Absolutnie wyjątkową postacią jest więc w tym kontekście Charlize Theron. Zdobywczyni złotej statuetki za film „Monster” (wcieliła się tam w prostytutkę-morderczynię polującą na swoich klientów) od jakiegoś czasu kojarzy się masowej publiczności nie z występami w śmiertelnie poważnych dramatach, ale z kreacjami silnych, twardych jak skała wojowniczek. Mimo że całkiem niedawno dała popis umiejętności w kameralnej opowieści „Tully” to obecnie jej nazwisko przywodzi na myśl głównie bombastyczne tytuły takie jak „Mad Max” czy „Atomic Blonde”.
Zaczęło się dawno temu
Nowy etap kariery Theron nie wziął się zresztą znikąd. Urodzona w RPA gwiazda zaczynała wydeptywać sobie tę ścieżkę już piętnaście lat temu. W 2005 roku zagrała w „Aeon Flux” – amerykańskiej ekranizacji kultowego serialu animowanego MTV. To wybuchowe science-fiction prezentowało widzom historię poczynań tajnej agentki z całych sił próbującej obalić dystopijny rząd. W świecie zdefiniowanym przez różne podejrzane moralnie działania (m.in. niezbyt etyczne podejście do klonowania), tytułowa protagonistka uzbrojona w nadludzką zwinność i magnetyczny seksapil miała za zadanie rozkochać w sobie wszystkich kinomanów. Niestety nic z tego nie wyszło, ponieważ dzieło Karyn Kusamy spotkało się z, delikatnie mówiąc, chłodnym przyjęciem. Mimo wszystko trzeba uznać „Aeon Flux” za istotne pierwsze kroki Charlize Theron w kierunku kinematografii akcji.
Co ciekawe, o ile jej interpretacja Aeon wpisywała się jeszcze w archetyp banalnej seksbomby z giwerą, tak kolejne filtry z gatunkiem miały już bardziej dekonstrukcyjny charakter. Casus Lary Croft przełamała na przykład w „Atomic Blonde”. Nasączone surową estetyką Berlina lat osiemdziesiątych widowisko szkicowało losy „atomowej blondynki”, której misja miała doprowadzić do zakończenia Zimnej Wojny.
Wyreżyserowany przez Davida Leitcha thriller w interesujący sposób traktował sceny walk. Pojedynki z udziałem Theron i jej oponentów stanowiły istną antytezę hollywoodzkiej atrakcyjności. Opierały się na balecie przemocy – surowym i brutalnym jak niemiecki krajobraz sprzed kilku dekad. Mimo superbohaterskiego emploi (czarny płaszcz oraz okulary przeciwsłoneczne przywodziły na myśl bohaterów „Matrixa”), Lorraine Broughton nie odgrywała teatralnego karate rodem z uniwersum Marvela. Wdawała się raczej w uliczne bójki, budujące osobliwą ścieżkę dźwiękową z odgłosów chrzęstu łamanych kości. Walczyła wszystkim, co miała pod ręką (w tym np. zardzewiałą patelnią) i jednocześnie rozmontowała standardowe reguły kina akcji. Oparła się powszechnej seksualizacji postaci kobiecych w filmach tego gatunku i wykreowała radykalną protagonistkę. Jej atomowa bohaterka była twardsza niż jakikolwiek męski heros. Leitch pokazał publiczności, że kobieta walcząca ze złem może być naprawdę odważna oraz bezkompromisowa i wcale nie musi się to wiązać z rozerotyzowanym wizerunkiem.
Kobieca siła
Podobną filozofię do tej zawartej w „Atomic Blonde” można dostrzec także w ostatniej części „Mad Maksa”. Południowoafrykańska aktorka wcieliła się tam w imperatorkę Furiosę, czyli prawą rękę post-apokaliptycznego dyktatora Immortana Joe. Widzowie poznali ją w momencie, gdy postanowiła zbuntować się przeciwko jego wpływom i zawalczyć o wolność ludności, a zwłaszcza kobiet.
Liderka ruchu oporu zmienia męski kontekst serii o buchającym testosteronem mścicielu w profeministyczny spektakl akcji. Toksyczne uniwersum „Na drodze gniewu” to efekt działań mężczyzn – opętanych żądzą władzy i prymitywnymi instynktami. Tytułowy Max nie posiada antidotum na choroby pustynnego krajobrazu. Tom Hardy oddaje więc dowodzenie Furiosie i ochoczo godzi się z funkcją żołnierza nowej królowej. Reżyser zbudował tu sytuację, która hołduje nowemu typowi bohaterki kina akcji – niezwykle charakternej, ale też empatycznej w stosunku do osób pozbawionych prawa głosu. George Miller zrezygnował z przestarzałego archetypu i stworzył ciekawszy.
Co ciekawe przygoda Theron z zapierającą dech w piersiach akcją nie ogranicza się do dróg prawości i sprawiedliwości. W 2017 roku wystąpiła bowiem w ósmej części „Szybkich i wściekłych”. Przeobraziła się w niebezpieczną hakerkę Cipher, która zza kurtyny pociągała za wszystkie sznurki, uprzykrzając życie Vinowi Dieselowi i spółce. Film F. Gary'ego Graya przedstawiał widowni czarny charakter w starym, dobrym bondowskim stylu. Supermocą przebiegłej cyberterrorystki był intelekt, dzięki któremu skutecznie wyprowadzała w pole ekranowych mięśniaków. Wybór akurat tej roli pokazał alergię Charlize Theron na szufladkowanie. Gdy już dała się poznać jako kopiąca tyłki feministka, postanowiła pokazać, że koncept inteligentnego kobiecego superłotra również może zdać egzamin na dużym ekranie.
Nowa odsłona
Z kolei najświeższy rozdział przygody Charlize Theron z kinem akcji nosi tytuł „The Old Guard”. Netfliksowa produkcja opowiada o losach drużyny nieśmiertelnych wojowników, wykorzystujących swe moce w walce o godność uciśnionych. Nie jest to niestety film tak udany jak chociażby "Mad Max". Można go nazwać niedopracowaną odpowiedzią znanej platformy streamingowej na hity Marvela oraz DC. Natomiast nawet w banale standardowych potyczek superherosów ze złem, da się odnaleźć odrobinę progresywnej filozofii. Odtwarzana przez Theron przywódczyni ekipy bywa czasem nawet ciekawsza od Wonder Woman, czy Kapitan Marvel. Jej osobowość zderza opiekuńczość (stosunek do ofiar brutalnej rzeczywistości) z niezachwianą stanowczością (podczas podejmowania kluczowych dla swoich żołnierzy decyzji). Jest więc, jak na standardy głównonurtowej komiksowej rozrywki, personą dość niejednoznaczną.
Pochodzącą z RPA aktorkę należy podziwiać za kreatywne podejście do konwencji kina akcji. Jej przygoda z wysokobudżetowymi spektaklami nie ogranicza się do efektownych kopniaków z półobrotu. Wykonując atrakcyjne piruety i zgłębiając tajniki broni palnej, przemyca idee celebrujące kobiecą niezależność, a także mentalną siłę. Jeśli Hollywood zainspiruje się poczynaniami Theron, to już wkrótce powinniśmy doczekać się przynajmniej tuzina nowych, interesujących bohaterek filmów akcji, które z pewnością przełamią utarte fabularne klisze.