Advertisement

Biznes z pokolenia na pokolenie - opłaca się? Analizujemy łączenie pokoleniowości i pieniędzy

29-12-2021
Biznes z pokolenia na pokolenie - opłaca się? Analizujemy łączenie pokoleniowości i pieniędzy

Przeczytaj takze

Materiał pochodzi z najnowszego numeru K MAG 107 Sukcesja 2021/22, tekst: Kasper Cecha-Czerwiński.
Czy proste darwinowskie zasady o przekazywaniu najlepszego materiału genetycznego z pokolenia na pokolenie w myśl doboru naturalnego sprawdzają się w biznesie? Większość rodziców marzy, że dzieci przejmą po nich dziedzictwo i pomnożą je, pozostawiając kolejnym generacjom, a oni sami pozostaną w pamięci jako poczciwi i zmyślni fundatorzy. Krzywa rozwoju firm rodzinnych nie tylko jest prowadzona mniej lub bardziej trafionymi inwestycjami, liczą się również pilnie strzeżone tajemnice domowe i całe spektrum psychologicznych gier rozgrywających się zazwyczaj między kuchnią, salonem a sypialnią.
Od najmłodszych lat świat poznajemy poprzez baśnie, ponieważ to bardzo prosty sposób na zobrazowanie skomplikowanej rzeczywistości. Posłuchajmy zatem takiej baśni, która wprowadzi nas w zawiłą problematykę rodzinnych układów. Władca wielkiego państwa, nazwijmy go Kapitalikiem, z powodu podeszłego wieku zapada na zdrowiu. Wszyscy dworzanie zauważają spadek formy króla, kiedy wodzi błędnym i zagubionym wzrokiem po poddanych, jakby nie wiedział, kim są i gdzie sam się znajduje, mamrocze coś pod nosem, nie pamięta podstawowych faktów, czy to jego zięć rządzi ważną częścią królestwa na dalekim południu, czy może młodszy brat, miesza imiona wnuków, nie do końca wiedząc, ilu ich ma. W końcu obraża okrutną królową sąsiedniego państwa, narażając się na wyniszczającą wojnę. Nie ulega wątpliwości, że korona ciąży Kapitalikowi, a jego słabnąca głowa już nie jest w stanie jej utrzymać. W korytarzach zamku daje się słyszeć szepty, że Kapitalik potrzebuje sukcesora. W obawie przed gniewem nieobliczalnego władcy nikt z Rady Państwa nie ośmieli się zasugerować królowi ustąpienia z tronu. Zaczynają się zakulisowe intrygi o to, kto powinien rządzić królestwem. Chętnych do objęcia tronu jest wielu, każdy pragnie władzy, każdy ciągnie skrawek tej kosztownej materii, by przyoblec się nią najbardziej, a wokół jedynowładcy pojawiają się nowi doradcy, sączący mu do ucha słowa o jego wspaniałości i sile, licząc po cichu, że to im albo ich poplecznikom przypadnie w udziale korona i berło. Są też tacy, którzy wcale nie chcą usłyszeć „Umarł król, niech żyje król”, ponieważ status quo jest im na rękę i pragną jak najdłużej grzać się w blaknącym świetle korony. Pomimo słabości król wykazuje się nadzwyczajną żywotnością i ani myśli wypowiedzieć słowa „Après moi, le déluge” („Po mnie choćby potop”), idąc za Ludwikiem XV, synem i następcą wielkiego Ludwika XIV. To zdanie świadczące o obojętności francuskiego króla wobec tego, co stanie się z państwem po jego śmierci. Impas się przeciąga, pozycja królestwa słabnie, a okoliczni władcy tylko czekają, by wprowadzić swoje wojska i przejąć kontrolę nad państwem. Dalej baśń się komplikuje, a wygranym zostaje nieoczekiwany bohater, który będzie żył długo i szczęśliwie (oczywiście, do czasu). Jednak to już nas nie interesuje. Problem przekazania władzy i dziedzictwa to dobra historia nie tylko na bajkę, którą rodzice ściszonym głosem opowiadają dzieciom do poduszki, ucząc, że dobro zwycięża, a zło zostaje pokonane – paradygmat wałkowany w naszej kulturze niemal od zarania. Stare zawsze boi się nowego i nie chce odejść. To problem generacyjny, dzisiaj objawiający się choćby w przepaści pokoleniowej pomiędzy millenialsami i dalej Gen Z a boomerami.
Każdy władca prędzej czy później musi zadać sobie pytanie, komu przekazać swoje dziedzictwo. Pytanie nie tylko osobiste, ponieważ od niego zależy los wielu ludzi. Pytanie opozycyjne do słynnego hamletowskiego „być czy nie być”, ponieważ duński książę bardziej skłaniał się ku niebytowi, o co z pewnością nie chodziło jego ojcu pragnącemu godnego następcy. Pytanie odbijające się obłędem w oczach króla Leara, który oddaje Brytanię żądnym władzy i bogactwa córkom, zaprzepaszczając tym samym marzenie o spokojnej starości oraz wiecznych rządach swej progenitury. Margaret Atwood, kanadyjska pisarka znana z „Opowieści podręcznej”, dała ciekawą interpretację „Burzy” Szekspira w powieści „Burza. Czarci pomiot”, sugerując, że straszny Kaliban zrodzony z wiedźmy jest synem Prospera, wygnanego księcia, który wraz z piękną córką osiada na bezludnej wyspie. Szekspir wydaje się mieć bzika na punkcie familijnych walk rodów królewskich, jednak w czasach, kiedy nie do końca wiedziano, kto nastąpi po wielkiej Elżbiecie I, córce wielkiego ojca Henryka VIII, był to temat, którym żyło całe królestwo, nie tylko angielskie. Walki o sukcesję tronu przetaczały się przez całą Europę – od Rosji Rurykowiczów rządzonej przez Ivana IV Groźnego, przez ród Medyceuszy władający Toskanią, po hiszpańskich Habsburgów. Nie wspominając o intrygach towarzyszących elekcji królów Polskich w owym czasie.
Miało być jednak o biznesie, czyli niepodzielnym zwycięzcy postkolonialnego świata. Reżyser filmowy Michael Almereyda osadził adaptację „Hamleta” w realiach współczesnej korporacji, gdzie założyciel i prezes firmy Dania Corporation ginie w niewyjaśnionych okolicznościach, a stery po nim przejmuje brat (Kyle MacLachlan), który na dodatek poślubia świeżo upieczoną wdowę (Diane Venora). Oczywiście, zjawia się Hamlet (Ethan Hawke) ze swoimi odwiecznymi dylematami i próbą pomszczenia ojca. Współcześnie doradcy biznesowi głowią się, jak uniknąć podobnych sytuacji i zapewnić ciągłość funkcjonowania rodzinnych biznesów, których udziałowcy słusznie martwią się o bezpieczeństwo swego wkładu finansowego w przypadku nieudanej sukcesji. Jak podają amerykańscy analitycy, firmy rodzinne to od osiemdziesięciu do dziewięćdziesięciu procent rynku. Zatem kwestia, komu przekazać pałeczkę po śmierci bądź emeryturze nestora, jest problemem palącym. Zwłaszcza że w przypadku wielkich korporacji dotyczy tysięcy pracowników. To problem tym większy, że wiąże się z czynnikami nie tylko ekonomicznymi, ale także zawiłymi jak trujący bluszcz wektorami natury emocjonalnej. W mistrzowski sposób brato- i siostrzanobójczą walkę o dziedzictwo po starzejącym się ojcu obrazuje serial „Sukcesja” produkcji HBO. Zdeprawowane żądzą władzy dzieci nie cofną się przed zdradą, by pokazać, że należy im się przywództwo w Waystar Royco. Niedawno ukazał się trzeci sezon serialu, który pokaże, czy Kendall Roy sprosta zeusowemu zadaniu pokonania ojca i okiełznania krwiożerczych niczym harpie braci oraz siostry. Realistycznie zagrany serial warto włączyć także dla pięknie skomponowanej przez Nicholasa Britella muzyki.
Nazwiska takie jak Rockefeller czy Rotschild znane są chyba każdemu. Stały się synonimem wielkiego bogactwa i rodzinnych wpływów nie tylko w świecie biznesu, ale i polityki. Polska również ma swoje rody biznesowe, których tradycja sięga daleko wcześniej niż osławieni dzisiaj Kulczykowie. W XIX wieku największe fortuny rodziły się w huku przędzalnianych maszyn, pośród dymu unoszącego się nad setkami kominów w Łodzi. To tutaj najłatwiej było ziścić sen od pucybuta do milionera. Rodziny żydowskie i spolonizowani Niemcy szybko bogacili się dzięki zręczności w obracaniu gotówką, a także wprowadzaniu nowoczesnych rozwiązań przemysłowych. Łódzkie zakłady produkowały dla ogromnego rynku, jakim była Rosja, i eksportowały na Daleki Wschód. W przeciągu jednego pokolenia powstawały fortuny, które przekazywano z ojców na synów, od najmłodszych lat wychowywanych w celu przejęcia rodzinnego interesu. Tak powstały imperia Poznańskich, Geyerów, Heinzlów, Kronenbergów, Scheiblerów czy Grohmannów. Dwie ostatnie rodziny w wyniku fuzji stworzyły największą fabrykę włókienniczą w Polsce. Przybyły z okolic Drezna Traugott Grohmann w 1843 roku osiedlił się w Łodzi i wybudował przędzalnię mechaniczną. W niedługim czasie powiększył swój majątek i z niewielkiego domu tkackiego przeniósł się z rodziną do okazałej neorenesansowej willi. Ludwik, jedyny syn Traugotta, przejął fabrykę po zmarłym ojcu, mając czterdzieści osiem lat. Był w pełni gotów do zarządzania majątkiem, który znacznie powiększył dzięki małżeństwu z córką bogatego kupca, Pauliną Trenkler. Ludwik jeszcze za życia ojca założył Bank Handlowy w Łodzi, Grohmannowie zresztą pożyczali pieniądze innym rodzinom fabrykanckim. Ludwik uważał się za Polaka, usunął jedno „n” z nazwiska i mówił po polsku, rozbudował i zmodernizował schedę po ojcu, by następnie przekazać ją najstarszemu z sześciorga dzieci, synowi Henrykowi. Dwudziestosiedmioletni wówczas dziedzic fortuny miał za sobą studia w Anglii, bez trudu porozumiewał się w kilku językach i założył nowoczesną fabrykę produkującą najcieńszą w całej Rosji przędzę. Doprowadził do połączenia interesów z superbogatą i wpływową rodziną Scheiblerów, dzięki czemu powstały Zjednoczone Zakłady Włókiennicze K. Scheiblera i L. Grohmana, największe tego typu przedsiębiorstwo w Polsce. Finansami natomiast zajmował się brat Henryka, Leon. W 1921 roku firma weszła na giełdę. Strategiczna fuzja pozwoliła obu familiom przetrwać szok po pierwszej wojnie światowej, a także wielki kryzys gospodarczy lat trzydziestych, kiedy w Ameryce zdesperowani finansiści rzucali się z okien drapaczy chmur. Henryk Grohman jest modelowym przykładem biznesmena-filantropa. W swojej willi kolekcjonował dzieła sztuki nowoczesnej, na ścianach wieszał obrazy Wyczółkowskiego, Axentowicza czy Fałata. Przyjaźnił się z artystami, podróżował po świecie i wspierał instytucje kultury. Kres imperium Grohmanów położyły rządy III Rzeszy, pozbawiając rodzinę udziałów w firmie, gdy nie chciała przyjąć niemieckiego obywatelstwa.
W ciągu trzech pokoleń urosła firma cukiernicza Wedel. Rodzina niemieckiego pochodzenia zaczynała od skromnego sklepu z czekoladą i zakładu założonego przez Karola Wedla, którego pitna czekolada zrobiła furorę w Warszawie. Po studiach w Niemczech, Szwajcarii, Francji i Anglii oraz uzyskaniu doktoratu z chemii Emil Wedel pomagał ojcu w prowadzeniu interesów, które w pełni przejął w 1872 roku. Unowocześnił fabryki i poszerzył zakres oferowanych słodkości. Wówczas tabliczki czekolady zaczęły być oznaczane podpisem E.Wedel. W 1908 roku, po wieloletniej praktyce i studiach, przy boku ojca stanął syn Jan. Czekoladowe królestwo rosło w oczach zachwycających się nim warszawiaków i warszawianek. Wkrótce także paryżanie mogli odwiedzać sklep firmy Emil Wedel & Syn. W latach trzydziestych opracowano produkty sprzedawane do dzisiaj, takie jak torcik wedlowski czy ptasie mleczko. Janowi pomagały jego siostry – Eleonora jako dyrektor ds. eksportu oraz Zofia w roli wizytatora sklepów. Jan Wedel słynął z dbałości o swoich pracowników. Udostępniał im przychodnie lekarskie, stołówkę z wartościowym jedzeniem, przedszkole, teatr i obiekty sportowe, a na zakup mieszkań udzielał pożyczek, które często potem umarzał. W czasie okupacji w zakładach Wedla funkcjonowała komórka aprowizacyjna, gdzie za niewielką opłatą można było otrzymać jedzenie i mąkę, a w święta również słodycze. Po wyzwoleniu Jan Wedel krótko pracował w firmie jako doradca, przyczyniając się do odbudowy parku maszynowego i wznowienia produkcji. W 1945 roku zakłady znacjonalizowano, a ich właściciel nigdy więcej do nich nie powrócił.
Kiedyś wielkie rody królewskie, a dziś biznesowe rządzą światem. Często nawet nie zdajemy sobie sprawy, ile marek, których logo widnieje na produktach codziennego użytku, od pokoleń należy do jednej rodziny. Wiele z nich zarządza majątkami wartymi miliardy dolarów i wpływa nie tylko na życie gospodarcze swoich krajów, ale również polityczne. Historia indyjskiej Tata Group sięga 1870 roku, kiedy dwudziestosześcioletni Jamshedi Nusserwanji Tata, dzięki kapitałowi zaoszczędzonemu podczas pracy w firmie ojca, założył własny biznes handlowy, a następnie kupił podupadłą olejarnię i stał się „ojcem indyjskiego przemysłu”. Obecnie korporacją skupiającą około stu firm i osiemdziesięciomiliardowy majątek zarządza piąte pokolenie rodziny Tata. Natomiast najbogatszy człowiek w Azji (przynajmniej według oficjalnych danych), pan Li Ka-shing, w latach pięćdziesiątych XX wieku powołał do życia znaną firmę oferującą usługi finansowe i zarządza nią do dziś, z synami Victorem i Richardem. Podobnie rodzeństwo Micki i Shari Arison przejęło po ojcu markę Carnival obsługującą przewozy wycieczkowe statkami po morzach i oceanach. Ponadto Shari posiada własną firmę inwestycyjną w Izraelu i jest jedną z najzamożniejszych kobiet na Bliskim Wschodzie.
Sukcesja to przede wszystkim magia nazwiska. Inwestorzy ufają biznesom, których kod genetyczny jest przekazywany przez pokolenia, ponieważ świadczy to o stabilności firmy i zdolności do gromadzenia kapitału. Jednak zarządzanie nawet małym rodzinnym interesem to nie bajka, a jeden błąd czy swada może spowodować, że cała familia wyląduje na bruku, zmieniając bieg historii.
FacebookInstagramTikTokX
Advertisement