestia recyklingu?
Daniel Petryczkiewicz: Ostatnio zastanawiałem się, gdzie wyrzucić opakowania po łososiu czy mozzarelli, ale okazało się, kiedy popatrzyłem na oznaczenia że nie nadają się do recyklingu, więc wylądują na wysypisku. Czy ktoś o to dba? Dlaczego producenci nie są zmuszeni do produkcji tylko opakowań nadających się do przetworzenia? Wiesz, że w Polsce nie ma przetwórni, która przetwarza na duża skalę opakowania wielomateriałowe? Szczerze, to lepiej jest kupić mleko w butelce PET, która jest recyklowalna. Tydzień temu miałem spotkanie z branżą recyklerską i opowiedziałem im o moim problemie. Odpowiedzieli, że mają odgórny nakaz przyjmowania tych śmieci, choć nie mają co z nimi zrobić. Kompostowni też jest bardzo mało. Część śmieci jest rzeczywiście spalana, co z kolei generuje problem toksycznych odpadów. Większość po prostu zalega. Jesteśmy na progu katastrofy śmieciowej. Staliśmy się zakładnikami niezniszczalnych polimerów, stworzonych przez nas samych, których nie potrafimy się skutecznie pozbyć.
facebook.com/danielpetryczkiewiczphoto
Dobrym rozwiązaniem jest np. inicjatywa Polskiego Stowarzyszenia Zero Waste, czyli system kaucyjny, a także tzw. ROP - rozszerzona odpowiedzialność producenta. Konsument, który chce pić wodę butelkowaną powinien ponosić dodatkowy koszt, a odpowiedzialność winna spoczywać na producencie, który produkuje dany produkt - w ten sposób pokrylibyśmy koszty recyklingu. Kiedy rozmawiałem z ludźmi z Polskiego Instytutu Opakowań, powiedzieli mi, że największy problem recyklerski jest taki, że to też jest biznes, który musi się opłacać – musi zarabiać na siebie. Tymczasem nie jest dotowany i taniej jest wytworzyć nowy plastik niż ten z recyklatu więc nikt nie jest zainteresowany, żeby zmienić status quo na dużą skalę.
Da się to jakoś zatrzymać?
Daniel Petryczkiewicz: Wielu osobom otworzyła oczy pandemia. Nagle odkryliśmy, że potrzebujemy całkiem niedużo, by żyć. Ja jestem pesymistą i myślę, że wkrótce świat wróci do "normalności" sprzed koronawirusa. Będziemy produkować jeszcze więcej i konsumować ponad stan i możliwości. Konsumpcja powoduje ciągle rosnące emisje CO2, które będą dalej nagrzewać Planetę. Pandemia jednak udowodniła, że da się zatrzymać tą szaloną kapitalistyczną machinę. Zatrzymaliśmy się z przymusu, ale zrobiliśmy to. Przestaliśmy latać, produkować... a spowodował to wirus - ostatecznie nie tak śmiertelny i straszny jak się wydawało. Jak przekazać ludziom, że grozi nam dużo większe zagrożenie, czyli globalne ocieplenie, zmiany klimatyczne?
Ludzie przestraszyli się dopiero, gdy rząd wprowadził obostrzenia. W przypadku zmian klimatycznych również to rządy państw musiałyby wprowadzić regulacje dot. plastiku, spalania i przetwarzania.
Daniel Petryczkiewicz: Widziałaś gdzieś wyschniętą rzekę? Tak naprawdę śmieci są namacalnym znakiem, że coś jest nie tak. Na to wszystko trzeba spojrzeć szerzej. Kto to wyprodukował, gdzie finalnie ląduje śmieci i dlaczego? Gdy zrobiłem zdjęcia tych śmieci, zrozumiałem, że to też kwestia opowiedzenia tego we właściwy sposób. Napiętnowanie problemu wcale go nie rozwiązuje.
Zwłaszcza, że "moda" na ekologię już trochę minęła.
Daniel Petryczkiewicz: Gdy ruszyłem z projektem #NoBeautyInPlastic, mi też zarzucano, że podążam za modą. Kluczem jest konsekwencja - projekt trwa już ponad 1,5 roku. To nie moda, to dla mnie samego konieczność, aby radzić sobie z zagrożeniem, które widzę i czuję. Poza tym widzę pozytywne zmiany.
Wokół mojego projektu wytworzyła się jakaś społeczność, zrobiliśmy petycję do Biedronki i choć jeszcze nie widzę zmian w samych sklepach czy też w systemie prawnym, to widzę zmiany w ludziach. „Może nastał czas rzeczy małych, ale w dużych ilościach”, napisała Rebecca Solnit („Nadzieja w mroku”) i może właśnie od tego trzeba zacząć. I robić to cały czas - jeden procent razy 365 dni. Zmień siebie o jeden procent, ale codziennie! Nadzieja to nie jest siedzenie na kanapie i czekanie, aż wygra się los na loterii. Rebeca Solnit przypomina, że 100 lat temu kobiety nie miały prawa do głosowania. Potrzeba było sto lat walki, ale teraz mają. Ta historia jest o tym, żeby nie czekać, tylko wykorzystać tę nadzieję do działania. Aktywiści działaj bo mają nadzieję? Czy też działają po to, żeby tę nadzieję znaleźć? Każdy ma pewnie inną motywacje - zachęcam aby tej motywacji i nadziei szukać.
FacebookInstagramTikTokX
Advertisement