W tym kontekście chyba nigdy nie oddzieli się artysty od jego doświadczenia i takich niesatysfakcjonujących refleksji dostarczyła mi genialna wystawa Abramović w Albertina Modern w Wiedniu.
I always end up alone
Abramović często wspomina traumatyczne doświadczenie związane z ojcem. Chciał nauczyć sześcioletnią córkę pływać, lecz stracił cierpliwość i w pewnym momencie po prostu wrzucił ją do wody, sam zaś zaczął odpływać, odwrócony do niej tyłem. Było to bez wątpienia doświadczenie graniczne: mały nieobroniony człowiek zostaje doprowadzony do sytuacji skrajnie bliskiej śmierci, które kształtuje w tak radykalny sposób jeszcze nieukształtowanego człowieka. I to dotknięcie śmierci będzie odtwarzać we własnych performatywnych działaniach.
Tym razem to ona będzie wyznaczać własne pole przemocy i ze swojej sztuki tworzyć osobistą przystań, paradoksalne poczucie bezpieczeństwa, w którym może odgrywać i przepracowywać stare lęki. Udało jej się wykorzystać rytualizację przemocy do stworzenia przestrzeni, w której może wciąż na nowo sprawdzać i udowadniać swoją zdolność znoszenia bólu.
Abramović w rozmowie z Jeannette Fischer w „Psychoanalyst meets Marina Abramović” mówi o swojej relacji z surową, niedostępną matką, która przez całe życie przedstawiała się jako ofiara i przerzucała swoją agresję na córkę. Czytając o przemocy, której Abramović doświadczała w okresie wychowawczym, łatwo wpaść w pułapkę niekończących się konstelacji pytań o to, czego artyści szukają we własnej sztuce i co w niej przepracowują. Z jakich drobnych substytutów, braków i zapożyczonych emocji zbudowana jest sztuka?
Czym zatem jest twórczość Abramović: próbą symbolicznego przepracowania dziedzictwa przemocy, czy raczej sceną, na której wciąż odgrywają się utrwalone z dzieciństwa wzorce relacji? Z jakich podwalin w ogóle rodzi się w życiu człowieka potrzeba tworzenia – z realnych zasobów, czy z deficytów, które usiłuje on kompensować? I wreszcie: czy performans Abramović jest efektem doświadczeń przefiltrowanych przez wrażliwość i refleksję, czy raczej scenicznym przejawem tego, co w niej pozostaje nieświadome?
Rodzice będą wielokrotnie powracać w jej pracach – wspólnie, jak w nagrodzonym Złotym Lwem na Biennale w Wenecji w 1997 roku „Balkan Baroque”, oraz osobno, jak w dedykowanej ojcu pracy „The Hero” z 2001 roku. We wczesnym, beztytułowym projekcie z 1970 roku Abramović planowała pracę, w której zamierzała przepracować relację z matką, wykorzystując motyw broni i potencjalnie tragicznego zakończenia; ze względu na ryzyko wpisane w scenariusz performance ten nie został jednak dopuszczony do realizacji przez belgradzką galerię.
Pain is a door
Właściwie ból był jej kierunkiem. Procesem ujarzmiania go, rozpracowywania tej pozornie plastycznej materii-niematerii, która staje się do przyjęcia, gdy zyskuje jakiś sens – choćby sens uwalniania od strachu. Na tym polega jej sztuka: na wytrzymywaniu przemocy, wystawianiu ciała na ryzyko, na odgrywaniu doświadczenia prawie-śmierci.
Oglądanie udokumentowanych performansów Abramović niekiedy boli, choć mam świadomość, że nagrania nie oddają w pełni tego, co działo się na żywo. Performance jest sztuką efemeryczną, działaniem „tu i teraz”. Ciało performera staje się nośnikiem treści, emocji i znaczeń, a zarazem przekaźnikiem energii krążącej między nim a widzami. To ulotne, wieloznaczne doświadczenie, nierozerwalnie związane ze współobecnością; przełożenie go na inne medium – filmowe czy fotograficzne – pozbawia je esencji, części tej energii.
A jednak nawet ta zubożona dokumentacja pozwala poczuć, jaką pracę Abramović wykonała na własnym ciele. To już w dużej mierze sfera domysłów, jak mocno tresowała swoje ciało, by móc je później, ze wszystkimi konsekwencjami, oddać widzowi. Swój najbardziej spektakularny i najdłuższy performance w nowojorskim MoMA (The Artist Is Present, 2010) nazwała nieoficjalnie „Mission Impossible”. Siedziała na krześle przez ponad 700 godzin – po osiem godzin dziennie w dni powszednie i dziesięć godzin dziennie w weekendy. Całość trwała trzy miesiące.
Abramović wspominała o długich okresach przygotowawczych i niewiarygodnym bólu po każdym spędzonym w galerii dniu:
„Tak mnie bolało, że nie mogłam nawet zdjąć sukienki. Nie mogłam podnieść rąk; nie mogłam nawet pozwolić ludziom dotknąć mnie przy masażu. Wszystko było bólem. Pierwszy miesiąc był okropny, drugi nie do zniesienia. A potem przyszedł trzeci. Usunęłam stół i, ach, coś zaskoczyło. Całe moje ciało stało się odbiornikiem i nadajnikiem energii”.
Z cudzymi winami przyjdzie jej się mierzyć nie raz. Bo czymże jest performatywny akt przemocy wobec siebie, jeśli nie radykalną formą wewnętrznej krucjaty – wzięciem na siebie odpowiedzialności za tych, którzy nie potrafili jej unieść? Ta zamiana złości i bólu, o której Abramović tyle mówi, próba przełożenia ich na coś bardziej namacalnego, odczuwalnego nie tylko psychicznie, lecz fizycznie, jest w istocie działaniem autoagresywnym. Nie sposób jednoznacznie stwierdzić, czy tak szerokie spektrum prac wyrasta jako jego „skutek uboczny”, czy raczej to sztuka sama staje się przestrzenią i narzędziem tej autoagresji.
fot. Marina Abramović Archives ©
To autoagresywne ukierunkowanie bardzo wyraźnie krzyżuje się u Abramović ze spojrzeniem widza. Czym kieruje się artystka, która z siebie samej czyni obiekt, oddaje się obcym ludziom, pozwalając, by każdy mógł sięgnąć po dowolny przedmiot (z 72 dostępnych) i zrobić z nią, co zechce? Partycypacyjny charakter tego performansu jest wyjątkowo niebezpieczny. Jej prace pokazują, że sztuka jest przestrzenią projekcji – widza na artystkę.
To odsłanianie naszych lęków i wstydów: nagle okazuje się, że także widz jest zdolny niemal do wszystkiego. W tym rzekomym poddaniu się Abramović zaprasza go, by się w niej rozgościł, by sięgnął głębiej, niż pozwala zwyczajowa kontrola. Uczestnicy performansu „Rhythm 0” byli przerażająco kreatywni w swoim znęcaniu się nad nią. Pełen napięcia gest pozornej bierności artystki wydobył z ludzi całą kakofonię emocji: pożądania, złości, bezbronności, destrukcyjności, konfrontacji, poświęcenia, wyrozumiałości i akceptacji. Im bardziej puste lustro, którym staje się Abramović, tym większa powierzchnia projekcji dla widza. Taka dostępność na cudze odbicia czyni ją coraz bardziej samotną. Na tym polega performance Mariny Abramović: jej pustka staje się czyjąś pełnią.
We wczesnym okresie jej kariery ryzyko, że ta agresja może ją zabić, stanowiło integralną część performance’u. Później śmierć przestała być wpisana w samą strukturę działania; chodziło już znacznie bardziej o znoszenie i przezwyciężanie bezsilności oraz lęku wywołanych przemocą.
The spirit in any condition does not burn
Zastanawiam się, o czym świadczy tak radykalny charakter jej wczesnych performansów – jakby sama nie była pewna, czy ma prawo żyć. Oddaje decyzję w ręce innych: losu w niezrealizowanym, beztytułowym projekcie z pistoletem i publiczności w „Rhythm 0”. W tych pracach daje obcym ludziom i przypadkowi możliwość realnego współdecydowania o swoim życiu. Z czasem w swojej sztuce coraz bardziej oddala się od tego radykalizmu, przesuwając akcent z ryzyka śmierci na wytrzymywanie i transformację bólu.
To paradoksalne, bo w tej wymownej ciszy jej performance’ów i w wewnętrznych walkach, które od lat toczy ze sobą, wyłania się niebywała siła, moc transformacji – zarówno jej samej, jak i widza. W swoim manifeście życia Abramović mówi o cierpieniu jako o nieodłącznym składniku egzystencji artysty i o samotności, podkreślając, jak formujące mogą być te dwa doświadczenia.
Samotność czuć także w jej pracach – tych cichych, niemych działaniach, w których ciało krzyczy. Łatwo przeoczyć to, co niewypowiedziane: ból. W tej drodze Abramović jest sama. Ciche zmagania z własnymi demonami i cena, jaką za nie płaci, dla widza zawsze będą tylko przeczuciem, a nie pełnym doświadczeniem. Na tym polega też sztuka – że część zawsze pozostaje w sferze domysłów.
Czy kiedykolwiek odpuści sobie? Czy ten dzień będzie równoznaczny z zaprzestaniem testowania własnego ciała? Czy początek stopniowego odrzucania nieuświadomionych wzorców, które przez lata kształtowały jej sztukę i życie, będzie jednocześnie końcem jej jako performerki?
Jedno jest pewne: w człowieku bywa jakaś niezniszczalna część, walcząca o nas siła, która nie daje się w całości uwięzić w osobistych lękach, demonach i doświadczeniach. I choć ciało Abramović – jako nieustannie testowane medium – może być ranione i wystawiane na graniczne próby, to gdzieś pod spodem trwa w niej ta niezłomna wiara, że – jak głosi napis na jednej z jej prac zaprezentowanych w Albertina Modern – THE SPIRIT IN ANY CONDITION DOES NOT BURN.