Zdążyliśmy już nieco odetchnąć po długiej zimie, która przyszła niespodziewanie i trwała uporczywie, przynosząc lęk i zwątpienie. Teraz możemy otworzyć okno i popatrzeć na świat wracający do życia. Możemy wyjść na spacer i oddychać swobodnie, cieszyć się słońcem, powrócić do dawnych aktywności. Z nadzieją patrzymy w przyszłość. Jaki świat przyniosła nam popandemiczna rzeczywistość – czy jest on nowy i wspaniały?
Momenty przełomowe w dziejach – bo w krótkiej historii naszej postnowoczesności właśnie przed takimi stoimy – to doskonała okazja dla ujawnienia się wszelkich profetów i wizjonerów. Nie trzeba jednak posiadać specjalnego zmysłu, by wyczuć, że idzie nowe. Według wszelkich analiz i obserwacji pandemia koronawirusa tylko przyspieszyła przemiany, które już zachodziły. Czy okaże się katalizatorem prowadzącym do spełnienia piekielnych wizji rodem z apokalips biblijnych i apokryficznych, czy do powstania społeczeństwa technokratycznie aseptycznego, kontrolowanego lękiem, jak w netfliksowych serialach science fiction? A może doprowadzi do odnowy i porzucenia kapitalistycznych aspiracji „kto szybciej i lepiej” na rzecz hippisowskiej krainy powszechnej szczęśliwości opartej na zrozumieniu i empatii? Z pewnością przyszłość nie będzie tak jednoznaczna, ponieważ to od nas zależy, jaki scenariusz napiszemy. Przede wszystkim musimy zadbać o siebie.
Michel Houellebecq powiedział, że nic się nie zmieni, że po pandemii wszystko wróci do status quo ante, stanu przedpandemicznego, a może nawet będzie trochę gorzej. Powiedział to w liście, a konkretnie w mailu do przyjaciół opublikowanym w maju zeszłego roku. A więc jeszcze przed wynalezieniem szczepionki na koronawirusa, w czasie, gdy lockdown przetaczał się przez Europę wraz z narastającą falą zachorowań. Czy należy wierzyć francuskiemu nihiliście, pisarzowi, którego powieści dotykają dna egzystencjalnego współczesnego człowieka. Człowieka? Powiedzmy, mężczyzny w średnim wieku w kryzysie – typowego bohatera houellebecqowskiego, reprezentanta pokolenia określanego przez młodą Gen Z z ironią jako „dziadersi”, które jest odpowiedzialne za kreowanie naszej codzienności w ostatnich latach. Cóż, każde pokolenie ma swoją prawdę, a jaka ona jest, często zależy od pozycji, z jakiej się patrzy. Zróbmy teraz czasoprzestrzenne oraz intergeneracyjne salto i wyobraźmy sobie, że na rozterki autora „Serotoniny”, który mógłby być jej niewiernym synem Tomaszkiem, odpowiada doświadczona egzystencjalnie pani Niechcic z powieści Marii Dąbrowskiej. Posiwiała już dama, siedząc przy oknie swojego mieszkania w Kalińcu, przygląda się codziennej krzątaninie miasta i rozmyśla z pogodnym spokojem o niedzieli, która wreszcie nastała w jej życiu. Może posłuchajmy jej wszyscy i zróbmy sobie długą niedzielę – najlepiej z książką.
Nawet jeśli wydaje się, że żyjemy w dystopijnej powieści, że to jakaś symulacja, że wszystko, co się wokół nas dzieje, jest niewiarygodną grą, to jednak wreszcie burza się skończy i znowu będziemy mogli cieszyć się zwyczajnym dniem. Jak sprawić, by nie był to czas stracony? Na razie poruszamy się we mgle, zgodnie ze słowami znanej piosenki rzucającej się ostrym cieniem, odcinając nas od realności, do której byliśmy przyzwyczajeni. Może w istocie zatraciliśmy jej poczucie? Jeśli tak, to już dawno temu, a pandemia jest tylko grande finale – fanfarą graną przez orkiestrę w wielkim tutti symfonii światowego kryzysu. Nie ma chyba miejsca na Ziemi, którego choroba by nie dotknęła. W grudniu 2020 roku świat obiegła wiadomość, że wirus SARS-CoV-2 dotarł na Antarktydę. Rozpoczęła się ewakuacja zarażonych naukowców odciętych od cywilizacji. W wielkim lockdownie, który ogarniał kolejne kraje Europy wiosną zeszłego roku, wszyscy mogliśmy przez chwilę poczuć się jak zamknięci we własnej stacji badawczej. Uczestniczyliśmy i wciąż uczestniczymy w nowatorskim eksperymencie społecznym.

Mówiło się, że to odwet, jaki Natura bierze na nas. Natura, ten „Antychryst” von Triera, gdzie lis przemawia proroczo ludzkim głosem: „Chaos… reigns”, obraca się przeciw nam. Chaos, który chcemy poukładać, którym chcemy zawładnąć, zapominając, że i my z niego powstaliśmy. W tym kontekście słowa lisa brzmią jak ostrzeżenie przed katastrofą. Nie bez powodu wiąże się wybuch epidemii COVID-19 z ingerencją człowieka w środowisko naturalne. Naukowcy od dawna dowodzą, że proceder wylesiania i osuszanie terenów bagiennych ogromnych obszarów w Azji i Ameryce Południowej przyczynia się do łatwiejszego transferu chorób odzwierzęcych na ludzi i zwierzęta domowe. Choroby te wskutek zaburzeń w ekosystemach przenoszą się pomiędzy gatunkami, które wcześniej nie miały ze sobą styczności, a powszechne spożywanie mięsa tylko to ułatwia. Paradoksalnie, wirus staje się łącznikiem, elementem katalizującym zmiany, które już od dawna zachodzą. Dzięki temu również nowe rozwiązania starych problemów mogą przyjść szybciej. Na całym świecie powstają regionalne inicjatywy proekologiczne, rozwijane przez osoby nastoletnie i dwudziestoparoletnie, które pokazują, że Greta Thunberg nie jest wyjątkiem. W Panamie siedemnastoletnia Marilyn i jej piętnastoletnia siostra Madeylin postanowiły oczyszczać lasy namorzynowe, wśród których dorastają, z wszechobecnego plastiku. Dziewiętnastoletnia Lorina z Ukrainy w każdy piątek wychodzi na ulicę, wzywając polityków i wielkie korporacje do podjęcia działań w zwalczaniu kryzysu klimatycznego. Jej rówieśnik Macdonald z Zimbabwe powołał firmę, której misją jest redukcja odpadów organicznych oraz przejście na zieloną energię. Juliette z Kuby, finalistka konkursu komiksów klimatycznych, pod auspicjami UNESCO dociera do swoich koleżanek i kolegów poprzez własne rysunki. Dwudziestopięcioletni Kherann z Wybrzeża Kości Słoniowej powołał grupę młodych aktywistów na rzecz ochrony i poprawy stanu środowiska w swoim kraju, regularnie organizuje warsztaty w szkołach podstawowych, ucząc najmłodszych szacunku do środowiska naturalnego. To tylko kilka przykładów aktywistek i aktywistów z całego ruchu, których historie opisywane są na stronie voicesofyouth.org. Jedyną bronią tych młodych ludzi w walce z dewastacją środowiska naturalnego w ich krajach – zagrażającą ich codzienności, zwyczajnemu życiu, domom i rodzinom – jest sprawna organizacja, praca, zaangażowanie i wiedza. Nie strzelba i nóż czy piły mechaniczne do cięcia drzew.
Choć świat jest wielki, to jednocześnie ograniczony przez nasze o nim pojęcia. Siedzimy jak w bańkach mydlanych, których ściankami są ekrany LCD destylujące informacje specjalnie dobrane pod nasz profil osobowościowy, preferencje polityczne, a przede wszystkim konsumenckie. Można mieć nadzieję, że kiedy już nasycimy się tymi informacjami i urośniemy nimi, to bańka pęknie, ale skądże! Ona rośnie razem z nami, a ekrany stają się większe i skuteczniej przesłaniają nam świat. Jak tę bańkę przebić, jak wyjść poza nią? Pandemiczna rzeczywistość zmusiła nas do przejścia w tryb wirtualny, opuściliśmy biura i zmieniliśmy nasze prywatne przestrzenie domowe w centra konferencyjne, łącząc się na Zoomie i innych platformach ze współpracownikami, kontrahentami i partnerami. Jednak to nie narzędzia łączności internetowej odnotowują największy wzrost popularności, a niedoceniana przed 2020 rokiem aplikacja TikTok, która osiągnęła już ponad miliard pobrań z Google Play Store. Wcześniej postrzegana jako głupia rozrywka dla dzieciaków generacji Z, dziś staje się ceniona między innymi ze względu na swoje właściwości terapeutyczne. Krótkie filmiki z podkładem muzycznym albo wypowiedziami użytkowników można przewijać bez końca, a społeczność domorosłych tiktokerów sięga pokoleniowo głębiej niż millenialsi. Zauważa się nawet wzrost liczby użytkowników po sześćdziesiątym roku życia. Aplikacja okazała się sprytnym narzędziem, które ludziom zamkniętym w czterech ścianach mieszkań albo uwięzionym w swoich miastach umożliwia w kreatywny i przyciągający uwagę sposób pokazanie swoich talentów, zainteresowań, opowiedzenie o swoich problemach, przedstawienie świata wewnętrznego i tego, co się dzieje w ich okolicy. W czasach wymuszonego powszechnego introwertyzmu TikTok umożliwia przełamanie barier i zdobycie się na odwagę konfrontacji z innymi, choćby mówiąc o własnej inności tożsamościowej, płciowej, seksualnej… Widzimy tam osoby pokazujące swoją kulturę, jak rdzenni mieszkańcy Ameryki, obserwujemy życie codzienne w odseparowanej chińskiej wiosce w wysokich górach o zapierających dech w piersiach widokach, znajdziemy coming outy nie tylko nastolatków, ale także osób dojrzałych i starszych, które postanawiają żyć po swojemu, tak jak zawsze chciały, a nie mogły. Widzimy ludzi tańczących, śpiewających, lipsingujących, dragujących, vogujących, gotujących, chłopców w spódniczkach, crossdresserów, cosplayerów, podróżników i podróżniczki, jak dziewczyna, która przerobionym na domek na kółkach szkolnym autobusem znanym z amerykańskich filmów przemierza kontynent ze sforą swoich psów… lecz to nie tylko zabawa.