BFF: przyjaciele w biznesie, w życiu, w sztuce. Jak interpretują słodkie słowo „przyjaźń”?
04-07-2021


Przeczytaj takze
Materiał pochodzi z najnowszego numeru K MAG 104 „Wystarczy być” 2021, tekst i foto Milena Liebe.
Przyjaciółki i przyjaciele – w biznesie, w życiu, w sztuce. Odkryjcie osoby, które znają się od urodzenia, przyjaźnią się od lat lub spotkały się niedawno. Łączą ich wspólne projekty, doświadczenia, poglądy. Każdy ma własną historię i po swojemu interpretuje słodkie słowo „przyjaźń”.

1/7


Anu i Anton
Anu Czerwiński@anuanucze
Twórca wideo do spektakli teatralnych i performansów. Jako montażysta, operator i członek pionu reżyserskiego współpracuje przy produkcji filmów dokumentalnych i fabularnych w Polsce oraz we Francji. W swoich artystycznych przedsięwzięciach porusza kwestie widzialności wykluczonych społecznie grup, feminizmu, niepełnosprawności i doświadczeń społeczności LGBT.
Anton Ambroziak@anton.ambroziak
Dziennikarz i reporter związany z redakcją „OKO.press”. Pisze o edukacji, prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i polityce społecznej.
Jak się poznaliście?
Anu: Anton po przeprowadzce do Warszawy zaczął się spotykać z moją byłą dziewczyną. Naturalnie wzbudził moją ciekawość i, nie ukrywam, odrobinę zazdrości. Z dziewczyną pozostawaliśmy w przyjacielskich stosunkach, więc nasłuchałem się o nim wiele dobrego, ale miałem szczeniacki opór, żeby poznać go bliżej. Przez kilka miesięcy obczajaliśmy się nawzajem. Myślę, że byliśmy siebie ciekawi, ale obawialiśmy się towarzyskiego mezaliansu. Pewnego dnia na imprezie Anton zebrał się na odwagę, przyuważył moment, gdy stałem sam przy barze, podszedł i zagadał. To był początek długiej, głębokiej i intymnej rozmowy o życiu, miłości i tranzycji, która trwała do rana. Właściwie ta rozmowa – nieskrępowana, pełna wyrozumiałości i ciekawości siebie – trwa do dzisiaj. A coś, co mogłoby się wydawać mezaliansem, stało się dla mnie queerową rodziną. To spotkanie pomogło mi też zbliżyć się do mojej byłej dziewczyny i jej syna, zbudować z nią nową relację.
Anton: Dumny, piękny, odważny, ale podchodzący do ludzi z dystansem – tak pamiętam Anu sprzed pierwszej wspólnej rozmowy. Nasze przypadkowe spotkania w Warszawie przerażały mnie i krępowały. Nie chodziło tylko o to, że nasze drogi skrzyżowały się w pokrętny sposób (jeszcze kilka miesięcy wcześniej Anu był w relacji z moją obecną partnerką Karoliną), lecz ja, siedzący obiema nogami „w szafie”, z zazdrością i fascynacją obserwowałem, jak Anu żyje na własnych zasadach. Gdy wreszcie po kilku miesiącach „obwąchiwania” zebrałem się na odwagę, żeby do niego zagadać, rozpoczęliśmy czuły dialog, który prowadzimy do dziś. O rodzinie, tranzycji, ciele, seksualności, relacjach, dziennikarstwie, polityce, queerze i życiu w Polsce.
Pamiętacie sytuację, która was zbliżyła?
Anu: Przez pewien czas oboje pracowaliśmy w mediach jako reporterzy – Anton pisał i nadal pisze w „OKO.Press”, a ja biegałem z kamerą po Sejmie dla „Gazety Wyborczej”. W lipcu 2017 roku, podczas kryzysu wokół Sądu Najwyższego, Anton towarzyszył mi na wieczornych protestach pod Sejmem i w trakcie porannych dyżurów na Wiejskiej, gdzie dostęp dla dziennikarzy był ograniczony i gdzie dosłownie ważyły się losy polskiej demokracji. W tym totalnie maczystowskim kotle, pośród okropnych prawicowych posłów i osłupiałych na nasz widok mainstreamowych dziennikarzy, relacjonowaliśmy prezydenckie weto i głosowania nad ustawą o Sądzie Najwyższym. Mieliśmy wtedy – jako dwóch młodych chłopców trans, którzy w Sejmie wyglądali, jakby byli z innej planety – poczucie, że tak na serio piórem i obrazem walczymy o wolność. Uratować polskiego sądownictwa się wtedy nie udało, ale do dziś uważam, że nasza obecność w mainstreamowych mediach i wśród mainstreamowych polityków mocno zmieniła medialną narrację o osobach LGBT i pomogła środowisku dziennikarskiemu oraz politycznemu oswoić się z tematem.
Jest jeszcze jedna sytuacja, bardzo symboliczna i wzruszająca, która odmieniła moje życie. Odkąd się znamy, wspieramy się wzajemnie w naszych tranzycjach. Anton ma w sobie więcej odwagi, dlatego zawsze to on pchał mnie do przodu w decyzjach dotyczących tranzycji – dawał mi wiedzę i bezwarunkowe wsparcie. Pamiętam moment, gdy po wielu latach życia w zawieszeniu zdecydowałem się na terapię hormonalną. Poprosiłem wtedy Antona, by zrobił mi pierwszy zastrzyk z testosteronu. Zamknęliśmy się razem w łazience. Strasznie trzęsła mu się ręka, bo wiedział, że to dla mnie trudna decyzja. Ze stresu wbił się krzywo w moje udo. Miałem potworne zakwasy, ale też pewność, że dokądkolwiek zaprowadzi mnie ta terapia, będę miał w nim oparcie.
Anton: Bożonarodzeniowe „uchodźstwo” w Paryżu. Potrzebowałem uciec przed niekończącymi się coming outami, konfrontacją z rodzicami i „starym sobą”. Anu wyrwał mnie z marazmu i zabrał do swojego świata: queerowej, tętniącej życiem paryskiej enklawy. W czasie, gdy niemal każdy polski queer przeżywa przedświąteczny lęk powrotu do domu, Anu podarował mi karnawał: śniadania późnym popołudniem, gwar rozmów, zabawę do świtu, przygodność i swobodę. Mieliśmy czas przeżywać, doświadczać, być sobą – bez ocen, stresu i lęku. Zbliżały i wciąż zbliżają nas każde spotkanie i każda rozmowa. Brak poczucia domknięcia i trwanie przy sobie w zmianach jest chyba największą laurką, jaką mogę wystawić naszej relacji.
Pandemia wpłynęła na waszą relację?
Anu: Podczas pierwszego lockdownu mieszkaliśmy w innych miastach, więc nie mogliśmy się widywać, ale pomimo rozłąki nawet na chwilę nie straciłem pewności, że mogę liczyć na Antona. Nasza przyjaźń bardzo dobrze znosi okresy rozłąki, zapracowania, nieobecności – może dlatego, że oboje jesteśmy Koziorożcami i mamy silnie rozwinięty instynkt lojalności. Doskonale rozumiemy, że nawet kilkutygodniowy brak kontaktu nie wpłynie na nasze uczucia, nie robimy sobie wyrzutów z odwoływanych spotkań, bo oboje jesteśmy ambitnymi pracoholikami. Pandemia to był dla mnie czas dużych zmian w życiu. To początek terapii hormonalnej, która bardzo poprawiła jakość moich relacji – głównie z samym sobą. Nawet spadek zleceń, chwilowa utrata płynności finansowej i konieczność przeprowadzki nie zawaliły mojego świata. Wychodzę z pandemii biedniejszy, lecz znacznie bardziej szczęśliwy z obecności ludzi wokół mnie.
Anton: Lockdown nie zmienił wiele. Już wcześniej funkcjonowaliśmy w różnych intensywnościach i częstotliwościach. Potrafiliśmy spędzać ze sobą weekendy, by potem na kilka tygodni wpaść w wir swoich zadań. Pauzy są naturalnym elementem naszej przyjaźni. Gdy Anu był w Paryżu, a potem w Berlinie, musieliśmy zmienić kanał komunikacji. Zamiast barowych rozmów ciągnęliśmy długie live’y na kamerkach. Przestroiliśmy też sposoby przeżywania: w miejscu spotkań i burzliwych debat pojawiły się relacje depeszowe i zdjęcia dokumentujące, co się u nas dzieje. Nie brakowało też tęsknoty. Chyba najbardziej za spontanicznością, która w warunkach pandemicznych jest niemożliwa.
Co oznacza dla was wyrażenie „BFF” (Best Friends Forever)?
Anu: BFF to lojalność, wyrozumiałość, radość i przyjemność z przebywania ze sobą. Wspólne przeżywanie sytuacji podbramkowych i wychodzenie z nich razem. Docenianie wzajemnej mądrości i urody, ciekawość opinii. Śledzenie losów drugiej osoby niczym akcji wciągającego serialu. Obserwowanie, jak druga osoba się zmienia. Uczucie tęsknoty. Wyczekiwanie spotkania.
Anton: BFF to wzajemność, poczucie wspólnoty, wsparcie, wrażliwość, akceptacja, ciekawość, lojalność, inspiracja, radość ze spotkań.
Nowy Jork, lata osiemdziesiąte. Jesteście dwudziestolatkami, którzy bujają się razem. Jak wyobrażacie sobie swoje życie?
Anu: Jako lesbijki butch (bo jeszcze nie wiemy, że opcja trans istnieje) chodzimy do lesbijskich barów, zakochujemy się w dziewczynach i plotkujemy o nich całymi nocami. Zakochujemy się w chłopakach, w panice próbując zrozumieć te uczucia. Chodzimy razem na performatywne warsztaty „A man for a day” do Diane Torr, by dowiedzieć się, jak chłopcy stawiają kroki w przestrzeni, jak ze swadą zarzucają marynarkę na ramiona, jak siadają w rozkroku w nowojorskim metrze. Wieczorami chodzimy na koncerty dziewczyńskiego zespołu ESG, a za dnia organizujemy Dyke March.
Anton: Zakochujemy się bez pamięci, bawimy do rana, organizujemy wsparcie dla dzieciaków wyrzucanych z domów, rwiemy włosy z głowy, układając teksty kolejnych manifestów, drukujemy ziny, kłócąc się o pojęcia („butch” czy „trans”) i, niestety, opłakujemy przyjaciół, którzy giną na ulicach oraz w wyniku epidemii HIV/AIDS. Trochę jak „Lou Sullivan meeting Leslie Feinberg”.

Magda i Zuza
Zuza Golińska@zuza_golinska
Multidyscyplinarna artystka, która w swojej twórczości podejmuje refleksje nad wpływem architektury i przestrzeni publicznej na jednostkę. Jej prace były pokazywane między innymi w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, Zachęcie – Narodowej Galerii Sztuki, Narodni Galerie w Pradze, Yokohama Triennale, Delfina Foundation i wielu innych. Wspólnie z Magdaleną Łazarczyk tworzy performatywny duet TWINS.
Magdalena Łazarczyk@magdalena_lazarczyk
Tworzy filmy, fotografie, kolaże i instalacje. Podejmuje temat relacji człowieka z otaczającym go światem, interesuje ją dystans pomiędzy znakiem i przedmiotem a jego pojęciem, funkcją i miejscem w systemie. Inspiruje ją świat rzeczy. Z Łukaszem Sosińskim Prowadzi ROD – Realny Obszar Działań – artist-run-space na terenie Rodzinnych Ogródków Działkowych w Warszawie. Performatywna siostra bliźniaczka Zuzy Golińskiej.
Jak się poznałyście?
Zuza: Poznałyśmy się w Pracowni Działań Przestrzennych Mirosława Bałki na Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie na czwartym roku studiów, w 2013 roku. Na uczelni realizowaliśmy wtedy sporo zadań, które wymagały współpracy w parze lub grupie. Pewnego razu postanowiłyśmy zrobić coś razem. Było lato, więc wszyscy studenci pracowali na zewnątrz. My zostałyśmy w budynku i posegregowałyśmy całą pracownię – wszystkie przedmioty, które się w niej znajdowały, ułożyłyśmy na środku sali. Tablice, telewizory, stoły, krzesła, plecaki, torby i inne uporządkowałyśmy w kolejności od najmniejszych elementów do największych. Wyglądało to całkiem imponująco. Wtedy jeszcze się dobrze nie znałyśmy, ale od początku z lekkością nam się rozmawiało i wymieniało pomysły. Od tego czasu regularnie współpracowałyśmy przy kolejnych projektach.
Magda: Poznałyśmy się w szkole, na wydziale Sztuki Mediów ASP w Warszawie. Dobrze pamiętam moment, w którym zobaczyłam Zuzę po raz pierwszy. Przeniosłam się właśnie na studia magisterskie z Poznania. Byłam nowa, nie znałam prawie nikogo. Na spotkanie organizacyjne energicznym krokiem wkroczyła drobna blondynka, miała włosy upięte w koński ogon, który bujał się na boki, była ubrana w ciemno-zieloną kurtkę z kapturem i granatowe spodnie. Pomyślałam: „Fajna ta dziewczyna”. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to moja przyszła bliźniaczka, że za pół roku zaczniemy tworzyć nasze pierwsze wspólne prace. Z czasem okazało się, że mamy kilkoro wspólnych znajomych, a nasze drogi niejednokrotnie przecięły się w przeszłości. Zuza była kiedyś u mnie na domówce, ale w ogóle jej nie pamiętałam. Przez jakiś czas nawet mieszkałyśmy w tej samej okolicy. Byłyśmy trochę jak muchy latające w jednym pokoju, siadające na tych samych przedmiotach, przepędzane tą samą gazetą, ale nieświadome swojej obecności do czasu, aż się ze sobą nie zderzą.
Pamiętacie sytuację, która was zbliżyła?
Zuza: Dla mnie była to wycieczka do Umeå w Szwecji z Pracownią Działań Przestrzennych. Spaliśmy w hostelu, w wieloosobowych pokojach. Mieszkałam między innymi z Magdą. Pewnego dnia poszłyśmy do okolicznego sklepu z używaną wojskową odzieżą, gdzie kupiłyśmy dwie identyczne harcerskie koszule i neonowo-pomarańczowe czapki. Od tego momentu zaczęłyśmy przebierać się za bliźniaczki. Wieczorem miałyśmy iść na imprezę, na którą założyłyśmy takie same koszule. Wsiadłyśmy na rower – ja na bagażnik, Magda kierowała. Tuż przed wejściem na imprezę oczywiście się przewróciłyśmy. W środku zimy, dookoła śnieg, droga skuta lodem. Bardzo nas to rozbawiło. Wciąż sporo się razem wygłupiamy.
Magda: Myślę, że każda nowa rzecz, nad którą pracujemy, zbliża nas do siebie. Każdy performans jest przygodą, którą można wspominać latami. Ale wszystko zaczęło się na szkolnym wyjeździe w Umeå w Szwecji. Gdy trafiłyśmy na imprezę, o której wspomniała Zuza, miałyśmy wielką ochotę na tańce, ale nie czułyśmy się komfortowo w zimowych outfitach. W śniegowcach, norweskich wełnianych swetrach, bieliźnie termicznej, z włosami przyklapniętymi od grubej czapy… Postanowiłyśmy skoczyć do hostelu się przebrać. Nie zastanawiając się długo, przebrałyśmy się w te militarne koszule, czarne getry, skórzane wiązane buty i pomarańczowe czapki. Wyglądałyśmy tak samo! To było niesamowite. Gdy pod klubem zaliczyłyśmy spektakularną wywrotkę, śmiałyśmy się do łez. To była noc, gdy narodziły się „bliźniaczki”. I nasza przyjaźń.
Jakie cechy cenicie w sobie nawzajem?
Zuza: Magda jest spokojna i ma spory dystans do siebie, co pozwala nam realizować szalone projekty. Jest odważna, nie boi się tak bardzo jak ja. Pracując z nią, mam poczucie bezpieczeństwa, luz i swobodę, na które nie zawsze mogę sobie pozwolić, tworząc solowe projekty. Magda jest stabilna emocjonalnie, pracowita, można na nią liczyć.
Magda: W Zuzie cenię to, że jest otwarta. Zgadza się na różne szalone pomysły, nie odrzuca niczego od razu. Możemy o wielu sprawach rozmawiać, dyskutować i w efekcie dojść do porozumienia. Tak naprawdę w wielu kwestiach się zgadzamy i często mamy podobną intuicję. To niesamowicie ważne w pracy z drugą osobą. Lubię w Zuzie to, że ma w sobie mnóstwo dziecięcej wrażliwości. Jako Twinsy pozwalamy sobie na działania, na które pewnie nigdy nie zdecydowałybyśmy się w swojej indywidualnej praktyce. Dodajemy sobie odwagi i cieszymy się z tego, co robimy. Lubię też jej poczucie humoru, często się śmiejemy. Czuję się przy niej swobodnie, nie zastanawiam się, co o mnie myśli. Mogę na niej polegać, ufam jej. W naszym duecie rzeczy wydarzają się naturalnie.
Z jakimi dziwnymi reakcjami na Bliźniaczki się spotkałyście?
Zuza: W trakcie trzygodzinnego performansu Sticky Grass w Zachęcie w 2019 roku najciekawsza była mieszanka strachu i ekscytacji. Grupy nastolatków miały nas szukać w salach Zachęty, ale w momencie spotkania face to face wszyscy uciekali w popłochu. Trochę ich goniłyśmy… Podkręcanie strachu znane z horrorów jest bardzo zabawne. Nasza choreografia tak naprawdę odnosiła się do świata natury i lotu pszczół, ale niektórzy zachowywali się, jakby zobaczyli bliźniaczki z „Lśnienia” Kubricka.
Magda: Reakcje na bliźniaczki zwykle są dość nietypowe. Nawet gdy ktoś udaje, że nas nie widzi. Nie jesteśmy przyzwyczajeni do widoku dwóch takich samych osób. Bliskie podobieństwo jest czymś nienaturalnym, zastanawiającym, czasami budzącym fascynację bądź niepokój. Kiedyś kręciłyśmy film w biurowcu Sky Tower w Warszawie, gdzie miałyśmy na sobie jedną wspólną, granatową sukienkę, białe rajstopy i czarne buciki, a na głowach wiśniowe peruki. Ciągle jeździłyśmy windami, a gdy tylko otwierały się drzwi i stała przed nimi jakaś osoba, zdarzało się, że się wystraszyła, krzyknęła lub podskoczyła. Czasem dało się też wyczuć dyskomfort, a podczas jazdy windą z obcymi w powietrzu utrzymywało się napięcie. Z kolei w Rzymie robiłyśmy performans ubrane w niebieskie kitle lekarskie, które wyglądały jak stylowe płaszcze, miałyśmy czarne peruki i czerwone usta. Jadłyśmy kolację na tarasie znanej restauracji, w której swój ostatni posiłek przed śmiercią spożył Pasolini, a na ścianie wisiały fotografie właściciela w towarzystwie Nicole Kidman i Antonio Banderasa. Wywołałyśmy wielkie poruszenie. Ludzie chcieli robić sobie z nami zdjęcia, bili nam brawo, wiwatowali, traktowali nas jak gwiazdy filmowe. Totalnie nas to zaskoczyło, ale też było świetne. Reakcje na nas w dużej mierze zależą od kontekstu, w jakim się znajdujemy. Atmosfera miejsca ma duży wpływ na to, jak jesteśmy odbierane.
Biznesmenka z Dubaju inwestuje w wasz projekt. Możecie wybrać dowolne stroje i zrobić performans w dowolnym miejscu na świecie. Co robicie?
Zuza: Dubaj jest problematycznym miejscem z uwagi na prawa kobiet i wolność słowa. W swoich performansach ubieramy się, jak chcemy, nie lubimy się ograniczać. W tym wypadku sporo zależałoby od naszej biznesmenki i jej perspektywy na sztukę tworzoną przez kobiety. Pewnie udałybyśmy się w podróż do miejsca, gdzie jest mnóstwo szalonych wnętrz w stylu hardcore decor. Może Las Vegas? Nie tak daleko jest Wielki Kanion, a po drodze Temple Bar Marina, co też brzmi interesująco.
Magda: Hmm… Podejrzana sprawa. Swoją drogą, chętnie poleciałabym do Dubaju, to musi być dziwne miejsce. A tak poważnie, wolę mieć jakieś ograniczenia. Paradoksalnie uważam, że są bardziej twórcze i rozwijające, wymagają większej kreatywności. Dowolność też jest trudna, ponieważ łatwo się w niej zatracić i zawsze ma się poczucie, że można wybrać lub zrobić coś lepszego. Fajnie, gdybyśmy kiedyś na plaży, niekoniecznie w Dubaju, sącząc drinka z palemką, spojrzały sobie głęboko w oczy i miały poczucie, że zrobiłyśmy kawał dobrej roboty.

Patrycja i Karol
Patrycja Śmiechowska@smilefomedaddy
Była już modelką i tłumaczką, aktualnie, jak sama mówi, jest „korposzczurem” (uwielbia home office). W czasie wolnym wrzuca zdjęcia na dwa tematyczne konta na Instagramie: @y2k_till_i_die oraz @pinkrappers.
Karol Młodziński@karolmlodzinski
Stylista współpracujący z największymi polskimi i zagranicznymi tytułami modowymi. Studiuje psychologię. Lubi operę i tradycyjną kuchnię japońską.
Jak się poznaliście?
Patrycja: Poznaliśmy się w 2014 roku na urodzinach wspólnej znajomej. To był czas, gdy miałam niezłego doła. Cieszę się, że wyszłam wtedy z domu.
Karol: Poznaliśmy się na karaoke u koleżanki-projektantki. Pamiętam, że śpiewaliśmy razem „Superstar” Jamelii.
Pamiętacie sytuację, która was zbliżyła?
Patrycja: Nie umiem wskazać jednej, konkretnej sytuacji, ale na pewno zbliżyło nas głupie poczucie humoru, WIELE wspólnych wieczorów i wspaniałe kolacje przyrządzane przez Karola.
Karol: Żadna ze szczególnych sytuacji nie powinna zostać przytoczona w czasopiśmie ogólnopolskim. Pandemia spowodowała jednak, że ograniczyliśmy czynności towarzyskie do własnego hermetycznego grona na dobrych kilka miesięcy. Nic tak nie cementuje znajomości, jak długie wieczory spędzone na snuciu apokaliptycznych teorii spiskowych przy akompaniamencie oferty serwisów streamingowych.
Możecie przenieść się razem do dowolnego roku. Który wybieracie?
Patrycja: Chciałabym przenieść się do 2019 roku, by polecieć z Karolem i Igorem do Japonii, gdzie oglądalibyśmy kwitnące wiśnie. Zamiast w tym samym zacnym gronie gnić na kanapie.
Karol: Przenosimy się do 1998 roku i błagamy Geri Halliwell, żeby pod żadnym pozorem nie opuszczała Spice Girls. W dowód wdzięczności za ostrzeżenie przed błędem Geri zabiera nas w trasę koncertową z dziewczynami. Jemy razem lody Kaktus i śmiejemy się do łez z żartów Mel B.
Budzicie się rano i okazuje się, że zamieniliście się rolami. Co robicie?
Patrycja: Zabrałabym się za robienie rzeczy, których nie mogę robić teraz, i popatrzyłabym na świat tym sokolim wzrokiem. A potem zaczęłabym szukać sposobu, żeby wrócić do własnego ciała.
Karol: Po zorientowaniu się, że jestem kobietą w Polsce, czym prędzej pakuję się i wyjeżdżam za zachodnią granicę, machając chusteczką na do widzenia.
Gdybyście byli markowymi torebkami, to jakimi?
Patrycja: Karol byłby dużą torbą Telfar w kolorze czekolady i należałby do Jen Shah z „The Real Housewives of Salt Lake City”.
Karol: Patrycja jest stuprocentowym zodiakalnym siodłem Diora w różowej skórze z okuciami w różowym złocie.

Lonia i Bronia
Leokadia Małecka i Bronisława Rylska
Najsłynniejsze warszawskie bliźniaczki pochodzące z Bojanowa. Nauczycielki, aktorki, piosenkarki, jurorki w programie „All Together Now. Śpiewajmy razem”. Pochodzą z rodziny bliźniaczek, ich babcia miała aż trzy pary bliźniąt. Kochają życie i dancingi. Są ze sobą bardzo związane (jak to bliźniaczki).
Jakie to uczucie mieć siostrę bliźniaczkę?
Lonia i Bronia: Niesamowite. Żyjemy jednocześnie. Czujemy to samo, mamy podobną intuicję. Zdarza się, że dzielimy sny i myśli. W szkole obie płakałyśmy, gdy któraś dostała pałę na lekcji. Martwimy się o siebie. Gdy jedna nie odbiera telefonu, druga od razu czuje niepokój. To takie podwójne życie, w sumie ciężkie, bo odpowiadamy za siebie nawzajem. Najpiękniejsze jest jednak to, że wciąż jesteśmy razem. Mieszkamy ulicę od siebie. Często na mieście podbiegają do nas bliźniaczki i opowiadają o tęsknocie za swoimi mieszkającymi daleko siostrami. Nam też zdarzały się momenty rozłąki, zwłaszcza w młodości.
Opowiedzcie o tym czasie bez siebie.
Lonia i Bronia: Tęsknota niesamowita! Bronia wyjechała z mężem na placówkę do Wrocławia – on robił doktorat, ona była w ciąży z pierwszym dzieckiem. Jak się okazało, że Bronia będzie rodzić, mąż zadzwonił do Loni do Warszawy i powiedział: „Słuchaj, urodziła”. A Lonia do niego: „Tak cierpiałam tej nocy, miałam bóle brzucha, krzyża, też rodziłam!”. Całe życie spędziłyśmy ze sobą, jedna czuje drugą. A co najważniejsze – nigdy nie zrobiłyśmy sobie przykrości, nie powiedziałyśmy o sobie nawzajem sobie złego słowa.
Zawsze ubieracie się identycznie?
Lonia i Bronia: Każda ma swoje ubrania, ale mamy taki sam styl. Idąc na spotkanie albo dancing, telefonicznie umawiamy się, w co się ubierzemy. Mama ubierała nas tak samo, gdy byłyśmy małe, i tak nam zostało. Za młodu robiłyśmy sobie prezenty, a gdy już wyszłyśmy za mąż, zdarzało się, że wychodząc z mężami na zakupy, dostawałyśmy od nich takie same kreacje. Wiedzieli, że jesteśmy zżyte.
Robiłyście ludziom różne żarty? Wyglądacie tak samo.
Lonia i Bronia: Jakie cyrki były na zabawach! Przed pandemią chodziłyśmy na dancingi – orkiestra grała, panowie prosili, a my w przerwie szłyśmy do toalety, opowiadałyśmy sobie nawzajem, o czym z nimi rozmawiałyśmy, wracałyśmy i zamieniałyśmy się miejscami. W szkole też żartowałyśmy. W liceum pedagogicznym pani od biologii lubiła stawiać dobre oceny. Gdy trafiała na nas, prosiła, żeby do tablicy podeszła ta, która lepiej umie. Podmieniałyśmy się, zawsze miałyśmy najlepsze oceny. Koleżanki się denerwowały, że nie mogą tak robić. W gimnastyce też dostawałyśmy nagrody – zdobyłyśmy puchar Kocich Gór w skokach wzwyż. W biegu na trzysta metrów też się wymieniałyśmy – jedna nagle wpadała na tor, a druga odpoczywała. Nikt tego nie zauważał. Na maturze podobnie – jedna brała przedmioty ścisłe, druga humanistyczne. Mamy sporo takich historii.
Jak wygląda wasz dzień?
Lonia i Bronia: Zawsze radosny, od samego rana. Jesteśmy bardzo oddane duchowo, budzimy się szczęśliwe. Przed śniadaniem modlitwa, potem dzwonimy do siebie i pytamy, jak samopoczucie. Następnie Anioł Pański, a wieczorami Msze. Czytamy słowo Boże, śpiewamy z organistą. Teraz przez pandemię jest trochę inaczej, ale to wszystko jeszcze wróci.

Milena i Kacper
Milena Liebe@milenaliiiebe
Fotografka, kostiumografka i stylistka. Pracowała dla takich tytułów jak „i-D”, „Buffalo” czy „Żurnal Zine”. Robiła kostiumy do holy-hop-dog musicalu „Święta Kluska”, czyli pierwszego spektaklu reżyserki Agnieszki Smoczyńskiej („Córki Dancingu”, „Fuga” ), oraz do filmu o nastolatkach „Love Tasting” w reżyserii Dawida Nickela, który będzie miał premierę w wakacje.
Kacper Godlewski@kacper__godlewski
Fotograf. Kończy studia w Państwowej Wyższej Szkole Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej im. L.Schillera w Łodzi. Współpracuje z Fundacją Picture Doc. Kocha włoskie jedzenie i Monicę Bellucci.
Jak się poznaliście?
Kacper: Poznaliśmy się w Łodzi, robiąc zdjęcia inspirowane filmem „Czarownice z Eastwick”. W mieszkaniu wynajmowanym przez moje przyjaciółki, mającym swój własny, osobliwy klimat. Znajdowały się w nim pomieszczenia, którymi można było przejść z jednego do drugiego, prywatna korespondencja sprzed dwudziestu lat, szkice wsadzone w stare, zakurzone książki i podręczniki. Pomiędzy tym wszystkim stała scenografia zrobiona przeze mnie i Magdę, inspirowana domem wiedźm.
Milena: Pamiętam te zdjęcia. Mieszkanie było tajemnicze i piękne, a mnie prędko udało się zrujnować panujący w nim klimat. Tamtego dnia byłam niczym słoń w składzie porcelany, ciągle coś zrzucałam, tłukłam, a pod koniec zdjęć spektakularnie wdepnęłam szpilką na szklany blat. Po sesji Kacper był bardzo przejęty stanem naszej lokacji, ale jednocześnie umierał ze śmiechu, co dodawało mi otuchy. Magda i Sophie (właścicielki mieszkania) chyba planowały mnie zabić, co nie byłoby dziwne, biorąc pod uwagę mroczne historie związane z tym miejscem.
Pamiętacie sytuację, która was zbliżyła?
Kacper: Kolacja w łódzkiej restauracji serwującej kuchnię gruzińską, gdy jeszcze mieszkałem w Łodzi. Poznawaliśmy się, wymienialiśmy inspiracjami i historiami z naszych podróży (mojej do Gruzji i Mileny do Rumunii) w biesiadnym klimacie przy Saperavi. Potem rozmawialiśmy do późna w moim mieszkaniu, słuchając soundtracków filmowych. Od tamtego czasu naprzemiennie się odwiedzaliśmy.
Milena: Muzyka ze starych włoskich horrorów, historie o duchach i obserwowanie sąsiadów z kamienicy naprzeciwko. Pamiętam, jak siedzieliśmy w nocy i w kompletnej ciemności obserwowaliśmy sąsiada Kacpra, który w wielkim salonie wypełnionym sztalugami malował obrazy. Zmęczona Warszawą, często przyjeżdżałam do Kacpra w odwiedziny. Wiedziałam, że czeka nas weekend w stylu „szalone nastolatki”.
Robicie sobie zdjęcia w takich samych ubraniach i pozach. Skąd wziął się pomysł na ten projekt?
Kacper: Pomysł na „Freaky Friday” wyszedł spontanicznie. Wykorzystaliśmy fakt, że jesteśmy do siebie podobni, mamy podobne wymiary, podejście do tematu i lubimy się przebierać. Projekt jest naszym komentarzem do teorii mówiącej, że rzeczy nie przynależą do konkretnej płci.
Milena: Chcieliśmy zrobić spontaniczną sesję, ale mieliśmy ograniczoną garderobę, więc zamiast wysilać się nad wyszukanymi stylizacjami, postanowiliśmy sfotografować się w tych samych setach ciuchów, a resztę czasu wykorzystać na picie wina i rozmowy. Miałam wtedy sklep vintage Polski Paradise, będący pierwszym internetowym sklepem bez podziału na płeć, temat zacierania tych kategorii był i nadal jest mi bardzo bliski. Wspólne zdjęcia robimy już od dwóch lat, są też dla nas ciekawym doświadczeniem dziennikiem rejestrującym to, jak się zmieniamy.
Wcielacie się w starożytnych bogów i możecie zrobić zamieszanie na Ziemi. Kim chcielibyście zostać?
Kacper: Adadem, bogiem burz, i zesłałbym niszczycielski piorun w siedzibę polskiego rządu pragnącego jednorodnego społeczeństwa. Następnie uchwaliłbym święto na cześć tego wydarzenia, celebrując różnorodność i wielokulturowość. Przygotowałbym ucztę na miarę bogów dla wszystkich.
Milena: Artemida. Niezależna, zbuntowana, blisko natury. Najpierw musiałabym się rozprawić z patriarchalnym Olimpem, a dopiero potem z ludźmi. Moja Artemida nie byłaby boginią łowów, lecz zaangażowaną ekoaktywistką. Jako zwolenniczka dzikiej natury zabrałabym śmiertelnikom możliwość polowania, zabijania, spożywania mięsa i produktów pochodzenia zwierzęcego. Jako eksłowczyni raz w miesiącu, podczas pełni księżyca, organizowałabym ze zwierzętami kolację przy świecach, przyrządzając losowo wybranego dyktatora.
Jedziecie razem na bezludną wyspę i możecie zabrać ze sobą tylko cztery rzeczy. Macie godzinę na spakowanie się. Co zabieracie?
Kacper: 1. Kamień do pizzy. Nie wiem, czy byłby z niego pożytek na bezludnej wyspie, po prostu jestem do niego przywiązany. 2. Mamiya (aka Suzie) do fotografowania w lazurowej wodzie i chemia niezbędna do wywołania zdjęć. 3. Sznury do węzłów marynarskich (byłem harcerzem) lub do robótek ręcznych. Przydadzą się, gdy już nie będę wiedział, co zrobić z czasem. 4. Ukochany album fotograficzny Bruce’a Webera, by romantyzować pobyt z dala od świata.
Milena: 1. Xanax albo „herbatkę dla nerwusów”, bo pewnie bym totalnie spanikowała. 2. Miniaturowe zdjęcie moich kotów w miniaturowej srebrnej ramce w kształcie serca (musiałabym to wszystko zorganizować w godzinę) do płakania w poduszkę wieczorami. 3. Jedwabną poduszkę do płakania. 4. Wodoodporny krem z filtrem SPF 50 (bo Kacper by zapomniał).

Kamila i Marcelina
Przyjaciółki z Warszawy studiujące razem na Akademii Sztuk Pięknych na wydziale Sztuki Mediów. Z Michaliną Sobieraj tworzą kolektyw artystyczno-turystyczny Turnus. Lubią przyjemnie spędzony czas, najróżniejsze aktywności i ciekawe historie. Marcelina woli wideo, a Kamila obiekty, ale dla obu liczą się ludzie i uczucia.
Jak się poznałyście?
Marcelina: Na studiach. Pamiętam, jak zobaczyłam Kamę jeszcze na egzaminach wstępnych i trochę się przestraszyłam [śmiech]. Była pewna siebie, wśród znajomych. Speszyło mnie to. Potem zaczęły się zajęcia, rozmowy w przerwie na papierosa, zapoznawcze piwo. Polubiłyśmy się. Może połączył nas fakt, że obie jesteśmy rogaczami (ja Baran, Kama Byk).
Kamila: Na początku byłyśmy trochę nieśmiałe, a poza tym spędzałam czas z kolegą, którego znałam jeszcze przed studiami. Czasem pogadałyśmy na przerwie, popisałyśmy o szkolnych sprawach, ale każda miała swoje życie poza uczelnią. W końcu naturalnie się do siebie zbliżyłyśmy. Chyba dlatego, że mimo różnic komunikujemy się w bardzo prosty i swobodny sposób. To mi daje stały spokój. Generalnie jestem typem człowieka, który ceni przyjaźń, i jest mi mega miło, że mam takich ludzi wokół siebie. Pozdrawiam was, kochani.
Pamiętacie sytuację, która was zbliżyła?
Marcelina: Długo się nad tym zastanawiałam, ponieważ rzeczywiście na początku byłyśmy po prostu koleżankami ze studiów. Zbliżyły nas na pewno wspólne pomysły i działanie. Na pierwszym roku studiów Kamila zaproponowała mnie i mojemu chłopakowi zrobienie wspólnej wystawy. Stworzyliśmy „Paleolit”, ekspozycję, której powstawanie było tak naprawdę sposobem na spędzanie czasu razem i poznawanie się. Potem projektów i okazji do rozmów o wszystkim było coraz więcej. Wydaje mi się, że wiemy o sobie naprawdę dużo. Jakkolwiek to brzmi, obie kochamy coś robić. Ja trochę wolniej niż Kama, ale na szczęście ten pęd się rozkłada. Chociaż chyba najbardziej zbliżyły nas do siebie krótkie spotkania, które przeciągnęły się w dwudniowe wydarzenia z wycieczką nad Kałużę Kiełpińską nad ranem i spaniem w słońcu. Gdybym mogła coś w kółko powtarzać, byłoby to wspólne wygrzewanie się na trawie.
Kamila: Chyba pierwsze, co pamiętam, to jak pojechałyśmy do schroniska do Falenicy zrobić zdjęcia psów do adopcji. To mogła być taka nasza pierwsza randka. Trochę szalona, bo oczywiście było mnóstwo atrakcji z tymi psami, co jednak okazało się świetne na przełamanie lodów – zwierzaki totalnie nas rozczuliły. Schronisko nie przyjęło tych zdjęć, ale od tamtej pory jesteśmy serdecznymi przyjaciółkami. Zresztą chyba co chwilę dzieje się coś, co nas do siebie zbliża. Pracujemy, tworząc ciekawe rzeczy, a przy tym dobrze się razem bawimy. Swoją drogą bardzo lubię w Marcelinie to, że jest zabawna. Poczucie humoru jest ważnym elementem naszej bliskości.
Szybki test (bez podglądania). Odpowiedzcie nawzajem na pytania: jakiego koloru oczy macie? Wasza morning routine? Ulubione danie? Dźwięk, którego nienawidzicie? Co was najbardziej denerwuje? Najlepsza piosenka do płakania? Film, który widziałyście sto razy?
Marcelina: 1. Brązowe. 2. Chyba nie mamy czegoś takiego, jak morning routine. Może prysznic lub kąpiel – Kama jest zwolenniczką mycia się rano, ja wieczorem. I dobre śniadanie. 3. Kimchi, Ice Tea brzoskwiniowa, L&M link jasnozielone (gdy jeszcze były). 4. Nie mam pojęcia, jakiego dźwięku nie lubi Kama. 5. Co ją denerwuje? Chyba jak ktoś nie mówi wprost, o co mu chodzi. 6. Raczej nie mamy piosenek do płakania, ale kawałkiem, który kojarzy mi się z Kamą, jest „Waterfalls” TLC. 7. Ulubiony film – „Cube”.
Kamila: 1. O matko, to stresujące pytanie, ale jestem prawie pewna, że niebieskie albo szare bądź szaro-niebieskie. 2. Śniadanie i prysznic. 3. Deser – ciastko typu napoleonka, wuzetka albo eklerka. I słodkie picie. 4. Znienawidzone dźwięki? Może jakieś okrutne, głośne rozmowy w autobusie, których się nie da słuchać. Poza tym denerwuje ją niepewność oraz sprawy urzędowe i papierkowe. 5. Konkretnej piosenki do płakania nie kojarzę, ale spędzając czas razem, często wybieramy babskie soulowe plumkanie. 6. Filmy oglądane w kinie, nie w telewizji.
Gdybyście były zwierzątkami, to jakimi?
Marcelina: Kama byłaby toyem rosyjskim. Sądzę tak, ponieważ pies Kamy (Chichi) może być tej rasy, co jest naszym najnowszym odkryciem. Byłaby słodkim pieskiem, który pozornie przypomina chihuahua, a tak naprawdę wygląda bardziej jak fenek pustynny. Mogłaby też być ratelem miodożernym, spryciarzem o niesamowitych zdolnościach.
Kamila: Pierwsza myśl to baran (choć może słabo to brzmi), ponieważ to jej znak zodiaku. Barankowe rzeczy są miłe. Poza tym może kapibara… Marcelina uwielbia naturę i spędzanie czasu nad wodą, a kapibara to takie ziemno-wodne zwierzątko. Ma też bardzo ładne jasnobrązowe futerko, a beże i delikatne brązy pasują mojej psiapsiółce. Kapibary wyglądają mi na zaradne zwierzaki, które mają fajne życie i sporo ogarniają – to też pasuje do Marceliny. No i w internecie są takie dwa zdjęcia: jedno z kapibarą i aligatorem wylegującymi się w słońcu nad wodą, a drugie ze stadem małpek siedzącym na kapibarze. Jestem w stanie wyobrazić sobie Marcelinę w takich sytuacjach.
Do końca życia musicie ubierać się tak samo, a do wyboru macie tylko jeden outfit. Na co się zdecydujecie?
Marcelina: Wybrałabym mokasyny, dżinsy, golf mgiełkę i bluzę (lubię warstwy i ciepło w szyję), a do tego torebkę z wieloma przegródkami. Natomiast gdybyśmy miały wyglądać tak samo, mokasyny zamieniłabym na adidasy sambarosy, a torebkę z przegródkami na dużo mniejszą torebkę z jedną kieszonką.
Kamila: Oversize’owa kurtka, bluza kangurka z kapturem, T-shirt, luźniejsze spodnie kończące się nad kostką, majtki, długie skarpetki i adidasy. Do tego torebki albo nerki, okulary przeciwsłoneczne i kolczyki. Wszystko w stonowanych kolorach. Dla Marceliny mogłabym jeszcze dodać zegarek na rękę, a ona dla mnie łańcuszki na szyję (i może kolczyk w nosie). Myślę, że super byśmy wyglądały. Chyba często nosimy podobne kroje, tylko każda po swojemu. Nie byłoby tragedii, mając jeden outfit, choć zdecydowanie lubimy wynajdować sobie nowe ubrania.

Magda i Karolina / Her Impact
Magdalena Linke-Koszek@magdalenalinkekoszek
Bizneswoman, prawniczka, założycielka autorskiego magazynu modowego „Sezon Mag” i twórczyni Her Impact – platformy, która pomaga ambitnym kobietom odkryć swój potencjał, poradzić się ekspertów i odnaleźć na rynku pracy.
Karolina Cwalina-Stępniak@sexyzaczynasiewglowie
Coach, wykładowczyni, pisarka. Założycielka firmy szkoleniowo-coachingowej oraz autorka programu dla kobiet „Sexy zaczyna się w głowie”. Autorka książek, między innymi „Wszystko zaczyna się w głowie. Planuj/Działaj/Nie marudź” i „Sexy zaczyna się w głowie. Samoakceptacja, samoświadomość, seksualność”. Współzałożycielka platformy edukacyjno-rozwojowej Her Impact.
Jak się poznałyście?
Magda: Poznałyśmy się w 2019 roku dzięki Kasi Dąbrowskiej, redaktor naczelnej „Glamour”, która opowiadała kiedyś o mnie Karolinie, twierdząc, że musimy się poznać, ponieważ jesteśmy identyczne. Karolina zaproponowała spotkanie, od którego zaczęła się nasza wspólna droga biznesowa. Okazało się, że owszem, mamy wiele cech wspólnych, jeśli chodzi o działanie, planowanie, organizację i biznes, ale życiowo dzieli nas wszystko. Jesteśmy kompletnie różne pod kątem stylu, urządzania wnętrz czy wychowywania dzieci.
Karolina: Czasem się zastanawiam, jak to możliwe, że tak razem współgramy i to bez słów. Ostatnio znowu działamy jak torpedy w związku z nowymi pomysłami. Bardzo szybko załatwiamy, co trzeba, aby osiągnąć cel. Nigdy się nie zastanawiamy „co, gdyby?”, tylko „jak?”.
Pamiętacie sytuację, która was zbliżyła?
Magda: Start całego projektu HER. Był marzec 2020 roku, lockdown, a my miałyśmy ruszać i zachęcać firmy do współpracy. To był bardzo trudny czas. Nie wiedziałyśmy, co z tego wyjdzie i czy nasza strategia się sprawdzi. W dodatku obie zaszłyśmy w ciążę. Przetrwanie tego okresu bardzo nas do siebie zbliżyło. Ogólnie sporo jest sytuacji, które zacieśniają więzi między nami. Karolina nauczyła mnie rozmawiać, gdy tylko przychodzi trudna chwila czy jest jakiś kłopot. Od razu się spotykamy lub zdzwaniamy, żeby wszystko przedyskutować. To nam bardzo pomaga iść do przodu i unikać kłótni.
Karolina: Wydaje mi się, że każdego dnia stajemy się sobie bliższe, ponieważ uczymy się siebie nawzajem, często rozmawiamy. Oczywiście, zdarzają nam się sprzeczki, ale nie ma momentów „ciszy”, nie pozwalam na to. Gdy coś się dzieje, od razu tłumaczymy sobie, co każda z nas czuje, i łagodzimy emocje. Mimo różnych temperamentów idzie to sprawnie, ponieważ zależy nam na sobie.
Przyjaźnicie się i prowadzicie firmę, spędzacie ze sobą każdy dzień. Trudno jest łączyć bliską relację z pracą?
Magda: Tak naprawdę dopiero przy projekcie HER zaczęłyśmy się przyjaźnić. Każda z nas ma swoje przyjaciółki od lat, lecz nasza przyjaźń jest nie mniej dojrzała. Budujemy ją w oparciu o to, o co nam w życiu chodzi – mocne stawianie na rozwój wspólnych projektów. Najważniejsze, że mamy różne kompetencje. Karolina jest bardzo sprawcza, umie wszystko szybko załatwić i zorganizować. Z kolei ja jestem mocno analityczna, więc zajmuję się kwestiami operacyjnymi.
Karolina: Obie z Magdą ważymy słowa. Na co dzień nie nazywamy siebie przyjaciółkami, ale gdy przychodzi co do czego i ktoś zapyta, na kim mogę polegać, bez zawahania odpowiem, że na Magdzie. Czyli jednak coś z tej przyjaźni między nami jest… Poza tym ufamy sobie, a to bardzo ważne, bo o prawdziwe zaufanie trudno.
Czym jest dla was feminizm, siostrzeństwo?
Magda: Nie lubimy takich nazewnictw. Dla nas istotne jest realne wsparcie. Zależy nam, aby kobiety wierzyły w siebie i zamiast podcinać sobie skrzydła, rozumiały, że warto działać razem. W taki sposób można zrobić więcej.
Karolina: Niestety, doświadczyłam bardzo dużo złego ze strony kobiet z powodu ich frustracji. Tak jak Magda wspomniała – mam dość takich haseł. Chciałabym, aby kobiety realnie się wspierały, rozwijały, umacniały swoje kompetencje. To sprawi, że będą spełnione, szczęśliwe i wspierające. A to dla mnie jest siostrzeństwem.
Opiszcie swój idealny świat.
Magda: Brak oceny! Życzyłybyśmy sobie, aby każdy żył po swojemu, w zgodzie ze swoimi wartościami.
Karolina: Lubię ludzi, którzy są autentyczni, mają odwagę być sobą. Życzę sobie świata, w którym każdy żyje po swojemu.
Polecane

10 powodów, dla których warto kupić sto czwarte wydanie K MAG-a „Wystarczy być”
![Sanah: „Mielę w sobie smutne uczucia, ale to lubię”. Ulubienica młodych i nie tylko jest już na szczycie [wywiad]](https://kmag.s3.eu-west-2.amazonaws.com/articles/60c47c1d8362ac6971aee82e/sanah-kmag-104-wystarczy-byc.jpg)
Sanah: „Mielę w sobie smutne uczucia, ale to lubię”. Ulubienica młodych i nie tylko jest już na szczycie [wywiad]

LET'S: Zabawy, gdy nikt nie patrzy, w obiektywie Natalii Skotnickiej. Sesja powstała do ostatniego numeru K MAG

Pożądanie normalności, boom na TikToka, istota potrzeb osobistych. Jak się zmieniliśmy przez ostatni rok (ponad)?

Wilhelm Sasnal: Taki pejzaż. Wielka wystawa jednego z najwybitniejszych współczesnych artystów już otwarta
Polecane

10 powodów, dla których warto kupić sto czwarte wydanie K MAG-a „Wystarczy być”
![Sanah: „Mielę w sobie smutne uczucia, ale to lubię”. Ulubienica młodych i nie tylko jest już na szczycie [wywiad]](https://kmag.s3.eu-west-2.amazonaws.com/articles/60c47c1d8362ac6971aee82e/sanah-kmag-104-wystarczy-byc.jpg)
Sanah: „Mielę w sobie smutne uczucia, ale to lubię”. Ulubienica młodych i nie tylko jest już na szczycie [wywiad]

LET'S: Zabawy, gdy nikt nie patrzy, w obiektywie Natalii Skotnickiej. Sesja powstała do ostatniego numeru K MAG

Pożądanie normalności, boom na TikToka, istota potrzeb osobistych. Jak się zmieniliśmy przez ostatni rok (ponad)?





