To film o innych, ale też o mnie i nie zawsze łatwo przychodziło mi szczere dzielenie się swoją historią. Moja montażystka, Bigna Tomschin, nieraz mnie przekonywała, żebym bardziej się otworzył. Teraz, gdy film trafia do kin, cieszę się, bo właśnie po to powstał – żeby pokazać inną, obcą perspektywę. Z drugiej strony to dziwne uczucie, kiedy ktoś podchodzi do mnie na ulicy, na przykład na Wilczej, i tak dużo o mnie wie. Cieszę się, że Polacy chcą oglądać „Listy…”, to wpływa na moją relację z tym krajem. Długo miałem wrażenie, że ja i Mo, przyjaciółka ze studiów, również imigrantka i reżyserka, oscylowaliśmy gdzieś na marginesie, poza środowiskiem filmowym, a nawet społeczeństwem. Za sprawą tego filmu ludzie nas zauważają. Wszyscy bohaterowie „Listów…” są zadowoleni z odbioru dokumentu. Z wyjątkiem szewca – narzekał, że odkąd film wszedł do kin, ma zbyt dużo pracy.
Zacząłeś kręcić film sam, ale stopniowo powstał we współpracy z innymi.
Tak, na początku kręciłem sam, potem dołączyła Mo. Najpierw jedynie nagrywała dźwięk, ale z czasem stała się istotną bohaterką filmu, a także partnerką, z którą mogłem zgłębiać poruszane tematy. Kiedy Mo nie mogła, pomagał mi Aleksander Makowski, będący także autorem muzyki. Ścieżka dźwiękowa w filmie jest gęsta, różnorodna, podkreśla humor i pokazuje różne oblicza Polski. Pracowaliśmy nad nią bardzo intensywnie z Bigną i Aleksandrem, z którym wspólnie tworzymy zespół Dada Black Sheep. Znamy się od dekady i razem komponujemy. Jesteśmy grupą przyjaciół, którzy wspierali się nawzajem podczas tworzenia tego filmu. Pierwsza połowa zdjęć została zrealizowana całkowicie samodzielnie, bez żadnego wsparcia. Gdyby nie talent i wiara tych osób, „Listy z Wilczej” mogłyby nie powstać przy budżecie i zasobach, jakie mieliśmy do dyspozycji.
Jesteś narratorem w filmie i to w języku niebędącym twoim ojczystym. Czy to było dla ciebie trudne?
Pochodzę z niezwykle różnorodnego kraju, w którym istnieją setki języków i akcentów, dlatego nigdy nie postrzegałem tego jako problem. W Szkole Filmowej zawsze rozmawialiśmy po polsku, to było normalne wśród studentów z różnych krajów. Nigdy nie myślę o tym, że popełniam błędy albo mówię z akcentem, choć są ludzie, którym wciąż wydaje się to dziwne. Uważam jednak, że to powinno być ogólnie akceptowalne. Ostatecznie sądzę, że dzięki temu film jest jeszcze ciekawszy – narracja była niezwykle ważna, a moja postać i historia są w tej narracji. Razem z Bigną długo ją pisaliśmy. Zależało nam, by opowieść nie tylko była emocjonalna, ale też zabawna, momentami nawet krytyczna. To było duże wyzwanie, ale też bardzo osobisty proces.
Czy podczas pracy na ulicy często spotykałeś się z odmową? Polacy nie zawsze chętnie występują przed kamerą.
To normalne. Nie tylko w Polsce. Ludzie boją się kamery, a ja nie chciałem nikogo zmuszać. Jeśli czułem, że ktoś nie jest gotowy, odpuszczałem. Ale znalazłem też wielu otwartych ludzi, myślę, że moi główni bohaterowie naprawdę chcieli być w tym filmie. Potrzebowali tego.
Nie zawsze jednak otrzymywałeś pozytywne odpowiedzi.
Pojawiały się ksenofobiczne komentarze, jednak starałem się skupiać na osobach dobrych, otwartych. Wolę filmować dobro niż zło, choć wiem, że czasem trzeba pokazać także ciemną stronę rzeczywistości. Ksenofobia i nienawiść wobec obcych to problem międzynarodowy. Może dlatego film spotyka się z dobrym odbiorem również za granicą – choć jest bardzo polski, mówi o problemach uniwersalnych.
Czy któreś ze spotkań w trakcie kręcenia „Listów z Wilczej” było dla ciebie szczególne?
Spotkanie z Oskarem, zupełnie spontaniczne. Poznaliśmy się podczas Parady Równości. Miałem wtedy zupełnie inny cel – chciałem sfilmować uczestników wydarzenia i nagle spotkałem jego. Zaczęliśmy rozmawiać. Wtedy nie wiedziałem, że jest Romem. Właśnie w tym tkwi magia tego zawodu – w takich nieoczekiwanych momentach. Czasem trzeba porzucić wcześniejsze założenia i po prostu dać się ponieść chwili.
W filmie wspominasz, że razem z przyjacielem oglądaliście polskie kino i to ono skłoniło was do przeprowadzki do Polski. Pamiętasz, jakie to były filmy?
Najpierw usłyszeliśmy o Szkole Filmowej w Łodzi, potem zaczęliśmy oglądać polskie kino. Oglądaliśmy Polańskiego, Munka, Wajdę. Pamiętam szczególnie „Eroicę” Munka. Świat tych filmów był dla nas dziwny, obcy, ale właśnie tego potrzebowaliśmy. Z różnych powodów chcieliśmy uciec od naszego kraju. Pragnęliśmy zmiany. Polska wydawała się światem, który będzie inny. Tak naprawdę to była dość spontaniczna decyzja.
Mieszkasz w Polsce ponad dekadę. Jak przez ten czas zmieniło się twoje postrzeganie kraju i jego mieszkańców? Czy wciąż uważasz, że Polacy są zamkniętym narodem?
Uważam, że jestem dość nietypowym imigrantem, podobnie jak Mo. Niewielu z nas przyjeżdża do Polski, by zostać artystą. W Szkole Filmowej nurzaliśmy się w polskiej kulturze – w filmach, literaturze, języku. Po szkole jednak widzimy, że w tutejszej branży filmowej nie ma dla nas miejsca. Nie ma pracy. Nikt nie oczekuje, że będziemy dalej kręcić filmy w Polsce. Często słyszałem pytania typu: „Kto chciałby oglądać film o Hindusie?” albo „Kim jesteś, żeby robić film o Warszawie?”. Nieraz są to znane osoby z branży, które nie dostrzegają absurdalności takich komentarzy. Tyle lat się uczysz, masz tyle wiedzy o Polsce i nagle czujesz się wyobcowany. „Listy z Wilczej” to też film o tym – o szukaniu własnego głosu i miejsca w polskim społeczeństwie. Widzę jednak, że Polska, szczególnie Warszawa, się zmienia. Stała się bardziej różnorodna. Tak nie było, kiedy tu przyjechałem. Coraz częściej mówi się o imigrantach w polityce, ale wciąż rzadko pojawiamy się w kulturze, zwłaszcza w filmie. Chciałem to zmienić, przekroczyć tę barierę, która zawsze jakoś przeszkadzała.
Co chciałbyś, aby widzowie wynieśli z filmu?
Chciałbym, żeby nauczyli się dostrzegać piękno w codziennym otoczeniu i zechcieli się do niego zbliżyć. Dla mnie wyzwaniem było znalezienie poezji i uroku w zwykłej warszawskiej ulicy – w rozmowach, twarzach, drobnych gestach. Mam nadzieję, że Polacy dostrzegą zabawną stronę swojego kraju i będą nieco częściej śmiać się z samych siebie. Chciałbym też, żeby Polacy bardziej doceniali różnorodność. Wciąż widać duży dystans między imigrantami i Polakami. W historii ta różnorodność była bardziej obecna, grała istotną rolę. Może ponownie ją zagra.