Advertisement

Byliśmy na festiwalu Tauron Nowa Muzyka Katowice 2021. Oto, co podobało nam się najbardziej

Autor: Radosław Pulkowski
04-08-2021
Byliśmy na festiwalu Tauron Nowa Muzyka Katowice 2021. Oto, co podobało nam się najbardziej

Przeczytaj takze

Nie jesteśmy wyjątkami – jak chyba wszyscy przez cały ubiegły koronawirusowy rok (i część tego) bardzo stęskniliśmy się za letnimi festiwalami. Solidna dawka muzyki w ciepłe letnie wieczory, zazwyczaj w towarzystwie przyjaciół, to przecież coś, czego nie da się nie lubić, a tak się składa, że przez pandemię COVID-19 byliśmy, i częściowo nadal jesteśmy, przymusowo tego pozbawieni. Tauron Nowa Muzyka Katowice to właściwie jedyny z grona dużych festiwali, który w 2021 roku zorganizował imprezę w kształcie zbliżonym do tego, do którego jesteśmy przyzwyczajeni. Byliśmy, widzieliśmy, słuchaliśmy i musimy powiedzieć, że wszystko im wyszło, a my w Katowicach bawiliśmy się bardzo dobrze, za co wypada podziękować głównym partnerom imprezy, czyli firmie Tauron i miastu Katowice.
Tegoroczny festiwal Tauron Nowa Muzyka był wprawdzie mniejszy niż w poprzednich latach, ale na jego plus względem większości innych festiwali w 2021 roku przemawia fakt, że – pomimo rozmiaru – impreza była prawdziwym festiwalem. Nie serią koncertów rozłożonych w czasie tak, że nie da się zobaczyć ich wszystkich (pozdrawiamy Open'er Park), ale festiwalem. Nie festiwalem złożonym prawie z wyłącznie polskich artystów, ale takim który zaprasza także gwiazdy z zagranicy. I wreszcie – festiwalem, na którym uczestnicy mogą swobodnie przemieszczać się między trzema różnymi scenami, a konkretnie: sceną główną, sceną klubową i zorientowaną głównie na hip-hop sceną Newonce (do tego doszły jeszcze rozmieszczone po Katowicach dodatkowe sceny – jedna umieszczona w lokalu JAZBAR Muchowiec i działająca ostatniego dnia scena Sztauwajery, mieszcząca się w Dolinie Trzech Stawów). Przejdźmy jednak do konkretów.
Wysłanników K MAG-a była na tegorocznym Tauronie aż trójka, zaznaczę więc, że macie do czynienia z subiektywną relacją zaledwie jednego z nich. Wiadomo – każdy z nas był na nieco różnych koncertach (choć też często spotykaliśmy się pod sceną) i każdemu podobało się coś innego. A teraz przejdźmy do mojej relacji.
Bawiąca się publiczność / fot. Facebook/Tauron Nowa Muzyka Katowice
Na festiwal przyjechałem dopiero w piątek, więc ominął mnie czwartkowy, otwierający imprezę koncert Brazylijczyka Domenico Lancellottiego, grającego wraz z kilkorgiem znanych polskich muzyków na czele z Maciem Morettim. Może w ramach osobistej rekompensaty, a może po prostu z tęsknoty za festiwalami, w piątek postanowiłem więc zobaczyć jak najwięcej koncertów. Stanęło na aż pięciu, które widziałem w całości. Jak na moje festiwalowe zwyczaje – całkiem sporo.

Piątek: impreza z Arabami i Osa, który pozamiatał

Zacząłem od usytuowanej na świeżym powietrzu sceny hip-hopowej i koncertu duetu Żyto/Noon, których niedawną płytę „Morza południowe” uważam za zdecydowanie wyróżniającą się na polskiej scenie (o projekcie pisałem nawet w swoim czasie w papierowym K MAG-u). Po koncercie nie spodziewałem się fajerwerków – to w końcu tylko dwóch weteranów sceny, którzy spotkali się i postanowili zrobić coś trochę w poprzek niej, raczej nie siląc się na odmienianie trendów czy przesadne rozpędzanie swoich muzycznych karier. I właśnie to dostałem – pełen luzu koncert dwóch facetów, którzy już raczej nic na scenie nie muszą, ale z drugiej strony wciąż chcą. Przyjemnie było usłyszeć na żywo kawałki z płyty, którą polubiłem – tak po prostu. A do tego nawet jeszcze jeden nowy, całkiem obiecujący.
Floating Points / fot. Facebook/Tauron Nowa Muzyka Katowice
Drugim koncertem, na który udałem się tego wieczora był występ Floating Points, czyli jednego z headlinerów tej edycji festiwalu. To, co na scenie zrobił Sam Shepherd podobało mi się, ale nie wprowadziło w stan ekscytacji. Jak ujął to jeden ze znajomych dziennikarzy: Shepherd bardzo fajnie miksował, ale niestety wybrał nienajlepsze kawałki. Ja odebrałem to podobnie, choć nieco inaczej – na poziomie czysto intelektualnym bardzo podobało mi się to, jak Floating Points gubił tropy, raz po raz mylił publiczność, dając jej coś innego, niż się spodziewa, a pomysły na miks podczas tego występu rzeczywiście bywały wirtuozerskie. A jednak w tym wszystkim trochę brakowało mi czystego muzycznego funu. Może szansy, żeby po prostu sobie potańczyć?
Tym chętniej po występie Floating Points (i piwnej przerwie) znów udałem się pod główną scenę, by wziąć udział w secie Acid Arab. Duet znany z melanżu tanecznej elektroniki z tradycyjnymi brzmieniami arabskimi nie zawiódł moich (ani chyba niczyich) oczekiwań i dał mi się wytańczyć. Na Scenie Miasta Muzyki trwała po prostu dobra impreza, w której uczestniczyłem od pierwszych dźwięków do ostatnich. A że momentami ze wspomnianych tradycyjnych brzmień pozostawały jedynie ornamenty? Może i tak, ale według mnie feeling tej wciąż muzyki pozostawał wyraźnie nieeuropocentryczny.
Po Acid Arab przyszła pora na koncert, na który czekałem najbardziej – na scenę wyszedł Zdechły Osa i udowodnił, że nie tylko jest najciekawszym obecnie nowym zjawiskiem w polskim rapie, ale – według mnie – najciekawszym zjawiskiem w nowej polskiej muzyce w ogóle i to nie tylko teraz, ale od dłuższego czasu. Prawdę mówiąc, patrząc na to, co dzieje się na scenie, szybko nabrałem przekonania, że rzeczywiście mamy do czynienia ze zjawiskiem, które po prostu wejdzie do historii muzyki popularnej – i to niezależnie od tego, jak właściwie potoczy się dalsza kariera Osy. Ale do rzeczy: na scenie widzieliśmy groźnie wyglądającego rapera o aparycji punka w towarzystwie kilku hypemanów, który wyglądał jakby był gotowy na wszystko. I rzeczywiście – już wykonując drugi utwór rzucił się na ręce tłumu w pierwszym tej nocy stage divingu, a wśród atrakcji wieczoru było jeszcze m.in. dzikie pogo z Osą w samym sercu i pełne uznania skandowanie „jebać Osę” (oczywiście na życzenie samego artysty). Na scenie wytworzyło się tyle energii, że można by nią było obdzielić dziesięć innych (dobrych) koncertów rapowych i jeszcze by zostało. A jeśli chodzi o sam repertuar – mieliśmy do czynienia z umiejętnym miksem utworów z debiutanckiego albumu „Sprzedałem dupe” i wcześniejszych, youtube'owych klasyków (tak, dla mnie to już klasyki). W repertuarze zabrakło mi tylko prześmiesznego i lubianego przez publiczność „Patolove”, ale pewnie nie można mieć wszystkiego.
Publiczność / fot. Facebook/Tauron Nowa Muzyka Katowice
Po występie Zdechłego Osy czułem, że nawet gdyby festiwal już się dla mnie skończył – na pewno nie żałowałbym przyjazdu. Jednocześnie jednak po takich emocjach miałem ochotę zostać na nim jeszcze trochę. Wybrałem występ Synów – nie jestem może wielkim fanem tego zespołu, ale go doceniam i wybiórczo lubię, a do posłuchania ich na żywo dodatkowo zachęcał fakt, że to przecież jeden z ostatnich koncertów grupy, która jakiś czas temu ogłosiła zakończenie działalności. I bardzo dobrze, że to koncert synów wybrałem. Ciężki, teatralny, występ Piernikowskiego i 1988 na tonącej w dymie scenie okazał się adekwatnym zakończeniem dnia. Szczegóły tego akurat koncertu zatarły się w mojej pamięci już po trzech dniach, pamiętam jednak wrażenie. Ale czy nie taka właśnie jest prawie cała twórczość Synów?

Sobota: stali bywalcy Taurona i niepokorny raper

Drugiego (przynajmniej dla mnie) dnia festiwalu nie byłem już tak skuteczny, jak pierwszego – również zahaczyłem o pięć koncertów, ale w całości widziałem tylko trzy. Najpierw o tym, z czego zrezygnowałem: przede wszystkim z tajemniczego występu pod hasłem Folk Solution, który połączył na scenie świat muzyki elektronicznej ze scenicznym folklorem prezentowanym przez Zespół Pieśni i Tańca Śląsk (a właściwie przez jego taneczną część). Oczywiście bardzo doceniam kunszt tancerzy Śląska, a nawet to, że miałem okazję zobaczyć ich w tak nieoczywistym wydaniu i niecodziennych dla nich okolicznościach, ale jednak w poszukiwaniu wrażeń po jakimś kwadransie wybrałem się gdzieś indziej. To był występ, o którym nie chciałbym mówić źle, ale po prostu występ nie dla mnie. Mam nadzieję, że znalazł swoich amatorów. Drugim spośród występów, które w sobotę ledwie napocząłem, był Święty Bass, występujący na scenie Newonce. Wprawdzie raper Miły ATZ i DJ Phunk'ill, którzy za punkt honoru stawiają sobie propagowanie w Polsce brzmień spod znaku grime'u czy UK Garage na scenie radzili sobie bardzo dobrze i zdecydowanie rozruszali publiczność, ale ja pod koniec drugiego dnia festiwalu byłem już trochę zmęczony i ich występ obserwowałem z dystansu, aż w końcu zdecydowałem się na powrót do hotelu.
Zespół Pieśni i Tańca Śląsk w projekcie Folk Solution / fot. Facebook/Tauron Nowa Muzyka Katowice
Pierwszym koncertem, który widziałem tego wieczora w całości był nowojorczyk Kassa Overall. Przyznam się, że przed rozpoczęciem festiwalu nie znałem go, a do pójścia na jego koncert skłoniła mnie chyba obecność na scenie żywych instrumentów, których ogólnie rzecz biorąc podczas całego festiwalu jednak trochę brakowało. Uprzedzając – cieszę się, że Kassę poznałem. Żeby jak najkrócej scharakteryzować jego twórczość, powiedzmy tylko, że jest to bardzo uzdolniony jazzowy perkusista, któremu jednak samo bębnienie nie wystarcza, a oprócz tego w pewnym momencie zaczął także śpiewać, rapować i oczywiście produkować swoje własne utwory. Koncert był więc dosyć niecodzienny – w końcu jak często zdarza wam się widzieć perkusistę śpiewającego lub rapującego zza swojego zestawu? Koniec końców mieliśmy jednak do czynienia z bardzo dobrym, wysmakowanym występem muzyka, dla którego popularnymi punktami odniesienia mogliby być Flying Lotus czy Thundercat (mimo że styl Kassa Overall jest zdecydowanie mniej psychodeliczny). Koncert na duży plus. Koniecznie muszę nadrobić albumy.
Następnie przyszła pora na GusGus – dla wielu zdecydowanego headlinera festiwalu, który zresztą na Tauronie występował już wielokrotnie. Islandczycy zagrali set złożony w połowie z utworów z najnowszego albumu „Mobile Home”, a w połowie ze swoich klasyków (fanom pod sceną szybko zaczęli obiecywać – „spokojnie, jeszcze tylko trochę nowej muzyki i zagramy to, na co naprawdę czekacie!”). Krótko mówiąc: pełen profesjonalizm. GusGus zagrał to, czego oczekiwaliśmy i nie zawiódł. Wielu uczestnikom wystarczyło to, żeby okrzyknąć ten koncert koncertem festiwalu – mnie wprawdzie nie, ale rozumiem to, a występ podobał mi się, mimo że fanem GusGus nie jestem. Z ciekawych rzeczy: miłośnicy grupy po raz pierwszy na koncercie w Polsce mogli zobaczyć nową wokalistkę Margrét Rán Magnúsdóttir, która zarówno pod względem głosu, jak i ekspresji scenicznej okazała się przeciwieństwem znanego wszystkim Daníela Ágústa Haraldssona. Są to jednak takie przeciwieństwa, które dobrze się dopełniają.
GusGus z perspektywy publiczności / fot. Mikołaj Komar
Z końcówki koncertu GusGus musiałem jednak wyjść, żeby mieć pewność, że zdążę na występ Belmondawg, którego uwielbiam już od lat, a który dopiero co wrócił na scenę po trudnych, narkotycznych (i nie tylko) przeżyciach razem z bardzo dobrą epką „Hustle As Usual”. Raper, który przecież bynajmniej nie jest znany z solidności, tego samego dnia zaliczał też koncert we Wrocławiu, prawdę mówiąc nie można więc było mieć pewności, że dojedzie i do Katowic, ale dojechał i na scenę wyszedł prawie punktualnie. Jak wyszło? Może i daleko było Belmondziakowi do świeżości Zdechłego Osy, ale to wciąż mój ulubiony polski raper, którego warto było zobaczyć na scenie, obojętnie co by się na niej wydarzyło. A katowicka publiczność miała do czynienia po prostu z zaskakująco profesjonalnym występem człowieka znanego na scenie ze swojej trudnej historii, ekstrawagancji i niepodrabialnego stylu. Z nawiązką wystarczyło, żeby skandować teksty, a nawet trochę się wzruszyć.
W niedzielny wieczór na tak zwanym Fajrancie Sztauwajery również nie mogłem być, z doniesień wnioskuję jednak, że występujący wtedy lubiany duet Red Axes również rozgrzał publiczność. A mój werdykt? Powiedzmy po prostu, że cieszę się, że na pierwszy festiwal po koronawirusowej przerwie pojechałem właśnie na Tauron Nowa Muzyka Katowice. Impreza po prostu dobrze spełniła swoją funkcję, a z najlepszych momentów festiwalu (Zdechły Osa!) pozostawiła mi wspomnienia, które raczej szybko się nie zatrą.
FacebookInstagramTikTokX
Advertisement