Advertisement

Ale siada!: Paula Roma. Twórczość, która rozpływa się w ustach, jak pyszne danie

Autor: Monika Kurek
10-10-2022
Ale siada!: Paula Roma. Twórczość, która rozpływa się w ustach, jak pyszne danie
Charyzmatyczny głos, francuskie inspiracje i alternatywny pop. Po świetnej EP-ce „Cześć, tu PAULA ROMA” (2021) w końcu przyszedł czas na długo wyczekiwany debiutancki album. No i już jest! W piątek odbyła się premiera krążka Pauli „Cholerne pragnienie”, do którego dołączony jest… uroczy przepiśnik.
Coraz więcej osób sięga po kawałki usłyszane na TikToku czy nuty artystów znalezionych na wirtualnych playlistach. Włączasz taki kawałek i myślisz sobie: „Kurde, ale siada!”. Spoko, też tak mamy. I jakby tego było, podzielimy się z wami naszymi odkryciami w K MAG-owym cyklu muzycznym „Ale siada”! Po bryskiej, Marie, Jakubie Skorupie, Karolinie Stanisławczyk, Rubensie, Zalii, duecie Martin Lange, Jannie, Dawidzie Tyszkowskim,Ani Leon, Ugornej, Tonym Yoru i Verde przyszedł czas na Paulę Romę.

Niezwykła wrażliwość i niezwykła muzykalność

Od dziecka ciągnęło ją do muzyki. „Moja mama mówiła, że szybciej śpiewałam, niż mówiłam” – śmieje się Paula. Swój pierwszy występ muzyczny zaliczyła podczas powrotu z wakacji w Hiszpanii. Miała wtedy cztery lata. Wyszła na środek autokaru i zaśpiewała „Czerwone korale”, przygrywając sobie na kastanietach, które kupił jej wcześniej tata. Potem już regularnie występowała w salonie, a tata zawsze dawał jej dużo merytorycznych uwag, za co jest mu bardzo wdzięczna. Gdy była w gimnazjum, poprosiła rodziców, aby zapisali ją na lekcje śpiewu. To właśnie wtedy zakochała się w głosie jako instrumencie muzycznym.
Paula Roma, a właściwie Paulina Romaniuk-Jasińska, pochodzi z Góry Kalwarii. Gdy była nastolatką, to niestety nie było tam żadnej klasy o profilu artystycznym, w związku czym wybrała klasę licealną o profilu dziennikarskim. „Teraz jest super dojazd, ale kiedyś zajmowało to ok. 2 godzin” – wyjaśnia. Po skończeniu liceum przeprowadziła się do Warszawy, gdzie rozpoczęła studia na kierunku dziennikarskim. Chciała pójść na akademię muzyczną, ale zobowiązania rodzinne nie pozwoliły jej wyjechać z Warszawy. Dziennikarstwo muzyczne było planem B, bo pierwszą miłością Pauli od zawsze był śpiew.
Na pierwszym roku spróbowała swoich sił w „The Voice”, ale niestety się nie udało. Później spróbowała raz jeszcze i tym razem doszła do ćwierćfinału. Zaczęła dostawać coraz więcej różnych propozycji, więc wzięła dziekankę i… poszła na podyplomowe studia studia a Akademię Menadżerów Muzyki Rozrywkowej. Tata poprosił ją, aby obiecała, że wróci i skończy studia. Pytam, czy dotrzymała słowa, „Ja zawsze dotrzymuję słowa. To dla mnie kwestia honoru” – mówi poważnie Paula. Potem zrobiła jeszcze dwuletnie studia z metodyki nauczania emisji głosu.
Chociaż wokal nadal był jej największą miłością, nie była zadowolona ze swoich dotychczasowych prób zrobienia kariery. W międzyczasie poznała swojego obecnego męża, który dostał propozycję pracy we Francji. Była młoda, głodna świata i nie wahała się ani chwili. Obroniła licencjat i następnego dnia wylecieli do Francji, gdzie spędzili nieco ponad rok. Wrócili, ponieważ zatęskniła za muzyką. Wiedziała, że tym razem się uda. Musiała dojrzeć, poszerzyć horyzonty, otworzyć się na inne kultury, pogadać z ludźmi. Ten rok zmienił ją jako człowieka. Po powrocie wymyśliła Paulę Romę i reszta jest już historią.
A co sprawiło, że zakochała się w Paryżu? Przede wszystkim zupełnie inny tryb życia. „Oni żyją na zewnątrz. Nawet gdy jest zimno, to siedzą na zewnątrz przy ogrzewaczach i piją winko” – mówi Paula, dodając, że uwielbia Francuzów za szacunek do jedzenia i produktów. Opowiadają o wszystkim z taką miłością i oddaniem, że trudno się nie zakochać! Wino, mule, ostrygi, całodzienne, spacerki… „Francuzki ciągle mi powtarzały: C’est la vie, Paula, C’est la vie!” – zdradza. Kolejna rzecz to wrażliwość na piękno i sztukę. Paula wspomina, że kiedyś znajomy Francuz powiedział jej, że życie jest za krótkie na picie z brzydkiego kieliszka. W Paryżu życie toczy się trzy metry nad ziemią. To miasto pełne malarzy, artystów, związków artystycznych. „Paryż można kochać albo nienawidzić. Mam wielu znajomych, którzy pytają, co widzę w tym mieści. Okej, wiem, że metro śmierdzi sikami, ale potem wychodzisz, patrzysz na życie tętniące przed operą i myślisz sobie, że jest tu naprawdę pięknie. That’s it” – wzdycha.
W Paryżu Paula zaczęła gotować. Ich mieszkanie znajdowało się w 15. Dzielnicy, naprzeciwko targu jedzeniowego. Chodziła tam codziennie po świeże produkty, obserwowała, jak ubijają masło, przyrządzają pure. Gotowała dla męża, znajomych. Wrzucała przepisy na swój profil na Instagramie i reakcje ludzi sprawiły, że uwierzyła w swoje zdolności kulinarne. W końcu wpadła na pomysł dołączenia do płyty książki kucharskiej. Gdy po powrocie podpisała się z wytwórnią, opowiedziała im o swoim pomyśle i… spotkała się z pozytywnymi reakcjami. W ten sposób oprócz płyty „Cholerne pragnienie” dostajemy również uroczy, mini przepiśnik. „To jest część pierwsza, ale będzie też część druga” – mówi konspiracyjnie Paula. Pytam ją, jakie są jej danie popisowe. Szybko okazuje się, że trochę tego jest. Mule na trzy tysiące różnych sposobów, izraelski hummus buraczany z daktylami, spaghetti putanesca z przepisu Roberta Makłowicza, zapieczony kogel mohel z figami i lawendą…

Kilka pytań do…

Paula nie próżnuje! W sierpniu wystąpiła na leśnej scenie Fest Festivalu, 17 października zagra koncert premierowy w warszawskim klubie Jassmine, a 21.10 wystąpi na Great September w Łodzi. Premiera „Cholernego pragnienia”, próby, wywiady… Na szczęście Paula znalazła trochę czasu, by wpaść do naszej redakcji i odpowiedzieć na kilka pytań.
Opisz swoją muzykę w 3 słowach.
Muzyka dla wrażliwców.
Jajko czy kura? Co jest pierwsze: melodia czy tekst?
Melodia. Najlepiej pracuje mi się w nocy. Zazwyczaj siedzę przy klawiszach, dopóki nie usłyszę „tego czegoś”. Gdy pojawia się strzał, zaczynam tworzyć tekst. Niektórzy artyści lubią śpiewać po tzw. mandaryńsku, czyli w bliżej nieokreślonym języku. Ja tego nie lubię, bo nie układają mi się wtedy samogłoski, a osadzone samogłoski to dla mnie podstawa tekstu. Czasem jest też tak, że po prostu siedzę, śpiewam i naturalnie to ze mnie wychodzi. Tak było w przypadku „Różowego nieba nad Warszawą”. Siedziałam w samochodzie i samo do mnie przyszło. Lubię takie strzały. Nie lubię za to dziubania w tekście i klejenia wers po wersie. Jeśli z jakiegoś powodu mam blokadę, to czekam, aż przyjdzie do mnie reszta. To musi być historia, a nie zbieranina pojedynczych wersów.
Jaka była pierwsza piosenka, którą napisałaś?
Ta piosenka nigdy nie wyszła. Jest bardzo bajkowa i świetnie pasowałaby do jakiejś bajki Disneya (śmiech). To ballada, którą napisałam na lekcji śpiewu w wieku 19 lat. To było moje pierwsze doświadczenie ze słowotwórstwem. Później powstała piosenka „Oddychaj”, wydana jeszcze pod moim imieniem i nazwiskiem. Opowiadała o złamanym sercu. Tekst był całkiem spoko, ale muzyka była strasznie patetyczna. Każdy jednak gdzieś zaczynał i jestem dumna z moich początków, jakiekolwiek by one nie były.
Wymarzony feat: polski i zagraniczny
Mam jeden wymarzony polski featuring, ale istnieje duża szansa, że usłyszycie go jeszcze w tym roku, więc nie mogę zbyt wiele zdradzić. A poza tym, to na pewno Łona i Igor Herbut. Na pomysł duetu z Igorem wpadłam podczas słuchania albumu „Chrust”. To płyta dla wrażliwców, która wymaga absolutnego skupienia. Największe wrażenie zrobiła na mnie jego interpretacja „Krakowskiego Spleenu” Manaamu. Zaśpiewał tę piosenkę tak, jakby była jego. Igor jest dla mnie uosobieniem poezji, a Łona – liryczności. Gdyby Łona zgodził się nagrać ze mną duet i napisać swoją zwrotkę, to byłby to jakiś kosmos! Natomiast jeśli chodzi o zagraniczne, to na pewno Adele i Jorja Smith.
W jakim miejscu i gdzie odbyłby się twój wymarzony koncert? Puść wodze fantazji.
W Paryżu! To mój mentalny drugi dom. Chciałabym zagrać w Ogrodach Wersalskich, albo na polach z widokiem na Wieżę Eiffla. Ludzie siedzieliby na kocykach, pili wino i wcinali bagietki. Mogłabym też zagrać na barce płynącej po Sekwanie. O, mam jeszcze jeden pomysł! Kiedy mieszkałam w Paryżu, wynajmowaliśmy mieszkanie w 15. dzielnicy. Miałam wspaniały widok z okna – Wieża Eiffla, metro naziemne, targ jedzeniowy. Pod tym metrem był taki ładny tunel i tam również bardzo chętnie bym zagrała.
3 kawałki, od których nie możesz się ostatnio oderwać
„La fessée” Claire Laffut, „My Same” z płyty „19” Adele i „Mapy gwiazd” Sorry Boys.
Masz możliwość spędzenia dnia ze swoim idolem (żyjącym lub nieżyjącym). Kogo wybierasz i dlaczego?
Wiadomo, że Adele. O czym my w ogóle rozmawiamy? (śmiech). Moja miłość do Adele jest nieskończona i bardzo chciałabym zobaczyć ją na żywo. Niestety nigdy nie było mi po drodze. Z drugiej strony, im dłużej się na coś czeka, tym lepiej to smakuje... Adele była pierwszą wokalistką, dzięki której zakochałam się w inności. Byłam wtedy w liceum. Gdy wyszła płyta „19” i usłyszałam, jak ona frazuje, to kompletnie oszalałam. Miałam na jej punkcie obsesję (śmiech). Nie przepadam za jazzem, ale byłam pod ogromnym wrażeniem tego, jak Adele flirtowała z nim na swojej pierwszej płycie. Znałam każde słowo, każdą linijkę, każdą piosenkę. Mam wszystkie książki na jej temat! Teraz nie mam na jej punkcie już takiej obsesji, co kiedyś, ale wciąż do niej wzdycham (śmiech). A co byśmy robiły? Spędziłybyśmy dzień w Paryżu, jedząc ostrygi i pijąc Petit Chablis. A potem poszłybyśmy na jej koncert!
Jaką supermoc chciałabyś posiadać? Dlaczego?
Chciałabym umieć wyłączać swoją wrażliwość. Jestem osobą wysoko wrażliwą i czasem świat bywa dla mnie zbyt przytłaczający. Myślę o wszystkich i o wszystkim, tylko nie o sobie. Oczywiście ciężko nad tym pracuję, ale czasami nadal mam z tym problem. Gdy dwa lata temu miałam depresję, to często myślałam sobie: „Kurczę, dlaczego nie potrafię być mniej emocjonalna i po prostu przejść obok czegoś obojętnie?”. Z tego powodu chciałabym móc czasem nacisnąć taki przycisk i stać się bitch (śmiech).
Co najbardziej w sobie lubisz i czego najbardziej w sobie nie lubisz?
To jedna i ta sama rzecz. Kocham moją wrażliwość, ale jednocześnie bardzo przez nią cierpię. Każda ekstrema jest niebezpieczna i nie inaczej jest w przypadku dużej wrażliwości. Jak wynika ze statystyk, osoby wysoko wrażliwe stanowią zaledwie ok. 10 proc. populacji, więc jest to bardzo mało grupa. Jeśli mam być szczera, to od dwóch lat pracuję w terapii nad swoim rozwojem osobistym i staram się nie myśleć w kategoriach lubienia bądź nielubienia. Coraz rzadziej bywam samokrytyczna, ale również coraz rzadziej wpadam w samozachwyt. Po prostu jestem, jaka jestem.
Nie samą muzyką człowiek żyje, czyli pozamuzyczne pasje. Co robisz, kiedy nie zajmujesz się muzyką?
Gotuję! Kto nie lubi dobrze zjeść? Gotowanie bardzo mnie odpręża. Gdy gotuję i słucham muzyki, to świat staje się lepszy. Drugą moją wielką pasją jest język hiszpański. Uczyłam się go przez bardzo wiele lat i nawet zdawałam maturę z hiszpańskiego. Wstyd przyznać, ale byłam bardzo kiepska z angielskiego. Na szczęście w Paryżu udało mi się to nadrobić. Nauczyłam się angielskiego, liznęłam francuski, przypomniałam sobie hiszpański. Nie mogę powiedzieć, że pasjonują mnie języki, ale jestem strasznie zafascynowana kulturą śródziemnomorską. No i uwielbiam modę vintage!
Co cię najbardziej wkurza?
Wkurza mnie, że zawsze muszę wszystko zrobić po swojemu. Wkurza mnie chamstwo i brak tolerancji. Uważam, że życie jest za krótkie na to, aby być być dla kogoś niemiłym bez powodu. Wkurza mnie, kiedy ktoś ma zamknięty umysł, bo nie potrafię tego zrozumieć. Denerwują mnie też tzw. „dobre rady” na temat moich tekstów. Nienawidzę, gdy ktoś mówi: „Mogłabyś zmienić dwa wersy”. Zazwyczaj odpowiadam wtedy: „Mógłbyś nic nie mówić” (śmiech). Nie chodzi o to, że uważam je z najpiękniejsze na świecie. Może być kiepskie, ale jest moje. Długo pracowałam na to, aby poczuć się artystką. Przez wiele lat mówiłam, że jestem wokalistką i dopiero niedawno dostrzegłam w sobie tą artystyczną cząstkę. Piszę sama teksty, tworzę sama melodię. Jak ktoś może opowiadać moją historię, skoro to ja ją przeżyłam? Każdy pisze o miłości i na pewno jest wiele osób, które piszą o niej lepiej niż ja, ale nikt nie wie, jaką ja miałam miłość.
Facebook, TikTok czy Instagram? Dlaczego?
Lubię Instagram za dojrzałość i szczerość. Czasem coś się we mnie zbiera i muszę podzielić się z obserwatorami moimi przemyśleniami. Na przykład piszę o depresji albo o tym, jak bardzo cieszy mnie wydanie tej płyty. Wiele osób czeka na taki emojonalny strzał i docenia to, że piszę z głębi serca. Dlatego lubię tę platformę, niezależnie od tego, jaki ma akurat layout. Ostatnio nawet polubiłam rolki, bo w końcu nauczyłam się, jak je tworzyć. Niestety jednak podpisy pod rolkami cieszą się dużo mniejszą popularnością, niż podpisy pod zdjęciami. Trochę mnie to martwi. Tak czy siak, postawiłabym Instagrama na równi z TikTokiem. Kiedy weszłam po raz pierwszy na TikToka, to myślałam, że oszaleję. Moja tablica była zdominowana przez treści dla młodszych odbiorców. Dopiero, gdy zaczęłam szukać treści, które mnie interesują, to udało mi się tego TikToka oswoić. Obecnie moja tablica to głównie gotowanie i śpiew. Jest tam mnóstwo fantastycznych twórców oraz inspirujących treści. To kopalnia świetnych pomysłów. Cały trick polega na tym, aby nie oglądać głupich treści i nie wpadać w czeluści, od których paruje mózg. Na TikToku jest mnóstwo fajnych rzeczy, tylko trzeba do nich dotrzeć.

Wybiera...

Monika Kurek, czyli dziennikarka K MAG-a od 2019 roku. Jako nastolatka prowadziła fankluby polskich popowych artystek. Jest maniaczką kina indie rodem z Sundance, popkultury z lat dwutysięcznych, psów corgi oraz kryminałów Joanny Chmielewskiej.
FacebookInstagramTikTokX
Advertisement